Fronda.pl: Według danych GUS w marcu mieliśmy do czynienia z negatywnymi tendencjami zarówno w odniesieniu do rynku pracy, jak i produkcji przemysłowej. Polacy wkrótce odczują negatywne skutki niektórych decyzji premiera Tuska, choćby te dotyczące wzrostu cen żywności czy energii. Czy po ponad pół roku od październikowych wyborów parlamentarnych można powiedzieć, że Tuskowi udało się uwieść Polaków wizją „uśmiechniętej” Polski, pomimo że doświadczenia lat 2007-2015 dość jasno wskazywały, czego można się spodziewać po rządach tego obozu politycznego? Słynna już kwestia cen paliwa to przecież zaledwie jeden z przykładów na to, jak bardzo rozminęły się kampanijne obietnice Donalda Tuska z powyborczą rzeczywistością.

Jan Dziedziczak (były wiceminister spraw zagranicznych, poseł PiS): Donald Tusk w czasie kampanii wyborczej z premedytacją kłamał. Choćby w sprawie wspomnianych cen paliwa Tusk mówił „z pełną odpowiedzialnością”, że jeśli on dojdzie do władzy, ceny te będą kształtować się na takim a nie innym poziomie. Tak oczywiście się nie stało. I bardzo podobnie rzeczy się mają z pozostałymi przedwyborczymi obietnicami obecnego szefa rządu oraz jego obozu politycznego. Ta koalicja rządząca opiera się na dwóch filarach. Pierwszym z nich jest nienawiść do PiS. I na dobrą sprawę to wulgarne hasło ukryte pod ośmioma gwiazdkami jest jedynym spoiwem łączącym choćby ultra-liberała Ryszarda Petru ze środowiskami partii Razem. Bo poglądy formacji tworzących Koalicję 13 grudnia w wielu elementach po prostu wzajemnie się wykluczają. Natomiast drugim filarem spajającym tę koalicję jest dążenie do władzy oraz płynących z niej fruktów i stanowisk.

Innym wymiarem, poza dwoma wspomnianymi filarami, który miałby utrzymać ten obóz przy władzy i nie dopuścić do porównania obietnic wyborczych z faktami jest dążenie do monopolu medialnego zachwianego podczas ośmiu lat sprawowania władzy przed PiS. Jeśli bowiem wszystkie media mówią tym samym, sprzyjającym obecnemu obozowi władzy głosem, to ta władza może sobie wówczas pozwolić również na to, by składać obietnice bez pokrycia oraz robić różne inne rzeczy, z których nie zostanie przez te media rozliczona. Pamiętamy, jak przed 2015 rokiem 95 proc. rynku medialnego w Polsce pozostawało w rękach środowiska związanego z obecną Koalicją 13 grudnia. Z pionów informacyjnych TVP, TVN i kierowanych przez Tomasza Lisa „Wydarzeń” Polsatu płynął wówczas niemal identyczny przekaz. A pewnych tematów, niewygodnych dlatego obozu politycznego po prostu w ogóle w tych mediach nie poruszano. Nic zatem dziwnego, że po ponownym dojściu do władzy przez Donalda Tuska pierwszą decyzją, jaką podjął, było zniszczenie przekazu mediów publicznych, odbiegającego od bezkrytycznego spojrzenia na jego ekipę polityczną. To bowiem właśnie na odcięciu Polaków od pełnej gamy informacji oraz na monowładzy medialnej Koalicja 13 grudnia zamierza budować swoje rządy.

Widzimy, jak rząd Donalda Tuska z premedytacją powoduje wzrost cen żywności, co niewątpliwie najmocniej uderzy w średnio i słabo zarabiających Polaków. A po wyborach europejskich również z premedytacją podnosi także ceny energii. Niezwykle charakterystyczna jest tutaj wypowiedź lewicowej przedstawicielki tej koalicji, Anny Marii Żukowskiej, która z rozbrajającą szczerością stwierdziła, że ma nadzieję, iż w lecie polskie społeczeństwo jeszcze zdąży się zorientować (!), że zostało dotknięte podwyżkami cen energii, bo staną się one mocno odczuwalne dopiero jesienią i zimą, gdy trzeba będzie ogrzewać domy. I „przypadkowo” tak się składa, że dopiero po wyborach do Parlamentu Europejskiego… Ale wtedy społeczeństwo, w strategii rządzących, może się złościć, bo będziemy już po całym cyklu wyborczym.

Trzeba przyznać, że za rządów Zjednoczonej Prawicy funkcjonowały pewne konkretne programy społeczne, istniały systemy dopłat czy tarcze antykryzysowe. Czy zdaniem ekipy Tuska dobrobyt i poprawa warunków życiowych Polaków nie są warte pieniędzy z polskiego budżetu?

Jeśli chodzi o działanie rządu Koalicji 13 grudnia to w mojej ocenie z jednej strony jest to skok po władzę i stanowiska wygłodniałych polityków tego obozu. Przypomnijmy przecież, że PO i PSL czekały na ten moment przez długie 8 lat, a lewica aż 18 lat. Ale to tylko jeden aspekt tej sytuacji. Drugim, bardzo istotnym jest konieczność realizacji pewnych zobowiązań, jakie zaciągnął na siebie Donald Tusk od swoich międzynarodowych mocodawców. Musimy przecież pamiętać o radykalnym wsparciu, udzielonym przez Berlin i Brukselę drugiemu z filarów słynnej taktyki PO „ulica i zagranica”, w czasie gdy formacja ta znajdowała się jeszcze w opozycji – choćby poprzez blokowanie poprzedniej ekipie rządzącej w Polsce środków z unijnego KPO. Teraz więc Donald Tusk po dojściu do władzy będzie musiał stopniowo spłacać to wsparcie, które otrzymał z zagranicy na swej drodze do ponownego objęcia rządów w naszym kraju. Możemy więc spodziewać się całego szeregu decyzji korzystnych z punktu widzenia establishmentu unijnego, ale już nie interesu polskich obywateli. Mowa tu choćby o Zielonym Ładzie, będącym w rzeczywistości zielonym terrorem, który będzie bezwzględnie zaduszał takie gospodarki państw członkowskich Unii Europejskiej, jak polska. 

Trzeba też tu w tym aspekcie koniecznie wspomnieć również o Centralnym Porcie Komunikacyjnym, którego powstanie mogłoby nas wybić na infrastrukturalną niepodległość oraz umożliwić pozyskiwanie gigantycznych pieniędzy z ceł. Zapewniam jednak Czytelników Frondy, że  pod rządami Koalicji 13 grudnia CPK nigdy nie powstanie. Jest to po prostu niemożliwe. Straciliby bowiem na tym Niemcy. Taka jest cena, jaką będzie musiała zapłacić Polska za zobowiązania zaciągnięte przez Donalda Tuska wobec swych zagranicznych mocodawców.

Według niedawnego sondażu IBRIS dla Rzeczpospolitej, PiS wygrałby w wyborach z poparciem 31,4 proc., podczas gdy KO zdobyłaby 28,9 proc. W porównaniu do marcowych badań tej samej pracowni KO odnotowuje spadek poparcia aż o 3 pkt proc., natomiast PiS zyskuje niespełna 1,5 proc. Czy Polacy powoli otwierają oczy na rzeczywiste oblicze „uśmiechniętej Polski” Tuska?

Te wyniki są bardzo mocne wbrew pozorom. Ponieważ po 1989 roku każdy kolejny polski rząd, choć jest to właściwie szersza tendencja światowa, przez minimum pierwszy rok sprawowania władzy, dostawał ogromny kredyt zaufania od wyborców, co przekładało się również na wyniki sondażowe. Bez względu na to, czy rządziło SLD, AWS, PO czy też PiS za pierwszym lub za drugim razem, to po pierwszym roku sprawowania władzy wyniki sondażowego poparcia zawsze były dla tych ugrupowań wyższe aniżeli w momencie wyborów. Zawsze. Tymczasem teraz nie dostrzegamy już tego zastrzyku poparcia dla ekipy rządzącej, a nawet mówi się o jego spadku. I jest to absolutny precedens spowodowany fatalnymi rządami ekipy 13 grudnia.

Wyborcy, którzy jesienią ruszyli do urn z hasłem ośmiu gwiazdek, już dostrzegają, że obecna władza nie ma właściwie nic do zaproponowania. W efekcie więc nie idą już do wyborów. Obecna ekipa rządząca ostentacyjnie złamała bowiem ten precedens, który wprowadził PiS po zwycięskich wyborach w 2015 roku, kiedy to dotrzymano danego wyborcom słowa i realizowano zapowiedziane podczas kampanii wyborczej programy. Nigdy nie zapomnę mojego spotkania w biurze poselskim w Lesznie w 2016 roku z jednym z wyborców, który dziękował za program 500+. Program ten spowodował pozytywną rewolucję w życiu tej osoby, która nigdy wcześniej takiego wsparcia od państwa polskiego nie otrzymała. PiS obiecał wówczas coś bardzo ambitnego, a następnie wcielił to w życie, co było wydarzeniem przełomowym. Wyborcy bowiem do tamtego czasu byli przyzwyczajeni, że kolejne ekipy po dojściu do władzy nie realizowały obiecanych wcześniej programów. PiS wprowadziło tu więc naprawdę nową jakość. I ta osoba dziękowała mi także za to, że „po raz pierwszy politycy jej nie oszukali po wyborach”.

Natomiast Donald Tusk cofnął nas w tym zakresie do tego, co działo się przed 2015 rokiem. Naobiecywał na potrzeby kampanii wyborczej mnóstwo rzeczy i niemal żadnej z nich nie zrealizował, by wspomnieć tu choćby o dość spektakularnym przykładzie z cenami paliwa. A wyborcy wszystko to widzą i tego rodzaju traktowania po prostu sobie nie życzą. Polacy przyzwyczaili się już bowiem w ostatnich latach do zupełnie innych standardów, polegających na tym, że dotrzymuje się obietnic składanych w czasie kampanii wyborczej.

Eurodeputowany minionej już kadencji Dominik Tarczyński powiedział niedawno w wywiadzie dla naszego portalu, że spodziewa się szybkiego rozpadu rządu Tuska. Czy Pana zdaniem ten rząd i ta koalicja przetrwają u władzy przez okres pełnej kadencji?

Może być bardzo różnie. Nie zdziwi mnie tutaj żaden scenariusz. Trzeba jednak pamiętać, że od samego początku jeśli chodzi o warstwę programową nic konstruktywnego tej koalicji nie łączy, ani nie spaja. A wręcz ich programy w wielu elementach wzajemnie się wykluczają. Pozostaje zatem otwarte pytanie, czy spoiwo w postaci żądzy władzy i stanowisk oraz nienawiści do PiS, a zarazem strachu przed tym, by nasza formacja nie powróciła do władzy - będzie tu wystarczające.

Bardzo dziękuję za rozmowę.