Portal Fronda.pl: Za nami obchody 70-lecia wyzwolenia obozu Auschwitz. To skandaliczne, że na tę uroczystość nie zaproszono Pana ani Pana siostry, dzieci jednego z największych bohaterów walki z niemieckim totalitaryzmem. Ma Pan żal do polskiego rządu?

Andrzej Pilecki: Dlaczego miałoby się coś zmienić w tym roku, skoro zwykle jesteśmy pomijani przez ludzi władzy przy takich okazjach? Ktoś się jednak w ostatniej chwili zreflektował i jeszcze rano dzwonił do mnie jakiś rzecznik od premier Ewy Kopacz z propozycją, że mnie zabiorą samolotem. Grzecznie odmówiłem. Nie mam wielkich oczekiwań wobec rządzących, bo mamy w Polsce do czynienia z panowaniem rozwydrzonych partii, jak mawiał Piłsudski - "z zapomnieniem o imponderabiliach, a pamiętaniem tylko o groszu i korzyściach". Komuniści wciąż mają się dobrze.

Rotmistrz Pilecki dał się ująć Gestapo, by trafić do Auschwitz i tworzyć tam ruch oporu oraz zdobyć dla Ak informacje wywiadowcze. Czy ojciec opowiadał Państwu o pobycie w tym miejscu?

Ojciec był w obozie przez dwa lata i siedem miesięcy. Przez cały ten czas nie widywaliśmy się z nim. Nawet nie wiedziałem, czym jest Oświęcim, bardziej się domyślałem... Wszystko co wiemy o jego pobycie w obozie, wiemy z lektury jego raportów i z opowieści ludzi, którzy mieli z nim wtedy kontakt. Korespondencja nie przychodziła do nas w ogóle, przychodziła do wujenki na inne nazwisko i dopiero przez nią docierały do nas informacje. Oczywiście wszystkie były szyfrowane. Jak ojciec pisał: "sadzę drzewka" czy " drzewka dobrze rosną", to wiadomo było, że ta jego organizacja się rozwija. W pewnym momencie napisał: "złamałem rękę, nie pisz do mnie bo nie mogę odpisywać" i to był znak, że ucieka.

W czasie spotkania z Pana mamą w wiezieniu UB, ojciec wyznał, ze Auschwitz w porównaniu z tym, czego tam doświadczał, "to igraszka".

Powiedział tak, bo poddawali go strasznym męczarniom. Na procesie trzymał dłonie z tyłu, żeby nie było widać pozrywanych paznokci. Oni chcieli pokazać, że jest w dobrym stanie. A po wyroku też okrutnie go męczyli, świadkowie opowiadali, że połamali mu obojczyki...

Kiedy pojmali ojca na ulicy, mieliście nadzieję, że wróci z więzienia. Matka pisała listy z prośbą o ułaskawianie do premiera Cyrankiewicza i do prezydenta Bieruta. Na próżno...

Byliśmy przekonani, że człowiek posiadający taką wiedzę, będzie im potrzebny, że oni go na pewno do czegoś wykorzystają. Może go tam męczą, ale będzie żył... Ale wykonali wyrok bardzo szybko, po dwóch miesiącach. Przeważnie tam się ok. rok czekało na wykonanie wyroku. Widać, komuś bardzo na tym zależało. Matka najbardziej przeżyła śmierć ojca. Później rzutowało to także na nasze charaktery, na przyszłość…

W jaki sposób?

Przede wszystkim staliśmy się bardzo skryci, nawet w rozmowach z kolegami.

Nadal nie odnaleziono miejsca pochówku Pana ojca. Wierzy Pan, że to w ogóle możliwe?

Wątpię w to, że jest pochowany na Łączce. Jeżeli oni mieli do niego taki stosunek, to na pewno zrobili to tak, żeby go nie odnaleźć. Ciało mogli spalić, a przecież UB chowało swoje ofiary też pod hipodromem na Służewcu. Całe dostępne pole na Łączce zostało już spenetrowane. Mieliśmy nadzieję, że może jest tam na przedniej ścianie, bo daty śmierci ludzi tam pochowanych były podobne do daty śmierci ojca. Wkrótce rozpocznie się trzeci etap, najtrudniejszy, bo na czas ekshumacji trzeba przenieść groby, które potem powstały na tych miejscach pochówku. Czekają na wiosnę.

W chwili śmierci ojca miał Pan 16 lat. Jaki jego obraz utrwalił się w Pana pamięci?

Myśmy tego ojca tylko przed wojną mieli na co dzień. Kiedy wyjechał na wojnę, miałem siedem lat, a siostra o rok mniej. I to było wszystko, a potem to były takie wyskoki, krótkie spotkania w Ostrowi Mazowieckiej, gdzie na początku 1940 r. przeprowadziliśmy się z mamą. Ojciec chciał ten czas spędzić jak najbardziej intensywnie. Jak byliśmy mali zabawiał nas, wymyślał różne gry, przebierał nas np. za japońskich samurajów, żeby matce sprawić przyjemność jak wracała z pracy. Przede wszystkim jednak starał się nas kształtować, wpajać wartości, którymi żył, uczył nas, że liczy się prawda, sprawiedliwość. Dużo z tych rzeczy zapamiętałem i starałem się kierować przez całe życie jego maksymami. A musiał mnie ustawiać, bo byłem raczej krnąbrny... Nigdy nie zapomnę, jak sprawił mi lanie, za to, że go okłamałem i zamiast zjeść owsiankę, naładowałem jej do mysiej dziurki. Zrobiłem to na tyle niedokładnie, że się zorientował. Wtedy raz jeden oberwałem od ojca - nie za to, ze nie zjadłem tej owsianki, ale za to, że skłamałem. Bardzo kochał przyrodę, uczył mnie rożnych czynności potrzebnych na gospodarstwie, chciał, żebym był samodzielny. W wieku 7 lat pojechałem już sam bryczka po mamę do szkoły oddalonej o 3 km. Czasami był wybuchowy. Pamiętam, jak zrobił mamie awanturę o to, ze sprowadziła do domu kota, bo bardzo się bała myszy. Jak ona mogła to zrobić, skoro on tę myszkę karmi! Dużo uczyłem się ojca od ludzi. Mieszkańcy Sukurczy, gdzie gospodarował przed wojną mówili, że był bardzo uczynny i aktywny, wszędzie go było pełno. Nie miał samochodu, wtedy się na koniach jeździło wiec jeździł po gospodarstwach, doglądał, jak sobie ludzie radzą, uczył ich nowych metod uprawy roli. Zależało mu na tym, żeby nowoczesność w gospodarowaniu sprowadzić z centralnej Polski na Kresy. Tam dochodziło wszystko z opóźnieniem, ludzie nie znali jeszcze wielopolówki. On to wszystko zaszczepiał tym gospodarzom. Studiował korespondencyjnie w Poznaniu i sprowadzał różne książki, bo chciał, żeby wszyscy to czytali. W 1992 r. bylem z zona w tamtych stronach, zamówiliśmy Msze św. za dusze rodziców w kościele w Krupie. Spóźniliśmy się i nie udało się nam być na Mszy, ale przed kościołem zaczepiła mnie pewna starsza kobieta, schorowana i mówi: "książki ci przyniosłam". I daje mi takie żółte strzępy , o tym, jak się przechowuje mleko (lodówek przecież wtedy nie było ). Mówi, że już o 6.00 musiała wstać (Msza była zamówiona na godz. 10.00). "Przecież ty tutaj zaraz mieszkasz" - odpowiadam. - "Ale popatrz na moje nogi" - ona na to. A nogi miała zdrętwiałe jak słupy i tak szła po parę centymetrów, bo musiała mi to wszystko przynieść! Bardzo się wtedy wzruszyłem.

Ojciec wychowywał Was także przez listy, pisane z różnych miejsc.

Interesował się wszystkim, co działo się u nas. Przypominał, byśmy dbali o mamę. Jak się dowiedział, że moje motyle wykańczają babci kapustę, od razu dał mi reprymendę. Ale to byly listy raczej w żartobliwym tonie, pisane do wiersza.

Fundacja Paradis Judaeorum stara się o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego rotmistrza Pileckiego. Czy Pana ojciec był człowiekiem szczególnie religijnym?

Miał ogromny sentyment do lektury średniowiecznego mistyka Tomasza z Kempis "O naśladowaniu Chrystusa". W czasie widzenia z mama na UB, przykazał jej, żeby nam te lekturę codziennie czytała. Do dziś czytamy ją z siostrą. Z dziecinnych lat utrwaliły mi się wspomnienia, jak wraz z całą rodziną jeździliśmy bryczką co niedzielę do kościoła w Krupie. Ojciec wychowywał nas w duchu dyscypliny i posłuszeństwa. Co dzień rano musieliśmy mu składać meldunki, o tym, że umyliśmy się, zaścieliliśmy łóżka i odmówiliśmy pacierz: "kochany tatusiu, wszystko wykonane". Miał uzdolnienia artystyczne, malował obrazy religijne. W kościele w Krupie, gdzie byliśmy ochrzczeni wiszą jego obrazy św. Antoniego z Padwy i Matki Boskiej Nieustającej Pomocy. Kiedy mieszkałem przed maturą w bursie na Tarczyńskiej koło Placu Zawiszy, wyskakiwaliśmy czasem z kolegami na piwko do knajpy „Pod dyktą”. Raz podszedł do mnie jakiś mężczyzna, powiedział, ze chce mi pomagać, bo poznał mojego ojca. Opowiadał, że był kryminalistą, zajmował się też "mokrą robotą" czyli donoszeniem na innych i dlatego nie miał ciężkiego siedzenia. "Ja twojemu ojcu przynosiłem jedzenie, a kiedy wracałem po miskę, była nietknięta, a on siedział spokojnie w takim skupieniu, jakby się modlił, jakby był blisko Boga" - opowiadał mi. Mówił, że postawa ojca tak na niego wpłynęła, ze postanowił, że po wyjściu na wolność już nigdy nie będzie ludziom szkodził. Przynajmniej jednego udało mu się nawrócić...

Jak się potoczyło Wasze życie? Z powodu działalności ojca, także doświadczyliście represji,

Nasza matka miała wiele trudności ze znalezieniem pracy. Przed wojna uczyła w szkole kilku przedmiotów. To była nie mniejsza bohaterka, jak ojciec. Oprócz mnie i Zosi wychowywała jeszcze dwóch synów swojej siostry, którą zabrali do Ravensbrück, a ojca zabili im Niemcy jak tylko weszli. W końcu dostała prace jako wychowawczyni w Towarzystwie Przyjaciół Dzieci Ulicy, założonym przez Kazimierza Lisieckiego, z którego córką się ożeniłem. Miała ambicje, żeby na środkowej Pradze co roku jak najwięcej jej wychowanków doszło do matury. Na 50-lecie śmierci ojca zaprosiło mnie do Chicago kilku z nich, opłacili mi podróż i cały pobyt.

W gimnazjum w Ostrowi Mazowieckiej zdarzało mi się słyszeć przez szczekaczkę obelgi o ojcu: "szpieg, płatny rezydent Andersa". Dostałem już jednego prztyczka od SP (Służba Polsce), w której gestii były wszystkie szkolenia techniczne, jak nie przyjęto mnie na szkolenie szybowcowe, mimo, ze byłem przewodniczącym Ligi Lotniczej. Wszystkie kryteria spełniłem, a kiedy poszedłem do SP o wydanie wniosku, usłyszałem: "Ty Pilecki daj sobie spokój". Wiedziałam więc, że tam matury nie zdam. Tamci koledzy skończyli szkole o rok wcześniej, ja kończyłem trzyletnie technikum radiowe. Ale te trzy lata trzeba było odpracować. Dzieci zomowców dostały skierowania na uczelnię albo za granicę, natomiast myśmy byli kierowani do fabryk. Później poszedłem do wojska, a po powrocie pracowałem w Instytucie Maszyn Matematycznych na Śniadeckich i tam się nauczyłem budować komputery, byłem laborantem od pamięci operacyjnej. Komputer to była wtedy nowość. Pierwsze komputery miały 200m2 powierzchni. Skończyłem elektronikę na Politechnice Warszawskiej, a potem budowałem komputery w Instytucie Maszyn Matematycznych. Stamtąd przeniosłem się do Polfy z naszą nową maszyną ZAM 41. Później już do emerytury pracowałem w Instytucie Chemii Przemysłowej. A Zosia była urzędniczką państwową. Obydwoje mamy po dwie córki i każde ma pięcioro wnucząt.

Rozmawiała Emilia Drożdż

*Na zdjęciu autor wywiadu Pan Andrzej Pilecki, syn rtm. Witolda Pileckiego