- Niezdrowe drugie śniadanie lub drobny problem zdrowotny – to powody, dla których norweski Urząd ds. Opieki nad Dziećmi, Barnevernet, odbiera rodzicom dzieci - informuje „Nasz Dziennik”.

Jak podkreśla "Nasz Dziennik" Norwedzy nie protestują przeciwko tak gigantycznej władzy urzędników, a sprawę najczęściej podnoszą obcokrajowcy mieszkający w Norwegii, w tym Polacy.

Aktualnie polski konsul prowadzi 76 spraw związanych z BV dotyczących łącznie 112 dzieci.

- W Norwegii panuje zupełnie zideologizowany system ingerencji w rodzinę – mówi poseł Leszek Dobrzyński z sejmowej Komisji Polityki Społecznej i Rodziny.

– Każdemu, kto zna historię nie będzie dalekie stwierdzenie, że takie systemy mają swoje korzenie w dosyć paskudnych czasach. (…) Mówię tutaj zarówno o latach 20., latach 30. To, co się dzieje w Norwegii, całej Skandynawii, ale także na zachodzie Europy – ta pewna łatwość, z jaką ingeruje się w rodzinę – moim zdaniem, jest to bardzo niebezpieczne. To bardzo zadufane w sobie – takie państwowe stwierdzenie, w jaki sposób ma funkcjonować rodzina, w jaki sposób ma być wychowywane dziecko, jak to dziecko ma być kształtowane – komentuje Leszek Dobrzyński.

Do BV trafia rocznie 50 tys. zgłoszeń.

kz/radiomaryja.pl/ Nasz Dziennik