Portal Fronda.pl: Z oficjalnych rządowych danych wynika, że polska armia jest w stanie bronić kraju przed Rosjanami jedynie przez kilkanaście dni. To według powszechnych ocen zdecydowanie zbyt mało.

Andrzej Talaga: Stutysięczna armia z dwudziestotysięczną rezerwą bez rozbudowanych sił Obrony Terytorialnej, w dodatku z na ogół dość starym sprzętem, nie może bronić się dłużej. Szczerze mówiąc, to zaskoczył mnie nawet optymizm poprzedniej ekipy, która zakładała, że mielibyśmy wytrzymać aż kilkanaście dni. Według niektórych obliczeń to tylko kilka dni, na przykład gdy chodzi o wystrzelanie się z amunicji precyzyjnej, która ma realną wartość bojową. Także nasz nowoczesny sprzęt, na przykład Leopard 4 i 5, zostałby szybko zniszczony. Potem zostalibyśmy tylko z bojowymi wozami piechoty oraz czołgami T-72, których mamy najwięcej, a które tak naprawdę nie są w stanie dotrzymać pola czołgom rosyjskim. Tak więc szacunki były lepsze, niż można przypuszczać. To jednak nie napawa optymizmem, bo Polacy powinni mieć możliwość obrony przez kilka miesięcy, a nie kilkanaście dni. W Europie nie ma żadnych sił sojuszniczych, które mogłyby przyjść nam z pomocą nawet, gdyby bardzo tego chciały. Te siły trzeba dopiero przerzucić zza Atlantyku. W Europie są obecnie tylko dwie brygady amerykańskie. Po szczycie NATO będzie jeszcze dywizja zmechanizowana, czy raczej: sprzęt dla dywizji. W ciągu kilku dni ten sprzęt będzie mógł zostać wypełniony żołnierzami i ruszyć do walki. To ciągle jednak tylko jedna dywizja. Na małe pograniczne konflikty z pewnością wystarczająca, ale na wojnę na pełną skalę absolutnie nie.

Jest przy tym prawdą to, co założono w strategii: Konflikt musiałby dojrzewać, mało wyobrażalne jest frontalne uderzenie z dnia na dzień. Strona przeciwna musiałaby się do tego przygotowywać, gromadzić wojska, zapasy i tak dalej. To jest obserwowalne i wywiad o tym donosi, w dzisiejszym świecie nie da się tego ukryć. Ciągle jednak przerzucenie wojsk amerykańskich w nasze rejony zajmuje kilka miesięcy. Podczas dużych wojen, na przykład w Iraku, trwało to pół roku. Powiedzmy, że w tempie przyspieszonym, by bronić Europy, będzie trwało 3-4 miesiące. To znaczy, że te 3-4 miesiące Polska powinna utrzymać przynajmniej przyczółki swojego terytorium.

Co w takim razie można zrobić, by – biorąc pod uwagę nasze możliwości finansowe – przedłużyć możliwość obrony przed Rosjanami do co najmniej kilku miesięcy?

Pieniędzy nie mamy. Nie widzę ich nawet w budżecie obronnym, który miałby być zwiększony do 2,5 proc. PKB. Taka rozbudowa armii, by była w stanie bronić terytorium Polski, jest przy tych możliwościach niemożliwa. Potrzebowalibyśmy armii porównywalnej z komunistyczną: 400 tysięcy żołnierzy plus rezerwy, gdzieś do miliona. Wtedy obrona byłaby możliwa. To jest jednak nierealne.

Co zatem jest realne?

Budować Obronę Terytorialną. MON próbuje to robić, ale moim zdaniem w nienajlepszym kierunku. Mogą istnieć 100 – 120 tysięczne siły operacyjne, dobrze uzbrojone, które nie mają bronić linii, bo to jest niemożliwe, ale mają wchodzić do akcji i uderzać tam, gdzie jest to konieczne. Natomiast obronę uciążliwą i długotrwałą powinna prowadzić Obrona Terytorialna, rozłożona równomiernie w całym kraju. Oparta nie o strukturę prawdziwego wojska, a więc brygadową, dysponująca transporterami i czołgami, ale raczej sięgająca do polskich tradycji. A więc obrona bardzo terytorialna, silnie umocowana w miastach, mniejszych miejscowościach, powiatach i gminach. Oparta na istniejących strukturach obronnych w tych gminach, ale nie budowana jako wojsko-bis. Takie wojsko-bis liczące 35 tysięcy żołnierzy jest bardzo łatwo rozbijalne przez dobrze uzbrojonego przeciwnika. Wtedy znowu wracamy do punktu wyjścia, czyli nie ma kto nas bronić. Moim zdaniem jedynie uzbrojone społeczeństwo jest w stanie związać siły przeciwnika przez kilka miesięcy.

Posłowie Prawa i Sprawiedliwości przekonują, że nie stać nas na budowę masowej Obrony Terytorialnej. Potrzeba infrastruktury, szkoleń, sprzętu. Pańskim zdaniem jest inaczej?

Tak. Stać nas, potrzebne byłoby jednak zupełnie inne myślenie o OT. Nie chodzi o OT jako wojsko-bis, uzbrojoną w czołgi, posiadającą struktury brygadowe z batalionem w każdym powiecie. Tak było w 1939 roku. Mieliśmy wówczas kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy Obrony Narodowej zbudowanej tak, jak armia, tylko gorzej uzbrojonej. Dokładnie tak, jak ma być teraz. Żołnierze ci ruszyli do boju wspomagając wojsko i zostali zmasakrowani. Po prostu zmasakrowani. Nie miało to żadnego sensu. Obrona Terytorialnej o której ja mówię, nie miałaby struktury brygadowej. Byłaby uzbrojona w moździerze, wyrzutnie rakiet przeciwpancernych i przeciwlotniczych, karabiny maszynowe, miny. Szkolenie ochotników trwałoby kilka tygodni: Tak, by potrafili w miarę sprawnie działać na współczesnym polu walki. Nie chodzi przecież o wyjątkowo wyszkolonych żołnierzy. To rzeczywiście trwa. Chodzi o normalną obronę, w której grupa kolegów w stosownym wieku potrafi posługiwać się wyrzutnią rakiet przeciwpancernych. Szkolenie trwa krótko. Chodzi jednak o model. W modelu, który przyjął obecny rząd, budowa OT złożonej z 300 tysięcy żołnierzy rzeczywiście zajęłaby wiele, wiele lat. Gdyby jednak zastosować model, o którym ja mówię, to lata zamieniają się w miesiące.

Obecna koncepcja obrony, także z małymi siłami OT, nie roku więc najlepiej w przypadku rosyjskiej agresji.

Tak samo, jak poprzednia koncepcja. Obie próbują dostosować koncepcję strategiczną do możliwości finansowych państwa. Robi się po prostu to, co można zrobić utrzymując tę strategię. Moim zdaniem lepsze byłoby jednak inne rozłożenie obrony. Wyszkolenie żołnierza OT uzbrojonego w broń przeciwpancerną i broniącego swojej okolicy kosztuje nawet 40 razy mniej, niż wyszkolenie pełnowartościowego żołnierza. Na to pieniędzy by wystarczyło. W Polsce jednak nie testowano tego od bardzo dawna. Taki model OT, o jakim mówię, został zlikwidowany w XIX wieku przez zaborców. Od tego czasu nie ma już takiej tradycji. Państwo obawia się uzbrojonych obywateli. To ma w Polsce mowy o modelu amerykańskim czy szwajcarskim, gdzie ludzie mają broń w domach - i to broń długą. Nasza klasa polityczna nie dojrzała do tego, by pozwolić nam na posiadanie broni. Uważam, że to jest problemem. Nawet nasycenie bronią niewojskowego typu jest w Polsce jednym z najniższych w Europie, na drugim miejsca od końca. Mówimy o Polakach, którzy zawsze słynęli z partyzantki! Nawet we Francji jest od 3 do 4 razy więcej broni w rękach prywatnych, niż w Polsce. Policja, wojsko, cała klasa polityczna – wszyscy obawiają się broni w rękach obywateli. To problem mentalny.

Wywiad w nieco szerszej wersji ukazał się pierwotnie na portalu Fronda 18 III 2016