Fronda.pl: Czy powinniśmy czuć się zaniepokojeni manewrami, jakie wczoraj zainicjowała Rosja? Prezydent Andrzej Duda mówił, żeby powstrzymać emocje, jednocześnie zauważył, że fakt wprowadzenia alarmu w rosyjskich jednostkach skłania nas do monitorowania sytuacji.

Wszystkie te jednostki od końca 2013 roku mają tego typu gwałtowne alarmy, ponieważ prezydent Putin głosi doktrynę, wedle której chce, by armia rosyjska cały czas była gotowa do walki w jak najkrótszym czasie. To nie jest nic nowego, takie ćwiczenia prowadzone są od dawna. Trzeba natomiast bardzo uważać. Na współczesnym polu walki widać, że przeciwnik przygotowuje się do ataku - koncentruje środki bojowe i gromadzi wojska.  To, czego nie widać, to właśnie maksymalna jawność - na przykład gromadzenie wojsk pod pretekstem manewrów. Gdyby nastąpił kiedykolwiek atak Rosji - na przykład na Estonię - na pewno poprzedzony byłby on manewrami. Zobaczcie - ćwiczymy, gromadzimy wojska, podprowadzamy je pod granicę. A potem - atak. To jest własnie groźne. Nie wiadomo, czy manewry są manewrami, czy przygotowaniem do ataku. W tym wypadku wątpię, aby Putin szykował się do ataku. Natomiast w przyszłości sądzę, że tak właśnie będzie to wyglądało. Manewry prowadzić ma prawo każdy. Jedyny sposób, aby zmylić przeciwnika, to gwałtowne przekształcenie manewrów w atak. Tak, jak miało to miejsce w Gruzji w 2008 roku. Pod tym względem manewry mogą być groźne. Nie sądzę jednak, by miało to miejsce w przypadku obecnych manewrów wojsk rosyjskich. Moim zdaniem Rosja po prostu testuje gotowość swoich wojsk.

Czy manewry o których mowa mogą być jakąś odpowiedzią Putina na lipcowy szczyt NATO i jego ustalenia?

Nie. To nie są żadne sygnały tego typu. Rosja od 2013 roku robi tak gwałtowne, niezapowiedziane manewry. Natomiast te konkretne manewry - Kaukaz 2016 są zapowiedziane, monitorowane przez NATO. Są tam obserwatorzy sojuszu, a całe manewry są monitowane przez samoloty i satelity. Nie jest to nic, o czym NATO nie wiedziałoby, że ma się zdarzyć. Prezydent Duda ma rację: spokojnie. Rosja po prostu konsekwentnie podnosi gotowość bojową swoich wojsk, która była naprawdę marna. NATO zresztą robi dokładnie to samo.

Statystyki pokazują, że od czasu agresji na Krym ilość rosyjskich czołgów w rejonie Donbasu wzrosła z dwudziestokrotnie. Czy dla Ukrainy to cisza przed burzą? Czy też jak Pan zauważa - nie należy się specjalnie obawiać manewrów wojsk rosyjskich?

Rosja ma zawsze otwartych kilka furtek - wojnę, wojnę hybrydową, gospodarczą, porozumienie pokojowe, czy w końcu pełne porozumienie z Zachodem i Ukrainą. Wydaje mi się, że Rosja trzyma wszystkie te możliwości otwarte, aby móc nimi manewrować i grać, co zresztą robi bardzo dobrze. To, czy czołgów jest mniej czy więcej, nie znaczy, że Rosja szykuje atak na Ukrainę. Pełnowymiarowy atak Rosji oznaczałby dla Putina bardzo ciężką wojnę, przede wszystkim partyzancką. Po pierwsze - po rosyjskiej agresji naród ukraiński powstał, zmobilizował się. Armia ukraińska jest swoistym zwornikiem tego narodu, w którym tak naprawdę obecnie nic poza wojskiem nie działa. Tu nie będzie drugiego Krymu, kiedy armia ukraińska praktycznie nie stawiała oporu. Obecnie sytuacja jest taka, że pełnowymiarowy atak na Ukrainę postawiłby Rosję przed narodem, który naprawdę będzie się bronił. Rosja tego nie chce i nie zrobi.

Jakie wobec tego znaczenie ma w kontekście ostatnich zdarzeń wizyta prezydenta Andrzeja Dudy na Ukrainie? Czy miała ona jedynie symboliczny charakter, czy też pójdą za nią konkretne działania?

Naszym marzeniem byłoby, żeby Polska włączyła się czynnie w obronę Ukrainy. Czynnie, a więc wysłała sprzęt wojskowy, doradców, czy szkoleniowców - mamy w końcu całkiem niezłe siły specjalne. Niestety tego nie robi. Można więc powiedzieć, że czas najwyższy zamienić wizyty na czyny.

Dziękuję za rozmowę.