Portal Fronda.pl: Poseł Joachim Brudziński uważa, że gdyby nie fałszerstwa wyborcze, wynik PiS byłby inny. Prof. Jadwiga Staniszkis przestrzega jednak przed taką retoryką i mówieniem o „sfałszowanych wyborach”, bo to jej zdaniem powrót do „paranoicznego stylu”. Później socjolog nieco złagodziła opinię, niemniej warto postawić pytanie, gdzie w tej sytuacji jest jakiś złoty środek?

Andrzej Jaworski, PiS: Ze względu na naszą wiarę, tradycję, cywilizację, z której wyrastamy, jesteśmy zobowiązani do tego, aby zawsze mówić prawdę. Nie przemawia do mnie propozycja prof. Staniszkis, by w zależności od sytuacji, przekazywać różne komunikaty i dostosowywać do nich język. Jeśli ma się pewność własnych przekonań i faktów, to należy o tym mówić głośno, nawet jeśli dla części społeczeństwa jest to niewygodne. Jeżeli zaś chodzi o same wybory i czyjeś problemy z semantyką, to chciałbym zapytać, jak określić takie sytuacje jak ta, że w urnach wyborczych znajduje się więcej kart, niż wydała komisja? Jak nazwać sytuację, kiedy w urnach wyborczych znajdują się karty do głosowania z innych obwodów niż te, które wydawała komisja wyborcza? Co powiedzieć o kartach bez pieczęci, które także znajdywano w urnach? W końcu, jak nazwać sprawę radnego Wąsika, który ma inny wynik głosowania z Wojewódzkiej Komisji Wyborczej, a inny z Państwowej Komisji Wyborczej? Każdy, kto spojrzy na te fakty obiektywnie i niezależnie, nazwie to nie „nieprawidłowościami”, ale właśnie fałszerstwami wyborczymi.

Posłowie PiS nie mają wątpliwości, że do takich fałszerstw doszło, ale co dalej? Samo mówienie o tym nie wystarczy. Co zrobić, aby przy okazji następnych wyborów, taka sytuacja się nie powtórzyła?

Przedstawienie faktów i opis sytuacji jest pierwszym etapem działania. Kolejny polega na propozycji wprowadzenia zmian, które spowodują, że takich sytuacji w przyszłości nie będzie. Propozycje składane przez PiS już dwa lata temu, zostały przez Platformę odrzucone. Złożyliśmy je więc kolejny raz. To rzeczy bardzo proste, tanie, ale dające gwarancję, że do nieprawidłowości i fałszerstw nie będzie dochodzić.

Co to za propozycje?

Wprowadzenie przezroczystych urn, kamer w lokalach wyborczych, dzięki którym będzie można monitorować to, co dzieje się z wydawanymi kartami, a wreszcie wprowadzenie kopert. Te trzy elementy są już w niektórych miejscach stosowane i świetnie się sprawdzają. Przy kosztach, które już wynikają z procesu wyborczego, wydatki na te trzy elementy są stosunkowo niewielkie, ale za to dają pewność, co do przejrzystości wyborów. Przy ich zastosowaniu trudniej będzie dokonywać „cudów nad urną”.

Jak Pan skomentuje fakt, że tzw. „PiS-owskie bastiony” wzięli kandydaci o lewicowych, czasem skrajnych poglądach? Mainstreamowe media zachwycają się, że w Wadowicach wygrał zwolennik marihuany Mateusz Klinowski. Z kolei Słupskiem rządzić będzie aktywista gejowski Robert Biedroń.

Mamy do czynienia z dwoma elementami powyborczej analizy. Po pierwsze, jeśli chodzi o Wadowice czy Słupsk, to nie uznaję takiej interpretacji, że wyborcy zagłosowali na osoby o zupełnie odmiennym systemie wartości i moralności właśnie ze względu na ich kontrowersyjność czy skrajne poglądy. Oni wybrali kogoś, kto dawał im jakąś gwarancję czy nadzieję na zmiany. To może przykre, ale wiele społeczności lokalnych nie funkcjonuje dobrze, więc ludzie koniecznie chcieli, by dokonała się jakakolwiek zmiana, często nie patrząc wcale na to, kim jest wybierana osoba. Jestem przekonany, że wyborcy wcale nie analizowali, czy dany kandydat funkcjonuje jako celebryta albo medialny awanturnik. Zmiana była dla lokalnych społeczności dużo ważniejsza. Błędem szeroko pojętych środowisk prawicowych czy centroprawicowych było to, że w odpowiednim momencie nie przeanalizowali sytuacji w tych miejscowościach tak, aby wystawić kontrkandydatów, odpowiadających na oczekiwania społeczności chcącej zmian. To są jednak wyjątki, które znajdą się przy okazji każdych wyborów. Proszę pamiętać, że na przykład w Tomaszowie wygrał Marcin Witko, znany ze swojego przywiązania do chrześcijaństwa i tradycyjnych wartości, sympatyk Radia Maryja. Jego kontrkandydatką była aktywna działaczka lesbijsko-gejowska. On jednak zwyciężył, bo budził zaufanie ludzi i miał bardzo konkretny program.

A ogólny wynik PiS w ostatnich wyborach jak Pan ocenia?

Bardzo ważne jest to, że w dużych miastach, jak na przykład w Gdańsku, w którym startowałem, poszerzył się elektorat PiS. Głosowali na nas także ludzie młodzi, z wykształceniem wyższym. Jak mogę nie nazwać tego sukcesem, skoro dotychczas zdobywałem maksymalnie 20-25 tys. głosów w Gdańsku, a w ostatnich wyborach zdobyłem 50 tys. głosów? PiS przełamuje przypisywane mu przez media liberalne (czy wręcz libertyńskie) stereotypy. Potrafimy wychodzić do ludzi i przekonywać ich do naszego programu. Dziękuję wszystkim mieszkańcom Gdańska za zaufanie i oddanie głosu na mój program. Jestem przekonany, że inni kandydaci prawicy zrobią wszystko, by utrzymać kontakt z wyborcami i lepiej przygotować się do wyborów parlamentarnych.

Skoro doszliśmy już do konstatacji, że podczas wyborów wystąpiły pewne nieprawidłowości i trzeba zrobić wszystko, aby uniknąć tego przy okazji następnych wyborów, to po co marsz PiS 13 grudnia, którego głównym hasłem jest kontestowanie wyników ostatnich wyborów? Wspomniana prof. Staniszkis uważa, że taka manifestacja, pod takimi hasłami jest bardzo ryzykowna.

Marsz jest organizowany pod trzema hasłami. Pierwsze dotyczy tego, co najważniejsze w demokracji, czyli wyborów. Najprostsze rozwiązania, o których mówiłem, są kontestowane. Przedstawiciele PO już zapowiadają, że zagłosują za odrzuceniem tych propozycji – kamer czy przezroczystych urn. To dowodzi, że obecnej ekipie rządzącej nie zależy na tym, by następne wybory przeprowadzić rzetelnie i uczciwie. Choćby dlatego trzeba przyjść na marsz 13 grudnia i walczyć o to minimum, o którym mówi PiS.

A inne powody?

Jest jeszcze kwestia wolności słowa. Skandalem jest, że jedyne osoby zatrzymane do tej pory po ostatnich wyborach samorządowych, to dziennikarze relacjonujący przebieg zdarzeń w siedzibie PKW. Nikt o zdrowych zmysłach nie powie, że zatrzymanie i oskarżenie dziennikarza PAP było spowodowane jego aktywnym uczestnictwem w proteście. Przecież on wykonywał tylko swoją pracę! Wszyscy doskonale o tym wiemy. Policja działająca na wezwanie PKW nie spodziewała się, że zatrzyma dziennikarza nie prawicowego medium, ale PAP i pojawił się problem. Jest w końcu trzeci czynnik, ekonomiczny – widzimy w Polsce wielkie marnotrawienie publicznych pieniędzy, codziennie jesteśmy zaskakiwani takimi faktami, jak odmowa UE przyznania kolejnych pieniędzy na Pendolino, bo inwestycja i tak jest już przepłacona… Polacy są dziś pozbawieni podstawowej pomocy ze strony państwa, czy to w kwestii dbania o zdrowie, czy znalezienia pracy… Marsz jest nie tylko potrzebny, ale wręcz konieczny.

Rozm. MaR