„W Warszawie w rolę oburzonych wcielili się modni, wystylizowani licealiści i studenci. Eskortowani przez policję bezpiecznie przeszli się po mieście ramię w ramię z Ryszardem Kaliszem (54 l.), który na co dzień jeździ jaguarem, chodzi w szytych na miarę koszulach i twierdzi, że poselska pensja, czyli 12 tys. zł miesięcznie, jest "śmiesznie niska"”- czytamy w „Fakcie”. Dziennikarze tabloidu w dosyć brutalny sposób szydzą sobie z tego jak wyglądają nasi „oburzeni”. „Mimo przenikliwego zimna, ok. 100 młodych osób nie ubrało się ciepło, tylko modnie. Zdumieni przechodnie oglądali się za młodzieżą w trampkach za nawet 300 zł za parę, i z papierowymi kubkami z modnych sieciowych kawiarni, gdzie kawa kosztuje nawet 20 zł”- czytamy w dzienniku. Ryszard Kalisz ze swoim szykownych stylem został jednak wygwizdany przez wystylizowanych buntowników XXI wieku.  Czyżby miał za mało trendy płaszczyk?


Rację mają ci, którzy widzą w marszach „oburzonych” duch pokolenia 68. Nie mamy dziś do czynienia  z żadnymi głodującymi masami, które walczą o byt. W większości przypadków dzisiejsza młoda lewica to banda wypielęgnowanych lalusiów w drogich bucikach kupionych za pieniądze rodziców. Łatwo jest w taki sposób protestować przeciwko kapitalizmowi. Przy okazji zawsze można rozwalić figurkę Matki Boskiej czy ponabijać się z krzyża, który przypomina, że w życiu oprócz przygodnego seksu i hedonizmu istnieje jeszcze miłość i poświęcenie, ale również cierpienie, ból i smutek. Infantylna, rozpuszczona młodzież, która lansuje się ze swoimi różnymi obciachowymi „projektami” nie może na Niego z tego powodu patrzeć. I nie może znieść, że On patrzy na nich w miejscach publicznych. Dzisiejsza młoda lewica rozważa o wyższości marksizmu w modnych klubach nocnych, popijając bananowe drinki i paląc cieniutkie papieroski, które do tanich nie należą. „Hasła, transparenty, a przede wszystkim pochodzenie społeczne warszawskich "oburzonych" składają się na to, że mamy do czynienia z komedią. To nawet nie są dzieciaki bogatych rodziców bawiące się w rewolucję. To nasz odpowiednik papuaskich wyznawców kultu cargo wyplatających bambusowe makiety samolotów w nadziei, że dobre duchy ześlą im te wszystkie dobra, którymi dysponuje biały człowiek”- zauważa Piotr Gursztyn w Rzeczpospolitej. Nic dodać, nic ująć.


I mnie cieszy taki stan rzeczy. Bogata lewica, która robi rewolucję dla zabawy to gwarancja utrzymania względnego status quo. Oczywiście trzeba walczyć z jej czerwonymi pomysłami jednak są one łatwe do spacyfikowania. Wystarczy rzucić im pod nogi trochę zielonych i czerwień zaczyna blednąć. Problem się zaczyna wtedy, gdy do władzy dochodzą fanatyczni ideowcy, którzy naprawdę wierzą w brednie Marksa, Lenina czy Żiżka. Historia pokazała, że nie ma nic gorszego niż komunista idealista, który ma wpływ na rzeczywistość.  Pol- Pot, Che Guevarra czy Lenin są tego najlepszymi przykładami. Więc nie potępiajmy lewicy za kupowanie sobie drogich samochodów, szytych na miarę ciuszków czy designerskich bucików z modnych salonów. Niech jedynym związkiem tzw. postkomunistów z komunizmem będzie drogie kubańskie cygaro.

 

Łukasz Adamski