Największym niebezpieczeństwem zagrażającym współczesnemu społeczeństwu, niebezpieczeństwem, które doprowadziło do ruiny dawne cywilizacje i które sprowadzi na zagładę naszą własną cywilizację, chyba że temu zapobieżemy, jest utrata poczucia grzechu.

Skrucha jest niemal nieznaną namiętnością, a penitent rzadko odczuwa wstyd. Ciężar winy nie przygniata nawet serca przestępcy, a nawet dobrzy ludzie nie czują się zszokowani przypadkami zniesławienia lub aktami wielkiej niesprawiedliwości.

Nie dzieje się tak dlatego, że są niewinni, lecz dlatego, iż ich duszom brakuje poczucia grzechu. Powszechnie zaprzecza się temu, że coś jest dobre albo złe, a jednocześnie panuje powszechne przekonanie, że to, co poprzednie teologiczne pokolenie nazywało „grzechem”, jest jedynie psychicznym złem lub upadkiem w procesie ewolucyjnym.

Sporo osobistych lub społecznych czynów wielu obywateli naszego kraju motywowanych jest następującymi dwiema zasadami: „Co będę z tego miał?” i „Czy ujdzie mi to na sucho?” Zło mylone jest z dobrem, a dobro mylone jest ze złem.

Odrażające książki atakujące cnotę nazywane są „odważnymi”; te, które wymierzone są przeciw moralności, reklamowane są jako „śmiałe i przyszłościowe”, natomiast książki atakujące Boga określane są mianem „postępowych i epokowych”.

Cechą charakteryzującą rozkład danego społeczeństwa zawsze było malowanie bram piekła złotą farbą raju. Jednym słowem: tak zwana mądrość naszych czasów ulepiona jest z tego samego materiału, który pewnego dnia przybił do Krzyża naszego Zbawiciela.

Arcybiskup Fulton J. Sheen

Źródło: „The Moral Universe”, 1936 r., str. 107-108.