Do początkowo pokojowej manifestacji „oburzonych” w stolicy Włoch szybko dołączyli chuligani i anarchiści. Doszło do strać z policją. 12 osób trafiło do aresztu, a 135 osób zostało rannych. Wśród poszkodowanych jest ponad setka policjantów i karabinierów oraz trzydziestu demonstrantów. Prefekt Wiecznego Miasta Giuseppe Pecoraro oświadczył, że sprawcami tej "bestialskiej przemocy" było 3-4 tysiące doskonale przygotowanych wandali. Profanację potępił rzecznik Watykanu ksiądz Federico Lombardi. „Wrażliwość i uczucia wiernych zostały ciężko znieważone” - podkreślił. Oburzenie profanacją kościoła wyraził też papieski wikariusz dla diecezji rzymskiej kardynał Agostino Vallini. Burmistrz Wiecznego Miasta Gianni Alemanno oświadczył zaś: "wyrażam pełną solidarność z kardynałem Vallinim w reakcji na niesłychaną profanację kościoła pod wezwaniem świętych Marcelina i Piotra". „Nigdy wcześniej nie zdarzyło się, by agresywni manifestanci osiągnęli taki poziom bluźnierstwa i świętokradztwa” - stwierdził Alemanno. Arcybiskup Mediolanu kardynał Angelo Scola powiedział  w niedzielę podczas mszy w tamtejszej katedrze: "Głęboko znieważa nas jako chrześcijan zniszczenie figury Matki Bożej oraz krzyża".


Włosi zastanawiają się dlaczego to u nich a nie w wielu innych miastach doszło do takich zamieszek. Niektórzy politycy włoskiej prawicy zwracają uwagę, że za zamieszki należy winić lewackich ekstremistów. Przedstawiciele policji  przekonują, że zamieszki nie miały raczej podłoża ideologicznego. Trudno jednak podejrzewać by w takie zamieszki nie zaangażowali się ideologiczny ekstremiści. Podejrzewam ,że burd na ulicach dokonywali zarówno skinheadzi jak i agresywni smarkacze w koszulkach z Che. Nie można jednak nie zauważyć ,że zniszczenie  symboli chrześcijańskich w taki a nie inny sposób miało pewien podtekst. W takich sytuacjach wrogowie Jezusa nie próżnują i wykorzystują każdą okazję by napluć na znienawidzony przez siebie krzyż.


Jednak, mimo, że widok niszczonych symboli miłości jest bolesny dla chrześcijan, nie to jest najważniejsze. Zamieszki w Rzymie były następstwem protestu przeciwko kapitalizmowi i bankom, które rozpoczęły się na Wall Street. Uczestnicy tego protestu przybrali zresztą maski znane z filmu „V jak Vendetta”, w którym główny bohater prowadził społeczeństwo przeciwko totalitarnej władzy, dokonując po drodze aktów terroryzmu. Nie oskarżam organizatorów protestów o zamiary terrorystyczne, jednak przykład Włoch pokazuje jak szybko może się pokojowy protest wymknąć z rąk. A pamiętajmy, że manifestanci nie mieli finansowego noża na gardle. Do Europy zbliża się jednak druga fala kryzysu gospodarczego i będzie ona zapewne cięższa niż to co widzieliśmy do tej pory. Gdy Jan Vincent Rostowski powiedział w Parlamencie Europejskim o hipotetycznej możliwości wojny, spowodowanej kryzysem, wszyscy śmiali się z ministra finansów, często w głupi sposób szydząc z jego słów. Rostowski zauważył jednak groźną rzecz. A przypomnijmy co minister takiego „niemożliwego” powiedział. Przywołał  on swą niedawną prywatną rozmowę z "prezesem wielkiego polskiego banku", pracującym w ministerstwie za czasów transformacji w Polsce. Miał on mu powiedzieć, że po takich wstrząsach gospodarczych i politycznych, jakie teraz dotykają Europę, "rzadko się zdarza, by po 10 latach nie było także katastrofy wojennej". Czy historia XX wieku nie potwierdza tych słów?


Niedawne zamieszki w Londynie, dzisiejsze w Rzymie czy te sprzed kilku lat na przedmieściach Paryża pokazują, że Europa nie jest żadnym zjednoczonym tworem. Pod płaszczykiem poprawności politycznej kipi fatalnie przeprowadzona integracja z muzułmanami, rozbestwienie lewackich organizacji finansowanych wiele lat przez podatników oraz rozprzestrzeniający się radykalny sekularyzm i chrystofobia, która z pewnością nie spowoduje, że przemoc może być mniejsza. To wszystko tylko czeka by eksplodować. A brak chleba na stole jest najlepszą iskierką. Już dziś w Europie coraz większym poparciem cieszą się najróżniejsi populiści, którzy jako jedynymi mają łatwe odpowiedzi na trudne pytania. Na dodatek polityka Europejskich krajów pokazuje ,że w momentach kryzysowych wszyscy dbają o własny interes a nie mitycznej i papierowej „wspólnoty”.  Dodajmy do tego coraz gorzej wykształcone społeczeństwa, które nie rozumieją, że państwo niańka zawsze musi zbankrutować. Niewiele potrzeba do dramatu na ulicach takich miast jak Madryt czy Lizbona.


Również w Polsce może dojść do podobnych rozruchów jeżeli władza za głęboko sięgnie do kieszeni obywateli. Proszę sobie wyobrazić co by się stało gdyby wprowadzono podatek katastralny, który spowodowałby masowe opuszczanie przez obywateli własnych nieruchomości, których nie byliby w stanie utrzymać. Nie wierzę, że Polacy nie wyszliby w takim momencie na ulicę. W końcu pokazaliśmy już silniejszej władzy niż ta demokratyczna czym jest podwyżka cen żywności. „Nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niegodziwości, której nie popełniłby skądinąd łagodny i liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy”- pisał Alexis de Tocqueville. Arystoteles zauważał natomiast, że w demokracji rządzą hieny więc trudno wyobrazić sobie by widmo bankructwa kraju, do którego sami doprowadzili nie przesłonił im racjonalnego rozwiązania problemu. Zresztą, co tutaj rozwiązywać? Możemy już odpiąć pasy. Zderzenie i tak nas czeka. A wiemy jak reagują na krach ekonomiczny masy podburzone przez jakiegoś populistę i krzykacza. A niech to kotś jeszcze popkulturowo podbuduje....vendetta gotowa.

 

Łukasz Adamski