Obok tego co stało się z ostatnimi wyborami w Polsce nie sposób przejść obojętnie. A zwłaszcza nie może obok tego przejść obojętnie nikt, kto zajmował się przez lata promowaniem demokracji na wschodzie, wspomaganiem opozycji i wolnego słowa na Białorusi, Ukrainie, w Rosji. O ile oczywiście chce mieć jeszcze trochę szacunku dla samego siebie.

NIE WIEM czy podczas tych wyborów w Polsce fałszowano głosowanie, czy nie, a jeśli tak, to na jaką skalę, ale wiem, że liczba plag i anomalii, jakie ujawniły się podczas procedury wyborczej, nakazuje jej szczegółowe sprawdzenie, a także podjęcie kroków, by nic takiego nie mogło wydarzyć się na przyszłość.

Jeśli dwie główne, legalne partie opozycyjne, stojące na drastycznie przeciwległych biegunach politycznych, oświadczają wspólnie, że mają wątpliwości co do prawidłowości przeprowadzonych wyborów, to nie pora żeby się wytrząsać nad egzotycznymi „koalicjami”. Taka sytuacja jest w państwie demokratycznym powodem ogłoszenia obywatelskiego „pomarańczowego alertu”. Niezależnie od tego, którą partie się lubi i na kogo się głosuje. Jeżeli do tego prawie 1/3 respondentów, w badaniu opinii publicznej, wyraża przekonanie, że wybory były sfałszowane – to choćby ta opinia była najzupełniej mylna, w interesie przyszłości demokracji w Polsce - wybory należy sprawdzić.

Nie mogę nie reagować we własnym kraju na sytuację, na którą jak słusznie mówił niedawno Paweł Kowal, musiałabym zareagować, jako obserwator, w każdym innym państwie. Nie jest tak, że jesteśmy pierwszym państwem na świecie, które przeprowadza wybory i nie wiadomo jak to robić. W tych sprawach obowiązują od lat sprawdzone międzynarodowe standardy. 

Przyjrzyjmy się naszej obecnej sytuacji:

1) Wyniki ogłaszane są w tydzień po wyborach i jeszcze podczas ogłaszania dochodzi do pomyłek

2) W międzyczasie, przez blisko tydzień nie jest jasne kto i gdzie pilnował głosów. Jest natomiast oczywiste, że różne komisje wielokrotnie przerywały pracę (co według międzynarodowych standardów jest zagrożeniem procesu wyborczego)

3) Od nocy powyborczej wiadomo, że coś złego dzieje się z systemem informatycznym, do którego mają być przekazywane wyniki z komisji obwodowych, że nie dość, iż się zawiesza, ale brak temu systemowi podstawowych zabezpieczeń. Tymczasem ten system nadal jest używany. Wyniki z protokołów były do niego wpisywane podobno ręcznie. Czy wszystkie? Czy niektóre nie były przesyłane przez sieć? A jak były zliczane dalej? Kto zagwarantuje, że system zliczania był szczelny?

4) W wyborach okazuje się, że w głosowaniu do sejmików wojewódzkich blisko 18% głosów w skali kraju było nieważnych. Blisko 1/5! Co więcej w niektórych komisjach to oznacza i 40% głosów nieważnych. Procent nieważnych przekracza wszystko, co widzieliśmy w wyborach samorządowych do tej pory. A trzeba tu dodać, że naukowcy badający geografię wyborczą, zwracali już uwagę na problem endemicznej epidemii nieważnych głosów w województwie mazowieckim, w wyborach poprzednich.

5) Jednocześnie, podane wyniki drastycznie, i znów, w sposób dotychczas nigdy niespotykany, odbiegają od wyników exit poolu. I nie chodzi tu o jakikolwiek sondaż preferencji wyborczych, ale o przeprowadzany wedle specjalnych rygorów exit pool. Jedna z partii ma wyniki blisko 7% wyższe niż w badaniu, zaś wszystkie pozostałe nieco niższe. Przy czym największa rozbieżność na niekorzyść dotyczy największej partii opozycyjnej!

6) Są bardzo liczne sygnały o drobnych nieprawidłowościach wyborczych – gdzieś brakowało karty w książeczce wyborczej z kandydatami jakiegoś komitetu, gdzieś nie policzono kilku głosów ewidentnie oddanych na kandydata, albo w komisji wyższego szczebla wpisano liczbę głosów mniejszą niż policzono w komisji niższego szczebla. Itd.

Każde z tych opisanych zjawisk pojedynczo jest niepokojące, ale można by je próbować bagatelizować. Wszystkie razem - świadczą o tym, że w Polsce coś złego dzieje się z wyborami. Trzeba to po pierwsze sprawdzić, poprzez przeprowadzenie weryfikacji przynajmniej w miejscach, które budzą najwięcej podejrzeń ze względu na liczbę głosów nieważnych, łącznie ze zbadaniem kart do głosowania, a po drugie dokonać na przyszłość zasadniczej sanacji systemu wyborczego.

Wybory to źrenica demokracji. Nie ma nic ważniejszego w tym systemie niż procedura, która zapewnia, że każda władza może zostać pokojowo zmieniona. Lekceważenie zastrzeżeń w tej sprawie, zakrzykiwanie wątpliwości, to pierwszy krok w kierunku niszczenia demokracji. Jak ja mam powiedzieć kolegom Ukraińcom, Białorusinom, Mołdawianom, że demokracja jest wspaniała, jak mamy pomagać przy wyborach Tunezyjczykom czy Gruzinom, kiedy w naszym własnym kraju nie można się doprosić ponownego przeliczenia i komisyjnego sprawdzenia głosów w przypadku tak drastycznym, jaki opisałam powyżej? Czy taka demokracja może uczyć kogokolwiek czegokolwiek? Nie raz i nie dwa dyskutowałam z tymi, którzy twierdzili, żw Polsce jest „Białoruś”. Nawet złościłam się na nich. Bo miałam przeświadczenie, że ile by nasz system nie miał wad i niedoróbek, ile straszliwych wad nie mieliby ludzie, to te sytuacje nie mają po prostu żadnego porównania. Po raz pierwszy od 25 lat pomyślałam, ze to jednak nie jest takie proste. Bo najpierw 18% głosów nieważnych… potem 25%... najpierw zatrzymywanie przez policję dziennikarzy relacjonujących protest w PKW, a potem usuwanie za pomocą policji męża zaufania, albo dziennikarza, który zauważy nieprawidłowości, bo „się awanturuje i zakłóca prace Komisji”. Jak się wejdzie na śliską równię pochyłą - to się zjeżdża.

Przerażają mnie głosy tych, skądinąd przyzwoitych i wydawałoby się rozsądnych ludzi, którzy usiłują bagatelizować poważny problem, przed którym stoimy -  jak trzy buddyjskie małpki, które nie widzą, nie słyszą i nie mówią nic złego. Jeśli można ludzi doprowadzić do takiego poziomu zaczadzenia abstrakcyjną, ale za to obsesyjną, polityczną nienawiścią, że nie widzą, nie słyszą i nie łączą ze sobą najoczywistszych faktów, w sprawie tak podstawowej dla przyszłości Kraju, to jest naprawdę źle.

I nie dość, że część naszych elit nie widzi realnego problemu. Nawet nie można go im jasno pokazać. Przecież nie ma żadnych szans, by uwierzyli mężom zaufania partii, którą nauczono ich ślepo nienawidzić. Nawet założywszy, że dzialiby oni super sprawnie (czego akurat o tych wyborach nie da się powiedzieć).

 Niestety w Polsce nie ma obecnie prawnej możliwości, by organizować w wyborach obywatelski monitoring ich przebiegu. Polski Kodeks Wyborczy, dokument przegadany i niespójny, wprowadzany w końcu 2010 r trybem „na chybcika”, po odleżeniu się w sejmie, jako projekt poselski od połowy 2008 r, nie przewiduje w ogóle instytucji obserwatora wyborczego. Na Ukrainie nasi bracia mogli obserwować swoje ostatnie wybory także poprzez przedstawicieli organizacji społecznych, a nie partii, a my nie możemy. Teraz koledzy  z Ukrainy zaoferowali mi swoją pomoc i swoje doświadczenie w organizowaniu obywatelskiego monitorowania procedur wyborczych…

Kodeks w swojej ostatecznej wersji zlikwidował też, obecną poprzednio w ordynacji wyborczej, konieczność podawania przyczyny nieważności głosów unieważnionych. Teraz już nie dowiemy się z protokołów, czy głosy były niewypełnione, czy przekreślone, czy miały kilka krzyżyków postawionych… Mówić i pisać można wszystko.

Nie mam pojęcia do czego mają zamiar doprowadzić w najbliższym czasie ci, którzy mówią, że nic się nie stało i że właściwie nie ma sprawy (ot po prostu mala przykrość– trochę bałaganu) . Zapewne mają nadzieję, że wszystko rozejdzie się po kościach. Nie wiem też co się teraz stanie dalej w informacyjnej kakofonii i ogólnym chaosie. Ale Polska to nie Rosja. To nie Białoruś. Nawet jeśli doprowadzi się do zwyrodnienia podstawowego mechanizmu zmiany politycznej, jakim są uczciwe, demokratyczne wybory -  zabetonowanie układu władzy „na zawsze” nie przejdzie. To się sypnie. Wcześniej lub później, nie miejcie złudzeń panie i panowie.

Agnieszka Romaszewska-Guzy/Salon24.pl