Cała sprawa wygląda na kuriozalną. Robert Binias jako osiemnastolatek wystąpił z Kościoła. Mądre to nie było, ale to jeszcze nic w porównaniu z tym, co wydarzyło się potem. Otóż prawnik udał się po kilku latach i stwierdził, że w księgach kościelnych nadal funkcjonuje on jako ochrzczony. I to tak mocno go zezłościło, że zażądał od Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych doprowadzenia do usunięcia go z tych ksiąg. A gdy GIODO odpowiedział, że nie ma podstaw do zajmowania się księgami wyznaniowymi, prawnik udał się do sądu. I ten przyznał mu rację, uznając, że GIODO nie zrobił wszystkiego, co powinien.

 

Nie wikłając się w prawne niuanse trzeba powiedzieć zupełnie otwarcie, że wyrok jest – najdelikatniej rzecz ujmując – głupi, podobnie jak głupie są postulaty pana Biniasa. Prawnik powinien przecież wiedzieć, że wystąpienie z Kościoła nie zmienia faktu, że po pierwsze był ochrzczony, a po drugie przez osiemnaście lat był członkiem Kościoła. Tego ani GIODO, ani sąd, ani sam Binias zwyczajnie zmienić nie mogą, bo nie mają władzy nad przeszłością. Udawanie, że jest inaczej przypomina gumkowanie zdjęć za czasów Stalina, gdy niewygodnych towarzyszy wycinano z kadrów. I podobnie chce zrobić Binias zmuszając Kościół do poświadczania nieprawy i udawania, że nigdy nie został on ochrzczony. Sąd zaś uznał, że takie postulaty zmiany przeszłości, udawania, że jest ona inna niż była są uprawnione. Trudno dostrzec w tym logikę inną niż wrogości do Kościoła.

 

Tomasz P. Terlikowski