Od lat świat sportu zmaga się z konsekwencjami ideologicznych regulacji, które zastąpiły obiektywne kryteria biologiczne tzw. „tożsamością płciową”. Efekty okazały się druzgocące — od zaburzenia rywalizacji po narastające konflikty wśród zawodniczek, które w praktyce traciły szanse na uczciwą konkurencję. Teraz sytuacja zmienia się po raz pierwszy od lat.

Najpierw pojawiły się protesty sportowców, a później głośne incydenty, jak start Gavina „Laurel” Hubbarda w Tokio w 2021 roku czy kontrowersje wokół Imane Khelif i Lin Yu-ting podczas igrzysk w Paryżu. W obu przypadkach na światło dzienne wracało jedno, proste pytanie: czy można ignorować fakt, że przewaga mężczyzn po okresie dojrzewania nie znika, nawet przy terapii hormonalnej?

W listopadzie 2021 roku MKOl przerzucił odpowiedzialność na federacje sportowe, ale chaos narastał. Punktem zwrotnym okazały się prace grupy roboczej powołanej przez nową szefową MKOl Kirsty Coventry oraz raport naukowy z 2025 roku, który jasno udowodnił trwałą przewagę biologiczną mężczyzn nad kobietami w sporcie.

Znaczenie ma też kontekst polityczny. Podpisany przez prezydenta USA Donalda Trumpa dekret zakazujący startu mężczyzn w kobiecych kategoriach podczas Igrzysk w Los Angeles w 2028 roku praktycznie zmusił MKOl do działania. W ślad za Stanami Zjednoczonymi podążają kolejne federacje – szczególnie brytyjskie – które już wprowadziły zakazy startów zawodników transpłciowych w kobiecych konkurencjach.

Obecna atmosfera wskazuje jednoznacznie, że to koniec dekady, w której ideologia decydowała o dopuszczaniu do zawodów. Coraz więcej państw, ekspertów i środowisk sportowych mówi wprost — kategorie kobiece muszą być chronione, bo inaczej rywalizacja traci sens.

Pierwsze oficjalne decyzje mogą zapaść już na początku 2026 roku, a pełna odbudowa tradycyjnych zasad ma nastąpić przed igrzyskami w Los Angeles.