''Dzięki swojemy niezrównanemu talentowi oratorskiemu i pisarskiemu, arcybiskup Sheen jest znakomitym przewodnikiem dla tych, którzy wciągani w topiel grzechu, do ostatniego tchnienia nie są pozbawieni szansy doznania ,,szczęśliwej przemiany'' i uleczenia przez Boskiego Farmaceutę. Hierarcha wyjaśnia podstawowe i najbardziej  kontestowane przez współczesny świat prawdy chrześijństwa, operując przykładami i prostymi porównaniami(..)'' - fragment recenzji, prof. Jacek Bartyzel - historyk, teatrolog, publicysta.

''(..)Jakże gorzkie bez czyśćca byłoby dla nas wspomnienie własnej małoduszności, jak dojmujący ból z powodu straconych okazji do okazywania dobra! Na co nam dni pamięci i uroczyste rocznice, kiedy czcimy naszych zmarłych, bez czyśćca? - pisze abp Fulton Sheen w książce „Stworzeni do szczęścia”.

W opinii współczesnych zapewne jedno słowo symbolizuje wszystko, co nierzeczywiste, dziwaczne, a nawet absurdalne w chrześcijańskim pojmowaniu życia, a tym słowem jest „czyściec”. Chociaż chrześcijanie wierzą w istnienie czyśćca już od szesnastu wieków, w ostatnich trzystu latach czyściec przestał być przedmiotem wiary poza Kościołem i uchodzi za zwykły wytwór wyobraźni, a nie wynik gruntownych przemyśleń i natchnienia.

Można słusznie powiedzieć, że wiara w czyściec słabła, w miarę jak zapominano o dwóch najważniejszych prawdach świata: o czystości Boga i ohydzie grzechu. Jeśli natomiast uzna się te podstawowe prawdy za swoje, nauka o czyśćcu jawi się jako oczywista. Czym bowiem jest czyściec, jeśli nie stanem lub procesem tymczasowej kary dla tych, którzy odeszli z ziemskiego życia w Bożej łasce, ale nie są całkowicie wolni od grzechów powszednich albo nie zadośćuczynili całkowicie za swoje winy? Czyściec to proces, w którym miłość Boga łagodzi sprawiedliwość Boga, a miłość człowieka łagodzi niesprawiedliwość człowieka.

Małoduszne dusze

W czyśćcu zatem miłość Boga łagodzi Jego sprawiedliwość. Konieczność czyśćca wynika z absolutnej czystości Boga. W Apokalipsie św. Jana czytamy o Bożym Mieście zbudowanym ze szczerego złota, otoczonym murami z drogocennych kamieni, gdzie źródłem światła nie są słońce i księżyc, ale Baranek zabity. Czytamy tam także o warunkach wstąpienia w bramy Nowego Jeruzalem: „A nic nie-czystego do niego nie wejdzie, ani ten, co popełnia ohydę i kłamstwo, lecz tylko zapisani w księdze życia Baranka” (Ap 21, 27).

Sprawiedliwość wymaga, by jedynie ludzie czystego serca trwali przed obliczem czystego Boga. Gdyby nie czyściec, sprawiedliwość Boża byłaby straszna. Któż bowiem ośmieliłby się stanąć przed nieskalanym Barankiem? Męczennicy, którzy własną krwią skropili piasek Koloseum, dając świadectwo wierze? Na pewno! Misjonarze tacy jak Paweł, wyniszczający się dla Ewangelii? Oczywiście! Święci z cichych klasztorów, którzy dobrowolnie składają siebie w ofierze na Kalwarii, bezimienni dla świata? Bez wątpienia!

Są to jednak chwalebne wyjątki. Ile milionów jest takich, którzy umierają z duszą przybrudzoną grzechem powszednim, którzy poznali zło i z determinacją odwrócili się od niego, ale nadal ciąży im brzemię ich dawnych słabości?

W dniu naszego chrztu Kościół dał nam białą szatę symbolizującą to, że staliśmy się nowym stworzeniem i przyoblekliśmy się w Chrystusa, i zachęcił, byśmy nie skalali jej aż po życie wieczne. Ilu z nas rzeczywiście zachowuje ją bez skazy grzechu przez całe życie, tak by po śmierci móc dołączyć do odzianych w białe szaty zastępów Króla?

Ile dusz żegnających się z tym światem ma odwagę powiedzieć, że odchodzą bez zbytniego przywiązania do stworzeń, że nigdy nie zawiniły zmarnowanym talentem, odrobiną chciwości, małodusznym postępkiem, zaniedbaniem dobrego natchnienia, a nawet bezużytecznym słowem, z którego trzeba zdać sprawę w dniu sądu (zob. Mt 12, 36)? Ile dusz na łożu śmierci jest zrywanych jak kwiaty rozkwitłe pod koniec sezonu, rozgrzeszonych, ale nie wolnych od następstw swoich grzechów?

Pomyślmy o naszych bohaterach narodowych, których czcimy i bierzemy za wzór. Czy Anglik lub Amerykanin, wiedząc coś o Bożej czystości, może przy całym swoim podziwie dla admirała Horatia Nelsona lub Jerzego Waszyngtona powiedzieć z głębokim przekonaniem, że byli oni tak nieskazitelni, by tuż po śmierci dostąpić radości Pana? Ba, nasuwa się przypuszczenie, że to właśnie umiłowanie ojczyzny, które uczyniło ich naszymi bohaterami, mogło nieco opóźnić umiłowanie przez nich prawdziwej ojczyzny w niebie, gdzie już nie ma Anglika ani Amerykanina, nie ma Żyda ani Greka, niewolnika ani człowieka wolnego, ale wszyscy są kimś jednym w Jezusie Chrystusie (por. Ga 3, 28).

Wszystkie dusze, które odchodzą przeniknięte w jakimś stopniu miłością do Boga, są piękne. Jeśli jednak nie byłoby czyśćca, Boża sprawiedliwość musiałaby z powodu ich drobnych niedoskonałości bezwzględnie je odrzucić. Bez czyśćca Bóg nie mógłby tak łatwo darować winy, bo czy akt skruchy u progu śmierci okupi trzydzieści lat grzechu? Bez czyśćca niezmierzona sprawiedliwość Boża nie dopuściłaby do nieba tych, którzy wprawdzie postanowili spłacić swoje długi, ale wciąż jeszcze nie zwrócili ostatniego grosza.

Tak więc w czyśćcu miłość Boga łagodzi Jego sprawiedliwość. Bóg darowuje tam winy, bo ma czas skorygować dusze swoim krzyżem, wymodelować je na nowo dłutem cierpienia, by dostosować je do wielkiej duchowej budowli niebiańskiego Jeruzalem. Może poddać je oczyszczeniu, by opłukały swoje zbrukane chrzcielne szaty i tak weszły do nieskazitelnej czystości nieba; może je tam wskrzesić jak feniksy z popiołu ich boleści, by uzdrowione dotknięciem Jego oczyszczającego ognia wzniosły się do świętego Miasta, gdzie Chrystus jest Królem, a Maryja Królową. Bez względu bowiem na wielkość naszej winy Bóg nie udziela przebaczenia bez łez, a łez w niebie nie ma.

Szansa dla żywych

Czyściec jednak jest nie tylko stanem, w którym miłość Boga łagodzi sprawiedliwość Boga, ale także w którym miłość człowieka może złagodzić niesprawiedliwość człowieka. Myślę, że większość z nas nie dostrzega niesprawiedliwości i niewdzięczności obecnych we własnym życiu, dopóki śmierć nie odbierze nam kogoś bliskiego. Dopiero wtedy, nie wcześniej, uświadamiamy sobie – z jak wielkim żalem! – dojmujące ubóstwo swojej miłości i przywiązania.

Najbardziej gorzkie łzy płyną nad grobem, a jedną z przyczyn są słowa, których nie zdążyliśmy wypowiedzieć, i uczynki, których nie zdążyliśmy spełnić. „Nigdy się nie dowiedziała, jak bardzo ją kocham”; „Nie miał pojęcia, jak wiele dla mnie znaczy”; „Nie zdawałem sobie sprawy, jak mi go będzie brakowało”. Takie myśli są zatrutymi strzałami, które śmierć śle w nas zza każdego nagrobka. Och, teraz jesteśmy pewni, że postępowalibyśmy inaczej, gdyby tylko zmarła osoba mogła do nas wrócić. Na próżno jednak ronimy łzy wobec oczu, które nie widzą, i wyciągamy ręce do tych, którzy nie mogą nas już uściskać, a nasze westchnienia nie wzruszają serc, bo są już dla nich niesłyszalne.

Z jakim bólem myślimy wtedy o kwiatach, których nie podarowaliśmy, zanim nadeszła śmierć, o miłości okazywanej w tak marny sposób, dopóki ukochana osoba żyła, o życzliwym słowie niknącym teraz, po czasie, w pustce cmentarza! Jakże przygnębiająca jest świadomość, że nie możemy zmarłym wynagrodzić naszego chłodu, zbywania ich próśb, braku szacunku wobec kogoś, kto być może był największym skarbem danym nam przez Boga! Niestety, za późno! Na co się zda podlewanie zeszłorocznych plonów, chwytanie ptaka, który odleciał, zrywanie zwiędłej róży?

W czyśćcu miłość Boga łagodzi sprawiedliwość Boga, lecz także miłość człowieka łagodzi niesprawiedliwość człowieka. Czyściec bowiem pozwala tym, którzy pozostali na ziemi, pokonać bariery czasu i śmierci: zmienić niewypowiedziane słowa w modlitwę, nieokazaną miłość w ofiarę, niepodarowane kwiaty w jałmużnę, a niespełnione dobre uczynki w działania pomocne w osiągnięciu życia wiecznego.

Jakże gorzkie bez czyśćca byłoby dla nas wspomnienie własnej małoduszności, jak dojmujący ból z powodu straconych okazji do okazywania dobra! Na co nam dni pamięci i uroczyste rocznice, kiedy czcimy naszych zmarłych, bez czyśćca? Na co wieńce, pochylone głowy, minuty ciszy? Jeśli jednak istnieje czyściec, pochyloną głowę zastąpi pokłon przed krzyżem, minutę ciszy – chwila modlitwy, a przywiędły wieniec – nieprzemijające składanie ofiary Bohatera nad bohaterami, Chrystusa.

Więzienie ognia

Czyściec zatem pozwala nam zadośćuczynić za naszą niewdzięczność, bo przez modlitwę, umartwienia i ofiary niesiemy radość i pociechę tym, których kochamy. Miłość jest silniejsza od śmierci, dlatego powinna trwać wobec tych, którzy odeszli przed nami. Jesteśmy ich potomstwem, owocem ich trudów, troską ich serca.

Czy ich śmierć ma nas pozbawić wdzięczności, czy grób ma przerwać naszą miłość, przeszkodzić w zadośćuczynieniu za nasze zaniedbania? Kościół uczy, że chociaż nie zrobimy dla zmarłych nic więcej na tym świecie, bo oni już do niego nie należą, możemy ich odszukać w rękach sprawiedliwego Boga i upewnić ich o naszej miłości oraz przyczynić się do ich odkupienia.

Jeśli ktoś umiera w długach, po jego śmierci nie milkną złorzeczenia wierzycieli, ale syn może mu przywrócić dobre imię i szacunek dzięki wytrwałej pracy, spłacając należność do ostatniego grosza. Podobnie jest z człowiekiem, który umiera, nie odpokutowawszy przed Bogiem. My, którzy pozostajemy na ziemi, możemy mu wyjednać umorzenie długu, przekuwając złoto codziennych uczynków na duchową monetę, cenę za odkupienie.

Dusze zmarłych wchodzą do tygli Bożych jak zanieczyszczone złoto, aby ogień miłości wypalił w nich to, co nieszlachetne. Ci, którzy nie zmarli w nieprzyjaźni z Bogiem, lecz polegli ranieni na polu bitewnym życia, walcząc za Bożą sprawę, nie przewiążą własnych ran, nie uleczą sińców. To my, którzy wciąż jesteśmy mocni, odziani w zbroję wiary i chronieni tarczą zbawienia, mamy za zadanie doprowadzić ich do zdrowia, tak by mogli dołączyć do zwycięskich szeregów, do triumfalnej procesji. Możemy ufać, że skoro grosz zapewniający chleb głodnemu ciału dopuszcza duszę do stołu Pana, dusza ta nie zapomni o nas, kiedy już się znajdzie w niebieskiej ojczyźnie.

Przebywając jeszcze w więzieniu oczyszczającego ognia, dusza słyszy głosy aniołów i świętych wzywające ją do jej prawdziwego domu, ale nie jest w stanie wyrwać się z oków, bo minął jej czas zasługi.

Bóg z pewnością dostrzeże starania żony, która ofiarowuje swoje dobre uczynki za duszę męża wypatrującego wyzwolenia. Boże miłosierdzie na pewno uwzględni modlitwę matki za dzieci, które wciąż czekają skażone grzechami świata. Bóg nam nie wzbrania tej łączności żywych ze zmarłymi, bo dzieło Odkupienia umożliwia takie przenoszenie zasług dzięki Chrystusowi.

Bądźmy więc wrażliwi na ich apel – apel nie tylko naszych bliskich, ale i tej wielkiej liczby bezbronnych bojowników cierpiącego Kościoła, którzy wciąż jeszcze nosząc łachmany grzechu, pragną przywdziać szaty odpowiednie do Pałacu Króla, i wołają do nas błagalnie: „Zmiłujcie się, przyjaciele, zmiłujcie się, bo ręka Boga mnie dotknęła” (por. Hi 19, 21). (..)''

Powyższy tekst jest fragmentem książki abp. Fultona Sheena „Stworzeni do szczęścia”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Esprit. 

LDD/źr. Esprit/fronda.pl