Choć od reelekcji premiera Binjamina Netanjahu nie minął jeszcze nawet tydzień, wrogowie Izraela zwierają już szyki przeciwko państwu żydowskiemu.

Nowa koalicja rządząca nadal się jeszcze formuje, ale nie stanowi to przeszkody dla krytyków, którzy chętnie posługują się słowem na “a” – jak apartheid – by oczerniać i demonizować demokratycznie wybrane władze kraju, jeszcze zanim te ostatnie podejmą pracę.

Weźmy na przykład południowoafrykańską gazetę, która w artykule zatytułowanym „Odizolować izraelski apartheid” ostrzega: „Naród Izraela przemówił, opowiadając się za okupacją i apartheidem. Odpowiedzią świata musi być izolacja”.

Z kolei pewien bloger piszący na amerykańskim portalu politycznym The Hill, specjalizującym się w komentowaniu poczynań Kongresu, złowieszczo zapowiada: „reelekcja Netanjahu to wezwanie do powszechnej wojny przeciwko Palestyńczykom... Daje rządowi Izraela zielone światło na mordowanie Palestyńczyków. Netanjahu właśnie otrzymał licencję na kontynuowanie liczącej sobie już siedemdziesiąt lat polityki rasizmu i apartheidu skierowanej przeciwko ludziom, których ziemie zostały zagrabione przez Izrael.”

Oczywiście, te niedorzeczne bzdury mają niewielkie oparcie w rzeczywistości. Nie zapominajmy, że przewodniczącym Państwowej Komisji Wyborczej Izraela, odpowiedzialnym za nadzorowanie wyborów, był chrześcijański sędzia pochodzenia arabskiego, Salim Joubran. A Zjednoczona Lista Arabska jest dziś trzecią pod względem siły partią polityczną w Knesecie, bijąc na głowę prawicową Bejt Jehudi Naftalego Bennetta i lewicową Merec.

Co więcej, wielu izraelskich Arabów poparło Likud i jej prawicowych sojuszników; w położonym w Galilei na północ od Hajfy miasteczku Arab al-Naim 76% wyborców oddało głosy na partię Netanjahu. Jestem pewien, że mieszkańcy miasteczka z niemałym zaskoczeniem powitaliby informację, że zdaniem zagranicznych obserwatorów wyrazili w ten sposób poparcie dla „rasizmu” i „okupacji”.

Jasnym jest, że główny wysiłek skierowany jest na izolację Izraela i objęcie go rozmaitymi sankcjami tudzież bojkotami. Jest zatem konieczne, by państwo żydowskie i jego zagraniczni sojusznicy podjęli intensywną kampanię hasbary, czyli dyplomacji publicznej. Należy, rzecz jasna, odnieść się do każdej obelgi, sprostować każde kłamstwo i oszczerstwo, od których aż roi się w mediach międzynarodowych. Po naszej stronie jest prawda, powinniśmy zatem odwoływać się do niej jak najczęściej.

Ale oprócz podejmowania zwykłych środków obrony, w zwalczaniu naszych pełnych nienawiści krytyków musimy także przejść do ofensywy, przenieść bitwę na ich terytorium i ujawnić hipokryzję ich poglądów.

Dobrym punktem wyjścia będzie udowodnienie, że prawdziwymi piewcami apartheidu są ci, którzy zwalczają syjonizm, dążą do izolacji Izraela na forum międzynarodowym i chcą traktować go w sposób odmienny od innych krajów.

Apartheid, słowo z języka afrikaans, oznacza dosłownie “stan bycia osobno”. Jest symbolem systemu, który dyskryminował grupę ludzi ze względu na ich tożsamość etniczną. Antysyjoniści, którzy popierają bojkoty, dezinwestycje i sankcje (BDS) chcą traktować państwo żydowskie w taki właśnie sposób. Ich celem jest sprowadzenie Izraela do statusu pariasa, usunięcie go z grona państw cieszących się szacunkiem i uniemożliwienie mu równego dostępu do kultury i handlu.

Ale syjonizm jest z definicji ruchem narodowego wyzwolenia Żydów, reprezentującym kolektywne marzenie narodu żydowskiego, który od dwóch tysięcy lat czekał na możliwość cieszenia się suwerennością w starożytnej ojczyźnie przodków, Ziemi Izraela. Odmawianie Żydom tego prawa, a także zamiar karania ich za odwoływanie się do niego są z gruntu dyskryminujące i głęboko niesprawiedliwe.

Dowodem na to, że motywem kierującym krytykami jest nienawiść do Żydów, a nie do podejmowanych przez nich działań, jest fakt, że nie stosują oni tych samych standardów zachowania wobec wszystkich narodów. Przeciwnie, koncentrują swoje wysiłki na demokratycznym Izraelu, całkowicie ignorując postępki jego znacznie mniej demokratycznych sąsiadów.

Rozejrzyjmy się po Bliskim Wschodzie i od razu stanie się to oczywiste. Podczas, gdy krytycy Izraela mieszają z błotem jego zgodnie z prawem wybrane władze, w co najmniej pięciu arabskich krajach na rozkaz ich rządów armie prowadzą działania wojenne na swoich własnych terytoriach.

Jemenie stanowiące własność rządu samoloty są używane zarówno przez prezydenta jak i rebeliantów do wzajemnych bombardowań, między innymi w okolicach Adenu. 
Syrii wojskowe helikoptery zrzucały bomby beczkowe na Damaszek, Aleppo i Homs, zabijając przypadkowych cywilów. 
Iraku siły powietrzne przeprowadzały naloty przeciwko celom w Tikricie, wspierając próby odbicia miasta z rąk rebeliantów z Państwa Islamskiego. 
Także w Libii i Sudanie lotnictwo prowadziło w ostatnich tygodniach działania przeciwko swoim współobywatelom.

A jednak pomimo tego wzrostu przemocy w regionie i codziennego łamania praw człowieka, który się z nim wiąże, zwolennicy sprawy palestyńskiej nadal domagają się, by to Izrael był traktowany w sposób specjalny.

To nie powinno i nie może pozostać bez odpowiedzi. Każdy, kto sprzeciwia się ideom syjonizmu, lub dyskryminuje państwo żydowskie, powinien zostać potępiony i nazwany zgodnie z prawdą bigotem, rasistą i antysemitą.

Każdy ma prawo krytykować politykę Izraela, nie zgadzać się z nią i protestować przeciwko niej. Ale odmawianie Izraelowi prawa do istnienia, poddawanie go embargom na handel i sankcjom jest niczym więcej jak formą dyplomatycznego apartheidu. Tak dłużej być nie może.

Zamiast siedzieć i patrzeć, jak inni próbują naruszyć naszą narodową jedność, odpłaćmy im pięknym za nadobne i obrońmy nasze dobre imię.

Michael Freund: Antysyjonizm - nowy apartheid (za: Jpost, Forum Żydów Polskich)