Jak opisuje Clarke D. Forsythe, prawnik organizacji obrońców życia American United for Life, w „Abuse of Discretion: The Inside Story of Roe v. Wade” (2013), sędziowie „kupili” teorie profesora prawa Cyrila Meansa, który na potrzeby lobby aborcyjnego stworzył dwa główne mity oparte na fikcyjnej historii aborcji. Pierwszy mówił o tym, że aborcja nie była przestępstwem przed XIX w., i że wcześniejsze prawa zakazujące aborcji chroniły tylko i wyłącznie kobietę przed negatywnymi skutkami aborcji.

Fikcyjna historia aborcji

Technika Meansa została przedstawiona Royowi Lucasowi, jednemu z prawników strony aborcyjnej reprezentującej Roe w pisemnej dyskusji prawniczej z Davidem Tundermannem w 1971 r.

Kiedy najważniejszą rzeczą jest wygrać sprawę bez znaczenia na to, jak (...) zacznij od naukowej próby [przedstawienia] badań historycznych. Jeśli to nie zadziała, zafałszuj je jeśli potrzeba. Przygotuj tekst tak długi, żeby inni przeczytali tylko twój wstęp i konkluzję. Potem cytuj z niego aż sądy zaczną z tego korzystać. Dzięki temu zyskujesz pozory bezstronnej naukowości, podczas gdy posuwasz naprzód właściwe cele ideologiczne”.

Tradycja aborcyjna?

Sędziowie uwierzyli, że powszechna aborcja miała długą tradycję historyczną, choć sami aborcjoniści podawali w swoich opracowaniach, że korzystanie z  „historycznych” metod było nieskuteczne. Jak wyjaśnia Forsythe, przypadki aborcji były rzadkie aż do XIX w. m.in. dlatego, że ówczesne metody były nie tylko nieskuteczne, ale i niebezpieczne. Było to m.in. spowodowane brakiem wiedzy medycznej choćby do stwierdzenia samej ciąży. Przypadki aborcji mogły zakończyć się śmiercią kobiety, co oczywiście musiało działać odstraszająco.

Dodatkowym czynnikiem zniechęcającym było oczywiście prawo. Forsythe tłumaczy, że w historii aborcja była zawsze traktowana jako poważne przestępstwo. Fakt, że niektóre stany zakazywały aborcji tylko po „quickening” (moment odczuwania ruchów dziecka), nie oznaczał, że życie ludzkie było przed tym okresem mniej ważne (dla Meansa oznaczało natomiast, że musiało wtedy istnieć „prawo do aborcji”). Działo się tak, ponieważ nie było pewnych sposobów określenia, że dziecko w tym okresie żyło, potrzebnych w sprawach kryminalnych (nie było wtedy ani testów ciążowych, ani USG). Ustanowienie kary śmierci za aborcję (dla abortera) wymagało twardych dowodów. Fakt, że życie ludzkie zaczyna się od poczęcia był dla prawa bezsporny od XVIII w. i dlatego aborcja była prawnie karana. 

Powszechna aborcja?

Ponadto sędziowie dali się przekonać, że aborcja była w USA bardzo rozpowszechniona (przez lobby aborcyjne jej liczba szacowana była na milion). Uznali również za prawdziwe dane świadczące o tym, że rocznie dużo kobiet umierało z powodu źle wykonanych procedur (według aborcjonistów było ich od 5 do 10 tys.). Stało się tak pomimo, że liczby te nie miały żadnego logicznego czy rozsądnego wytłumaczenia. Były wyłącznie chwytem propagandowym. Dzięki temu sędziowie uzyskali pretekst do wprowadzanie prawa chroniącego kobiety przed niebezpiecznymi (czyli z założenia tymi nielegalnymi) aborcjami. Podobna strategia oparta na „ryzyku dla kobiet” , „powszechności zabiegu” i cytowaniu liczb wziętych z sufitu, realizowana jest od lat w Polsce.

Najważniejsze kłamstwo: aborcja bezpieczniejsza od porodu

Co równie ważne, sędziowie uwierzyli, że z tych podsuwanych im liczb wynika, że legalna aborcja była bezpieczniejsza od porodu. Dali się nabrać na zestawianie szacunkowych danych aborcyjnych z przypadkami śmierci okołoporodowej, choć były one (i nadal są) zupełnie nieporównywalne. Dodatkowo, zignorowali dane ze Szwecji (gdzie permisywne prawo aborcyjne działało od dawna), które mówiły wprost, że jest przeciwnie.

W USA nie było (i nie ma do dziś) żadnego obowiązkowego systemu zgłaszania danych aborcyjnych dotyczących przypadków śmiertelnych (mortality) i powikłań (morbidity), a śmiertelność (okołoporodowa) matek była i jest pieczołowicie monitorowana. Co więcej, do śmiertelności matek wliczane są również przypadki ciąży pozamacicznych, zabójstwa kobiet ciężarnych, samobójstwa, a nawet nielegalne aborcje. W dużej mierze dane te nie mają więc związku z medycyną. Z drugiej strony wiadomo, że kliniki aborcyjne nie mają żadnego interesu w zgłaszaniu do rządowej organizacji Center for Deasease Control and Prevention przypadków zgonów kobiet po aborcji i nie są do tego zobowiązane prawnie. Stąd właśnie takie zestawienia statystyczne nie mają żadnego sensu i nie mogą odzwierciedlać prawdziwych zagrożeń.

Podobnie dziś w Polsce powtarzany jest mit o aborcji bezpieczniejszej niż poród. W naszym kraju możemy jednak zauważyć, że śmiertelność okołoporodowa jest niska (dużo niższa niż w USA) przy nieistniejącym prawie do aborcji.

Spadek śmiertelności okołoporodowej?

Na usprawiedliwianiu aborcji strategia amerykańskich aborcjonistów się więc nie kończyła. Lobby aborcyjne pokazało sędziom, że może ona nawet przynieść pozytywne skutki dla systemu ochrony zdrowia. Sędziowie uwierzyli, że legalna aborcja jest bezpieczna, a ponadto, że po legalizacji aborcji spada śmiertelność porodowa. „Kupili” podsunięte im ówczesne dane z krajów bloku sowieckiego (w tym Polski i Czech), choć zdrowy rozsądek powinien im podpowiedzieć, że oficjalne dane rządowe z krajów komunistycznych wychwalające zalety aborcji powinny być co najmniej traktowane z dozą sceptycyzmu. Podobnie zachowali się w stosunku do kilku nienaukowych raportów tego samego proaborcyjnego autora Christopehra Tietze.

Prawa antyaborcyjne nieskuteczne?

Do kombinacji tych wszystkich mitów, złożonych w przekonywujący wywód dołączyło przekonanie, że obowiązujące w stanach prawa zakazujące aborcji były nieskuteczne. Jak wyjaśnia Forsythe, nie było to prawdą. Prawa zakazujące aborcji były nieźle egzekwowane w XIX i XX w.  Fakt, że kobiety były skazywane rzadko wynikał z tego, że uznawane były one za drugą ofiarę przestępstwa aborcyjnego. Prawo zakładało taką zależność, aby umożliwić im zeznania przeciwko aborterowi. Warto przy okazji zaznaczyć, że to właśnie aborterzy domagali się odpowiedzialności karnej dla kobiety, aby tym samym podważyć jej zeznania jako świadka i wymknąć się systemowi sprawiedliwości. Prawa aborcyjne były egzekwowane dość skutecznie również w latach 40, 50, 60 i 70 XX w. (w momencie rozważania sprawy Roe, w sądach stanowych toczyły się liczne postępowania sądowe, które przerwało ogłoszenie Roe). Pokazały również, że nawet samo nieustępliwe prowadzenie śledztwa bez skazania jest dla aborcyjnych przestępców czynnikiem odstraszającym.

Mentalność sędziego: kontrola populacji

Dlaczego jednak sędziowie dali się przekonać aborcyjnym wywodom o słabym potwierdzeniu faktograficznym? Bo tak jak istniała grupa lekarzy, którzy chcieli dokonywać aborcji z powodów eugenicznych (rozumianych inaczej jako powody społeczne czy psychiatryczne), podobnie istnieli sędziowie, którzy nie byli wolni od eugenicznego myślenia. Z siedmiu sędziów, którzy podpisali się pod Roe, co najmniej czterech (Brennan, Douglas, Blackmun i Stewart) zdradziło sympatię do kontroli populacji pewnych grup społecznych.

Lekarze i prawnicy od kontroli populacji

I nie działali w próżni. Jak udowadnia Forsythe, początkowa fala atakowania stanowych praw chroniących życie nienarodzonych nie przyszła ze strony feministek, ale lekarzy i prawników związanych z organizacjami eugenicznymi i kontroli populacji z USA i Wielkiej Brytanii. To właśnie środowisko zapewniło ludziom zaangażowanym w procesy sądowe na rzecz aborcji znaczące wsparcie finansowe. Do niego dołączył również przedstawiciel przemysłu antykoncepcyjnego, Joseph Sunnen, który również finansował pracę prawników.

Co więcej, retoryka kryzysu populacyjnego była wszechobecna w mediach, a nawet stała się kluczowa dla krajowej polityki (wymieniana wielokrotnie podczas przemówień Roberta McNamara’y, sekretarza obrony). Raport komisji utworzonej przez prezydenta Nixona do badania tzw. kryzysu populacyjnego, której przewodził John D. Rockefeller, ujrzał światło dzienne niecały rok przed ogłoszeniem Roe (marzec 1972). Oczywiście histeria bomby populacyjnej musiała udzielić się również sędziom.

Sędziowie znali m.in. raport psychiatry Richarda Schwartza zatytułowany „The Social Effects of Legal Abortion”, w którym pisał o niechcianych dzieciach i biedzie, ograniczeniu liczby przestępców, alkoholików czy narkomanów. Cytował go sędzia Douglas, znał sędzia Brennan. Sędzia Blackmun również wspomniał związki pomiędzy wzrostem populacji i biedą, a nawet zatruciem środowiska. Co więcej, Schwartz współpracował z Royem Lucasem, którzy reprezentował stronę aborcyjną.

Jak pokazuje Forsythe, nie da się więc ukryć, że sędziom zależało, aby młode dziewczyny, szczególnie te niezamężne (można by dodać, te, które łatwo można wykorzystać), miały dostęp do aborcji. Uważali, że biedne kobiety, zwłaszcza te z mniejszości etnicznych, Murzynki (bez stałego dostępu do lekarza) mogą dowiedzieć się o ciąży zbyt późno. Dla nich właśnie przygotowali aborcję na żądanie bez ograniczenia czasowego. Strona medyczna aborcji zeszła na drugi plan. Chodziło o praktyczny dostęp do pozbycia się dziecka. Aborcja miała rozwiązywać problemy osobiste i społeczne.

Osobiste skażenie aborcyjne

Sędziów nie ominęły również osobiste uwarunkowania. Forsythe wylicza, że sędzia Marshall miał w tym względzie „osobiste doświadczenia”, a córka sędziego Blackmuna będąc panną zaszła w ciążę w 1966 r. Podaje, że Powell pomógł znajomemu uniknąć kary za udział w nielegalnej aborcji, w wyniku której zmarła kobieta. Sprawa skażenia aborcją była bardzo widoczna w przypadku aborcyjnych prawników. Roy Lucas zawiózł swoją dziewczynę na aborcję do Portoryko, zaś Sarah Weddington dokonała aborcji w Meksyku.

Tego typu motywacje osobiste widzimy również na polskim podwórku, gdzie najbardziej zażartymi aktywistkami aborcyjnymi są kobiety, które publicznie przyznały się do uśmiercania własnych nienarodzonych dzieci. Idee eugeniczne są nadal żywe, opłacane w Polsce przez podobne organizacje zajmujące się kontrolą ludności świata (lobbująca za aborcją Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny była finansowana przez kilka organizacji o eugenicznych korzeniach z USA czy Wielkiej Brytanii).

Co nie obchodziło sędziów?

Choć powinno być tak, że decyzja sądu, szczególnie w tak ważnej sprawie jaką jest życie człowieka, powinna być przemyślana i oparta na bezdyskusyjnych faktach i kompletnym materiale dowodowym, to jednak została oparta na niewiarygodnych statystykach i argumentach socjologicznych bez żadnego umocowania w faktach. Sędziowie „kupili” teorie Cyrila Meansa, który wymyślił historyczne prawo do aborcji przed „quickening” (odczuwaniem ruchów dziecka przez matkę) i zignorowali wszelkie ochrony prawne, które istniały dla nienarodzonych dzieci w innych sferach prawa (np. prawo do dziedziczenia). Nie zwrócili uwagi, że kategoria uzyskania samodzielnej zdolności do życia nie miała w nich żadnego znaczenia.

Nie pytali o szczegóły wykonywania zawodu abortera (np. sprawa żywych urodzeń i dzieciobójstwa pourodzeniowego). Nie zastanawiali się nad krótko- i długoterminowanym ryzykiem dla kobiet. Nie interesowało ich monitorowanie skutków aborcyjnych. Nie chcieli zadbać, aby kobiety przed podjęciem decyzji o aborcji były dobrze poinformowane.

Nie przyszło im na myśl, że legalne kliniki aborcyjne mogą być miejscem rozmaitych przestępstw. Analiza doniesień prasowych z ostatnich lat pokazuje, że wśród nieprawidłowości są zaniedbania sanitarne przeprowadzanych procedur medycznych, zatrudnianie personelu medycznego bez uprawnień do wykonywania zawodu, przypadki molestowania seksualnego kobiet, przymusowych aborcji, ukrywania gwałtów na nieletnich, oszust ubezpieczeniowych, handlu receptami na narkotyczne środki przeciwbólowe, aż po przypadki uszkodzenia ciała i śmierć kobiet.

Aborcja rozwiązaniem problemów społecznych?

Sędziowie nie wyszli dobrze na życzeniowych przepowiedniach socjologicznych.

Obecnie w USA jest więcej przypadków dzieciobójstwa i przemocy wobec dzieci. I nadal zdarzają się przypadki legalnych aborcji zakończonych śmiercią (pomiędzy 1972 a 2000 zgłoszono 470 takich przypadków do rządowego Center for Desease Control), a liczba nieplanowanych ciąży wśród nastolatek wciąż jest wysoka. Jest też cała masa rozwodów i powtarzających się aborcji u tych samych kobiet. Warto dodać, że w USA głównym powodem śmierci kobiet w ciąży są zabójstwa (często z powodu odmowy aborcji).

Forsythe podsumowuje, że na fatalną decyzję sądu złożyła się kombinacja impulsów, błędów, złych kalkulacji, które zbiegły się w czasie (rewolucja seksualna, legalizacja antykoncepcji i pornografii,) po dekadzie politycznego i kulturalnego zamieszania. Sędziowie nie dokonali ostrożnej i dokładnej oceny sytuacji. Działali pod wpływem krótkoterminowych prawnych, politycznych i społecznych kalkulacji, połączonych z obawami przed niepohamowanym wzrostem populacyjnym, które okazały się bezpodstawne. Mówiąc prostym językiem: sędziowie wystraszyli się bomby populacyjnej. I aby ją zdetonować, użyli broni w postaci aborcji na żądanie.

Z drugiej strony, sędziowie nie przewidzieli, że technika pokaże im twarde dowody na to, jak bardzo się pomylili. Choć byli poinformowani o rozwoju płodowym, nie rozumieli wielu kwestii, np. możliwości żywych urodzeń w aborcji. Niewykluczone, że gdyby mieli dostęp do USG (technika trafiła na rynek kilka lat po Roe), przemyśleliby sprawę trochę lepiej. Siła przekonywania zdjęć (zwłaszcza tych pokazujących aborcję) jest przecież bardzo duża. Powinni to również przemyśleć obecni polscy decydenci, którym wcześniej czy później przyjdzie się z decyzji w kwestii aborcji rozliczyć.

Niestety członkowie Sądu Najwyższego nie potrafili uczciwie ocenić swojej tragicznej roli. Doprowadziła do tego bądź ślepota, bądź krótkowzroczność lub odwracanie wzroku od prawdy. Choć sędzia Powell później przyznał, że Roe było najgorszą opinią, do której się dołączył, a sędzia Burger zdystansował się od tej decyzji w momencie przejścia na emeryturę, nie zdążyli się z niej rozliczyć do końca. A przecież rozpętali aborcyjne piekło.

Natalia Dueholm

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ CZEŚĆ PIERWSZĄ TUTAJ