Sława jako zasłona dla sprawiedliwości

Są równi i równiejsi. Wymierzanie Romanowi Polańskiemu sprawiedliwości się nie opłaca, bo jest źle skalkulowane politycznie – takie zastanawiające argumenty wysuwa Łukasz Warzecha przeciw kasacji w sprawie reżysera ministra Zbigniewa Ziobry.

Tekst Łukasza Warzechy, opublikowany w portalu Polityce.pl jest zdumiewający. Jednymi z argumentów publicysty jest fakt, że działanie ministra sprawiedliwości jest działaniem politycznym, a jeśli politycznym to chybionym, bowiem Polański nie należy do grona artystów, którzy atakują obecną władzę, przez co jak się można domyślić, rząd może się skonfliktować z niezwykle wpływowym lobby celebrytów.

Tego typu argumentacji przyklasnęło wielu innych. „Inaczej mówiąc, gdyby Ziobro kasacji nie wniósł, sprawa w ogóle by nie istniała” – pisze Warzecha. „Kasacja w sprawie Polańskiego to gorzej niż zbrodnia: to błąd. Tym gorszy, że łatwy do uniknięcia i całkowicie zbędny” – dodaje. Czy rzeczywiście?

Stosując logikę obrońców Polańskiego, można odnieść wrażenie, że istnieje co najmniej kilka rodzajów pedofilii. Ta „artystyczna”, zwłaszcza jeśli dopuszcza się jej osoba z międzynarodowym dorobkiem, jest tolerowana. Ponad 30 lat temu reżyser upił, naćpał i wykorzystał seksualnie 13-letnie dziecko i aby uniknąć odpowiedzialności za ten czyn uciekł z USA.

Gdyby przestępcą był zwykły Kowalski, albo nie daj Boże ksiądz, media nie zostawiłyby na delikwencie suchej nitki, żądając surowej kary i prześwietlając jego otoczenie do siódmego pokolenia. Gdy jednak sprawcą jest zdobywca Oscara, żydowskiego pochodzenia, który otarł się o Holocaust, casus staje się niewinnym wybrykiem młodości.

Siedem lat temu, gdy reżyser został uwięziony w areszcie domowym w Zurychu, Polański otrzymywał obronę ze wszystkich stron. Przodował w niej np. Krzysztof Zanussi, który w rozmowie z Moniką Olejnik w TVN nazwał ofiarę Polańskiego „nieletnią prostytutką” i stwierdził, że zachowanie reżysera było typowe dla Don Juana.

W stosunku do celebryty łatwej przychodzi stosowanie podwójnych standardów. Ciekawy jestem jednak jakby zareagowali obrońcy reżysera, gdyby ich dziecko oświadczyło, że właśnie odbyło stosunek doodbytniczy z wybitnym reżyserem Pedro Almodovarem. Prędzej pobiegliby natychmiast prokuratury, niż zajęliby się rozważaniami, jakie to szczęście obcować z twórcą „Kiki” czy „Drżącego ciała”.

Tomasz Teluk