<<< JAK POWINNO WYGLĄDAĆ PRAWDZIWE MAŁŻEŃSTWO? PRZECZYTAJ KONIECZNIE!!! >>>

 

Nauka przedślubna nie powinna być czystą formalnością. To czas na poznanie istoty małżeństwa, na uświadomienie sobie raz na zawsze, że sakramentalny związek, zawarty w kościele w obecności świadków i samego Pana Boga, to związek na zawsze, oparty na miłości, wierności i uczciwości. To związek otwarty na płodność i przyjmujący tyle dzieci, iloma Pan Bóg zechce małżonków obdarzyć. O ile życia w rodzinie, pewnych relacji uczymy się w domu, o tyle bycia sakramentalnym małżonkiem już niekoniecznie. Celem ślubu zawartego w kościele jest bowiem zbawienie i świętość, a nie – jak to często ateiści wytykają – zalegalizowanie współżycia.

Dlatego niezmiernie ważne pozostaje przygotowanie do wypełniania tego sakramentu. Do kapłaństwa adept szykuje się co najmniej sześć lat. Do małżeństwa – zdecydowanie krócej. A waga sakramentu jest przecież taka sama. Tymczasem byle jakie przygotowanie do sakramentu małżeństwa skutkuje całkowitym nierozumieniem wagi tegoż wydarzenia. Jak to? To tak na zawsze? Tylko z jedną kobietą na całe życie? Bez antykoncepcji? Bez zabezpieczenia? Dużo dzieci? Mam też wrażenie, że nie zawsze w wystarczający sposób swoją rolę spełniają poradnie rodzinne. Trzeba tam przyjść po stempelek, aczasem można dowiedzieć się, jak po katolicku nie mieć dzieci lub usłyszeć, że metody rozpoznawania płodności to pic na wodę, a wielodzietni to wyłącznie ofiary nieumiejętnego stosowania tychże. Sami na własne uszy słyszeliśmy takie mądrości. Ale to było 17 lat temu, i często słyszę, że od tego czasu coś się zmieniło na lepsze.

Pewnie i się zmieniło. Ale nie wszędzie. Są (szczególnie w dużych miastach) kursy organizowane przez wspólnoty zakonne, na które przychodzą tłumy narzeczonych. W dużej mierze ci, którym zależy na porządnym przygotowaniu. Już sam wysiłek znalezienia ciekawej oferty zasługuje na szacunek. Większość parafialnych kursów jest jednak słaba i nikogo nie powinna dziwić już choćby tak duża tolerancja dla antykoncepcji, in vitro, zdrad czy rozwodów.

Geneza tegoż zjawiska tkwi gdzie indziej i ma początek wiele lat wcześniej. Wskazał na nią abp Henryk Hoser w wywiadzie dla Tygodnika „Idziemy”. „Łatwe udzielanie chrztów i ślubów prowadzi do tego, że chrzcimy przyszłych pogan, a małżeństwa już na wstępie przeznaczone są do rozpadu” – mówi ordynariusz warszawsko-praski. No bo skoro statystyki się liczą, to i proboszczowie chrzczą. Nawet dzieci ateistów. Z badań socjologa dr. Radosława Tyrały wynika, że 75 procent ateistów chrzci swoje dzieci w Kościele katolickim. Co ciekawsze, jedna trzecia badanych zostaje chrzestnymi rodzicami. Ciekawe czy ktoś zbadał, ilu ateistów staje na ślubnym kobiercu i bierze kościelny ślub, a ilu jest świadkami ślubu w kościele.

Ostatnie dane na temat zdrad (zdrada dotyka cztery na pięć małżeństw w pierwszych pięciu latach trwania małżeństwa) nie pozostawiają złudzeń, że przedślubna formacja nie zadziałała. Coś poszło nie tak, skoro małżonkowie ledwo odeszli od ołtarza, a już łamią przysięgę wierności. Dlatego tak ważna jest w tej chwili reforma przedślubnych nauk, opracowanych zresztą w latach 60. XX wieku. Tę pilną potrzebę dostrzegł wspomniany już abp Hoser, który w wywiadzie dla Katolickiej Agencji Informacyjnej mówił wprost, że program ten powinien zostać zaktualizowany i kulturowo osadzony. „Trzeba wiedzieć jakie są mielizny i rafy, o które możemy się rozbić. Jest nią rewolucja kulturowa, ale najważniejsza jest nasza odpowiedź, czyli pozytywny wykład o miłości małżeńskiej i przede wszystkim nie wprowadzać idolatrii miłości cielesnej, ale odkrywać element sakralny, który w niej tkwi”.

Doskonały program dla narzeczonych i małżonków zostawił Jan Paweł II. To adhortacja „Familiaris Consortio”. „Papież sformułował w nich m.in. cztery zadania rodziny. Proszę poprosić konfratrów, żeby je wymienili. Duszpasterze nie wymienią, bo nie czytali albo nie pamiętają, a wierni, żeby coś zrealizować, muszą wiedzieć konkretnie, co”. I koło się zamyka. Jak więc nieprzygotowani księża czy świeccy mają przygotowywać ludzi do tak odpowiedzialnego zadania, jakim jest małżeństwo? Jak sakramentalne małżeństwo ma być traktowane serio, skoro od duchowego przygotowania ważniejsze są przygotowania czysto zewnętrzne? Po co więc ta cała szopka, skoro nie ma wiary, ani chęci, by wytrwać w danej obietnicy do końca życia. Miłość, wierność i uczciwość małżeńska oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. I dzieci jako owoc miłości małżeńskiej. A w pakiecie zbawienie i wzajemne uświęcenie. Czyż to nie kusząca perspektywa?

Małgorzata Terlikowska