Podczas gdy inni kandydaci, jak Karol Nawrocki, jasno deklarują wzięcie urlopu na czas kampanii, lider Polski 2050 po raz kolejny zdaje się lawirować między obowiązkami państwowymi a własnymi ambicjami politycznymi.

Hołownia przyznał, że kampania będzie dla niego trudniejsza, bo „co dwa tygodnie trzy czy cztery dni” będzie musiał spędzić w Sejmie. Taka deklaracja może być postrzegana jako próba tłumaczenia przyszłych problemów z zaangażowaniem w kampanię. Czy wyborcy mogą traktować poważnie kandydata, który od początku przyznaje, że nie będzie w pełni skoncentrowany na walce o prezydenturę?

Karol Nawrocki, prezes IPN, zadeklarował, że na czas kampanii przejdzie na urlop, kierując się zasadą fair play i transparentności. Hołownia stwierdził jednak, że „nie grają w tej samej piaskownicy” i że jako marszałek Sejmu nie może pozwolić sobie na urlop. Czy jednak różnica w pełnionych funkcjach usprawiedliwia brak jasnej decyzji i odwagi, by na czas kampanii zawiesić swoje inne obowiązki? Marszałek Sejmu ma odpowiedzialność wobec całego parlamentu, a niezdecydowanie w tej kwestii może sugerować brak priorytetów.

Hołownia stwierdził, że będzie „w środku sejmowej bitwy”, jednocześnie próbując prowadzić kampanię. Taka deklaracja może sugerować, że traktuje swoją kandydaturę bardziej jako element politycznej rozgrywki niż realną walkę o urząd prezydenta. W oczach wielu wyborców może to wyglądać i na brak powagi i na brak zaangażowania.

Czy w Polsce naprawdę jest miejsce na takie lekceważące traktowanie wyborców?