- „W pierwszych dniach wojny Rosjanie nie zdołali przekuć oczywistej przewagi swojego lotnictwa w panowanie w ukraińskiej przestrzeni powietrznej. Obecnie także używają samolotów i śmigłowców bardziej jako "lotniczej artylerii" niż zaawansowanych środków ataku i boją się wlatywać w głąb terytorium Ukrainy”

- stwierdził Mariusz Cielma w rozmowie z Polską Agencją Prasową.

Ekspert podkreślił, że pełnoskalową wojnę należy rozpocząć od zniszczenia lotnictwa nieprzyjaciela, co się Rosji nie udało, ponieważ Ukraina zdołała rozproszyć swoje samoloty.

Rozmówca PAP zauważył, że na początku wojny rosyjskie samoloty i śmigłowce przeprowadzały misje ofensywne, ale na nisko lecące maszyny czekała ukraińska obrona uzbrojona w amerykańskie Stingery i polskie Pioruny. W ten sposób Rosjanie stracili wielu doświadczonych pilotów. Po dotkliwych stratach i braku skuteczności zrezygnowali z tego typu ataków.

- „Starają się pozostawać nad terytorium kontrolowanym przez siły własne. W dalszym ciągu latają nisko, nadal strzelają niekierowanymi pociskami, ale starają się operować do linii frontu. Trochę zrobiła się z tego taka "artyleria lotnicza", gdzie często zaawansowany sprzęt wykonuje zadanie będące w zasięgu zwykłego śmigłowca transportowego. Samolot lub śmigłowiec z podwieszonymi pociskami leci nisko, na chwilę wznosi się pod kątem, odpala salwę i ucieka”

- wyjaśnia Cielma.