Druzgocące skutki ma również acedia – nie mogłoby być inaczej – dla życia modlitewnego. Następstwem rozsiewanej przez nią ogólnej ociężałości jest niedbalstwo i lenistwo przy celebrowaniu oficjum.

Opanowany przez acedię mnich jest nieskory do modlitwy
i nie wypowie nigdy jej słów.
Jak bowiem chory nie dźwiga wielkich ciężarów,
tak i uległy acedii nie będzie spełniał gorliwie Bożego dzieła.
Pierwszy bowiem utracił siłę fizyczną,
drugi zaś jest pozbawiony mocy duszy.

Egipscy mnisi wczesnego chrześcijaństwa w ciągu dnia, a także przez sporą część nocy oddawali się lekkiej, sprzyjającej skupieniu pracy ręcznej, która przerywana była przez „medytację” (to znaczy medytacyjne powtarzanie specjalnie w tym celu wyuczonych na pamięć fragmentów biblijnych) i „modlitwę w krótkich odstępach”. Celem życia mniszego jest przecież ciągłe i nieprzerwane trwanie na modlitwie, a więc stan, który w swojej najwyższej formie jest „dialogiem umysłu z Bogiem, bez jakiegokolwiek pośrednictwa”. Kiedy jednak mnich popadnie w acedię, ten upragniony cel staje się nagle nieznośnym ciężarem.

Ponadto u progu i na końcu nocy mnisi odmawiali dwie, składające się z dwunastu psalmów „synaksy”; po każdym psalmie następowała modlitwa. Te „małe synaksy”, jak mnisi sami je nazywali, z pewnością nie były szczególnie uciążliwe… chyba że cierpiało się na acedię.

Czasami w zgromadzeniu właśnie szeptem należy odmawiać psalm, czasami zaś rzeczą użyteczną jest modlić się wieloma psalmami. Albowiem stosownie do zasadzek nieprzyjaciela konieczne jest, abyśmy i my zmieniali sposoby postępowania, ponieważ czasem, gdy opieszałość otoczy duszę, wymusza jedynie recytację, czasami zaś skłania do śpiewania czytań, [gdy samozadowolenie przeszkadza duszy.

Ta sama oschłość pojawia się również wtedy, gdy trzeba nauczyć się na pamięć używanych podczas medytacji tekstów Pisma Świętego.

Przeciw myśli zniechęcenia, odrywającej nas od czytania i od nauki słów natchnionych oraz mówiącej, że pewien święty starzec tylko dwanaście psalmów śpiewał i podobał się Bogu.

Pokusą typową dla acedii jest więc modlitewny minimalizm, który, jak widać, nie krępuje się z argumentami. Któż nie słyszał nigdy tak rzeczowego argumentu, że uważne „śledzenie” wszystkich psalmów oficjum jest niemożliwe. Tymczasem Ewagriusz rozpoznaje w nim symptom acedii, ponieważ „gdy napada na ciebie duch niedbałości, dowodzi, że śpiew psalmów jest dla duszy ciężki i męczący, i podsuwa ospałość jako przeciwną trudowi”. Jakże wielu już zakonnikom te pozornie olśniewające, pełne intuicji psychologicznej argumenty acedii na długi czas odebrały radość z modlitwy i Oficjum… Trzeba być pod tym względem wyjątkowo czujnym, gdyż śmierć życia modlitewnego oznacza w ogóle śmierć życia duchowego.

Lecz również niektórym świeckim przytrafia się to samo, niezależnie od tego, czy uczęszczają obecnie do kościoła, czy też nie. Każdy znajdzie się pewnego razu w takim stanie, że ma „wszystkiego dość”; tych wszystkich drobnych, domowych bądź zawodowych obowiązków, z którymi normalnie zwykł sobie radzić z łatwością i swobodą. Człowiek czuje się wtedy jak gdyby bez tchu, jakby gonił za odjeżdżającym pociągiem. I któż wówczas zdaje sobie sprawę z tego, że jest ofiarą acedii?

Można byłoby, i nie bez racji, postawić zarzut, że to uczucie przeciążenia może być przecież na wskroś uzasadnione. Również o tym wiedzieli starożytni. Ewagriusz w żadnym wypadku nie jest nieustępliwym maksymalistą ani lękliwym skrupulatem.

I tak można znaleźć u niego godną uwagi przestrogę, która rzuca snop jasnego światła na prawdziwy sens mniszej ascezy. Ostrzega on mianowicie przed zobowiązywaniem się na drodze przyrzeczeń do określonych dokonań: tego rodzaju przesada pochodzi od złego i jest ponadto zupełnie obca prawdziwej istocie monastycyzmu!

W tle znajduje się tutaj zaskakujące na pierwszy rzut oka doświadczenie: przeciwnik namawia nas nie tylko do zobojętniałego minimalizmu, lecz czasami również pcha nas ku niszczycielskiemu maksymalizmowi! W perfidny sposób zmienia linię frontu i sam siebie „awansuje” na adwokata najwznioślejszych cnót.

Tego demona [to jest demona obżarstwa] naśladuje także przeciwnik prawdy, demon acedii, podpowiadając wytrzymałemu najsurowszą anachorezę, zachęcając go do gorliwości Jana Chrzciciela i pierwszego spośród anachoretów, Antoniego, aby nie wytrzymując stałej i nieludzkiej anachorezy, uciekł, opuściwszy ze wstydem swoje miejsce, i by ów demon mógł potem chwaląc się, powiedzieć: Okazałem się mocniejszy od niego (Ps 13[12],5).

Aż trudno się do końca nadziwić subtelnemu darowi rozróżniania, dzięki któremu Ewagriusz potrafił oddzielić prawdę od demonicznego oszustwa, i to w środowisku, które pozornie nastawione było na najwyższe ascetyczne wyniki. O głębi jego spojrzenia świadczy jeszcze inny tekst, w którym poucza, że demony popychają nas nieustannie ku temu, co w danym momencie jest dla nas najszkodliwsze.

Gdyż

powstrzymują chorych od dziękczynienia w cierpieniach i od okazywania cierpliwości tym, którzy im służą. Zachęcają ich natomiast, mimo osłabienia, do wstrzemięźliwości i do śpiewania psalmów na stojąco.

Później jeszcze zobaczymy, komu Ewagriusz zawdzięcza ten wyostrzony zmysł znajdywania właściwej miary we wszystkim. W każdym razie ukazuje się tutaj jako godny zaufania świadek najlepszej tradycji mniszej.

Ta sama pokusa do przesady w dobrym mogła znajdować się w tle innego pięknego tekstu, który dokładnie jeszcze zacytujemy. Ewagriusz nie zajmuje się w nim głębszymi przyczynami acedii; jako bezpośrednią jej przyczynę wymienia tylko wysiłek, który związany jest z życiem duchowym. Ponieważ jednak wysiłek ten powinno się podejmować z umiarem, można przypuszczać, że „Jakub” przy „pilnowaniu owiec” w dzień i w nocy nadwerężył trochę swoje siły.

Zacytowane tutaj teksty uczą, że w życiu duchowym nie można zadowolić się powierzchownymi sądami. Acedia jest bardzo głęboko zakorzenionym schorzeniem, które ile tylko może, ukrywa swą prawdziwą naturę. Mimowolnie nasuwa się więc pytanie: jak można odróżnić prawdziwe motywy od fałszywych?

Ewagriusz wyczerpująco roztrząsa to pytanie w swoich listach. Jako rozstrzygające kryterium podaje intencję, z którą coś robimy, bądź z tego rezygnujemy. Innymi słowy chodzi o to, czy czynimy dobro ze względu na nie samo, czy też podążamy za innymi, egoistycznymi celami. To szukanie samego siebie jest jednak we wszystkich swych formach niczym innym jak owym „zakochaniem w sobie samym”, które leży u korzeni wszystkich przywar.

Jednakże również tutaj demon jest w stanie nas zahaczyć i zastawić sidła na właściwej drodze! Wsącza on mianowicie do samej w sobie dobrej intencji samolubny cel. Ewagriusz rozwiązuje ten pozorny dylemat radząc, aby w takiej sytuacji odważnie trwać przy pierwszej, dobrej intencji, gdyż Duch Święty doskonale wie, że jest rzeczą niemożliwą zachować w sporze z demonem dobrą myśl nienaruszoną.

Dotyczy to zresztą także odwrotnej sytuacji. Również naszych złych zamiarów nie możemy zachować jako nie poddanych próbie. Nie dopuszczą bowiem do tego niezniszczalne „ziarna cnót”, które Bóg przy stworzeniu wsiał w glebę naszej natury.

W tym specyficznym sprzężeniu zwrotnym – w którym „myśli rozbijają i są rozbijane; dobre myśli mianowicie rozbijają złe i z kolei są rozbijane przez tamte” – rozwija się wolna ludzka osoba. Nasza natura jest z gruntu dobra. „Nie byliśmy bowiem źli od początku, skoro Siewca, którym jest nasz Pan, zasiał na swojej roli dobre ziarno”. Z tego dobrego podłoża pochodzą wspólne wszystkim ludziom impulsy ku dobru. To dobro wspierają aniołowie poprzez natchnienia, podczas gdy demony przez złe podszepty wystawiają je na próbę. W którą stronę się ostatecznie skłonimy, to zależy od naszej woli, od naszej gorliwości bądź niedbalstwa. Wolna wola oznacza natomiast odpowiedzialne, osobowe bycie. Powróćmy jednak do przejawów acedii!

W wypadku, gdy anachoreta wbrew wszystkiemu nadal jeszcze nie opuścił celi, acedia wywołuje w nim stan ogólnego zniechęcenia.

Do duszy, która w [stanie] zniechęcenia dopuszcza do siebie myśli odbierające nadzieję przez to, że pokazują jej, jak uciążliwe jest życie monastyczne i że zaledwie niektóry wytrwa w takim trybie życia – miej ufność […] na ziemi i szukaj wiary (Ps 37[36],3).

Można łatwo zgadnąć, dokąd prowadzi to zniechęcenie, jeśli tylko potrwa dłużej. Trudno się dziwić, gdy po jakimś czasie pojawi się w biedaku zwątpienie w sens mniszego życia.

Przeciw myśli mówiącej, że człowiek może uzyskać czystość i prawe usposobienie także poza życiem monastycznym.

Któż nie spotkał się już kiedyś z tym dziwnie współcześnie brzmiącym argumentem? I to nie tylko w odniesieniu do życia klasztornego, lecz zależnie od okoliczności – do wszystkiego, co sprzeciwia się naszym skłonnościom.

Może się jednak zdarzyć coś jeszcze gorszego. Teoretyczne wątpliwości co do sensu mniszego życia, jeśli tylko pozostawimy im wolne miejsce, mogą radykalnie postawić pod znakiem zapytania nasze własne powołanie.

Przeciw myślom zniechęcenia powstającym w nas pod pozorem, jakoby nasi krewni o nas mówili, że nie dla Boga opuściliśmy świat i wybraliśmy życie monastyczne, ale bądź z powodu naszych grzechów, bądź z powodu naszej słabości i niemożności sprostania zadaniom świata po męsku.

Ostatecznie biedak nie ma niczego innego w głowie, jak tylko możliwie szybko powiesić swój habit na gwoździu i „opuścić arenę”.

Przeciw myślom powstającym w duszy na skutek zniechęcenia, które pragną porzucić świętą drogę dobrych uczynków i miejsce zamieszkania.

Nikt nie będzie utrzymywał, że tego rodzaju myśli przychodzą tylko anachoretom. Trudno wprost należycie wyrazić uznanie dla przenikliwego wzroku Ewagriusza, dzięki któremu potrafi on bez ogródek zdemaskować jako pokusę acedii ukryte zwątpienie w autentyczność własnego powołania i wyboru określonej formy życia; niezależnie od tego, czy pojawia się ono u mnicha, kapłana czy też małżonka. Wkrada się ono powoli i z czasem, tak jak małe krople w kamieniu, czyni wyłom w wewnętrznej pewności. Patrząc po ludzku, w każdej decyzji dochodzą do głosu obok wielkodusznych i autentycznych motywów także te całkiem płytkie i niezbyt czyste. Bóg jednak pisze prosto na krzywych liniach, gdyż powołuje grzeszników, nie sprawiedliwych. Ostatecznie w pełnej wiary retrospekcji okazuje się, że każdy „wybór” jest niczym nie zasłużonym wybraniem. Nazbyt pochopnej niewierze to tajemnicze współdziałanie ludzkiej słabości i Boskiej mocy będzie się zawsze wymykać. Stąd też nic łatwiejszego dla demona, jak wmówić cierpiącemu na acedię, że w tym wszystkim chodzi tylko o to, co ludzkie, aż nazbyt ludzkie. Fatalna iluzja, która jak wiadomo, nie od dzisiaj zwodzi ludzi. Jakże wielkiej znajomości serca potrzeba również tutaj, aby rozróżnić to, co prawdziwie konieczne, od najrozmaitszych uników i wykrętów!

Tymczasem z różnych powodów, wewnętrznych bądź zewnętrznych, wyzwolenie się z nieszczęsnego położenia może się okazać dla cierpiącego na acedię niemożliwe. Użył on już wszystkich zwyczajnych środków odwracających i rozpraszających uwagę i pomimo to na nowo wylądował w swojej acedii. Może się wtedy zdarzyć, że popadnie on w głęboką duchową depresję, której chorobliwe rysy opisuje Ewagriusz z zatrważającą wyrazistością.

Do duszy zniewieściałej i osłabionej utrzymującymi się w niej myślami o trudzie i zniechęceniu, ginącej we własnej goryczy, której siłę zniszczyło wielkie udręczenie, a wytrwałość bliska jest wyczerpania się na skutek obcej przemocy demona. Dusza taka dziecinnie tonie w namiętnych łzach i lamentacjach, a nie znajduje dla siebie pocieszenia.

Wszystko to jest niczym innym, jak desperackim wyrazem zrozumienia, że wszystkie próby ucieczki okazały się bezcelowe. Abyssus abyssum invocat (Ps 42[41],8) – otchłań, własna nicość, przyzywa otchłań; pusty krzyk w pustkę.

Jeżeli ten rozpaczliwy stan trwa zbyt długo i „zadusi”, jak mówi Ewagriusz, umysł, ludzką osobowość, to może się biedakowi przytrafić to, co pisarz opisuje gdzie indziej jako następstwa smutku, bezpośredniej przyczyny acedii:

Wszystkie demony uczą duszę upodobania w przyjemności, jedynie demon smutku nie kwapi się, aby to czynić, lecz odsuwa [wiele] myśli, które przychodzą, odbierając duszy wszelką przyjemność i wysuszając ją przez smutek. Zaiste bowiem wysychają kości męża smutnego (Prz 17,22).

Podejmując walkę nawet w sposób umiarkowany, czyni anachoretę wypróbowanym. Doradza bowiem, aby nie przyjmował żadnych rzeczy tego świata i unikał wszelkiej przyjemności. Kiedy dłużej się utrzymuje, rodzi myśli, które doradzają duszy potajemne odejście [z ciała] albo przymuszają [anachoretę] do dalekiej ucieczki z miejsca [swego przebywania]. Nad tym właśnie zastanawiał się kiedyś i doświadczył tego święty Hiob, któremu naprzykrzał się ten demon. Powiada [Hiob]: O, gdybym mógł samego siebie zgładzić bądź prosił przynajmniej kogoś innego, aby to dla mnie uczynił (Hi 30,24).

Któż mógłby przypuszczać na początku tego rozdziału, że to, co rozpoczęło się jako kapryśne niezadowolenie, może skończyć się w ten sposób? Spostrzeżenie Ewagriusza jest jednak słuszne. W wielu wypadkach samobójstwo jest niczym innym jak ostatnią, rozpaczliwą próbą ucieczki z własnej wewnętrznej pustki w nicość, „rozwiązaniem” konfliktu, które Ewagriusz zresztą wyraźnie odrzuca. Wprawdzie również on, cierpiąc z powodu śmierci swego ojca, cytuje słowa wersetu psalmu jako wyrażające jego upragniony cel: Wyprowadź mnie z więzienia, bym dziękował imieniu Twojemu (Ps 142[141],8). Na innym miejscu jednakże precyzuje, że prośba ta przystoi jedynie czystym, którzy również bez ciała zdolni są do poznania stworzenia. Kto natomiast jest jeszcze więziony przez namiętności i prosi o szybkie opuszczenie swego ciała, ten przypomina chorego, który prosi stolarza o możliwie najszybsze zgruchotanie łóżka…

Nie ma chyba w tym rozdziale tekstu, przez który również współczesny czytelnik nie poczułby się w ten lub inny sposób egzystencjalnie zagadnięty. Acedia pozostaje wszechobecnym fenomenem, który w pewien sposób związany jest z samą ludzką kondycją. Czas, miejsce i okoliczności życiowe modyfikują jedynie jego konkretne przejawy, lecz on sam pozostaje w swej istocie niezmienny, ponadczasowy.

Fragment z książki Gabriela Bunge Acedia – duchowa depresja. Więcej opracowań i tekstów źródłowych znajdziesz w księgarni internetowej Tyńca.