CZĘŚĆ I

 

CZY RONALD REAGAN ZASŁUGUJE NA APOLOGIĘ?

 

Greckie określenie apologia kojarzymy zwykle ze starożytnymi tekstami, jak platońska Obrona Sokratesa, lub pismami broniącymi wiary chrześcijańskiej – zarówno dawnymi, jak i bliższymi współczesności. Jednak słowo to oznacza po prostu obronę bądź mowę obrończą i można je odnieść do każdej sprawy bądź osoby.

Trudno znaleźć polityka, którego ogromne zasługi kontrastowałyby z równie zaciekłymi atakami nie tylko na jego politykę, ale również na jego osobę. Dość powiedzieć, że wstukane w wyszukiwarkę hasło stupidity of Ronald Reagan (głupota RR) pokazuje więcej linków niż w przypadku jakiegokolwiek innego prezydenta USA, z urzędującym i jego poprzednikiem włącznie, mimo że od końca kadencji Reagana upłynęło ponad 20 lat, co mogłoby ostudzić nieco emocje. Jest to tym bardziej zdumiewające, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że dwie jego kadencje przyniosły być może jedno z najbardziej spektakularnych zwycięstw w historii: uzbrojone po zęby i uważane za nie do pokonania supermocarstwo skapitulowało, wyrzekło się swojej pchającej je do podboju świata ideologii oraz rozpadło się, uwalniając więzione przez dziesięciolecia narody.

Ronald Reagan bez wątpienia doprowadził do upadku imperium zła. A jednak to oczywiste zdanie kwestionowane jest przez liczne zastępy prominentnych specjalistów akademickich. Już 6 czerwca 2004 roku, a więc dzień po śmierci Reagana, „New York Times” napisał piórem Marilyn Berger w nekrologu 40. prezydenta USA: „Szczęśliwy traf sprawił, że podczas sprawowania przez niego urzędu Związek Sowiecki podlegał głębokim przemianom, które ostatecznie doprowadziły do jego upadku”.

Zdanie to świetnie ilustruje pogląd dawnych przeciwników i krytyków Reagana oraz ich następców, którzy nie chcą przyznać, że istniał związek przyczynowo-skutkowy między jego polityką a upadkiem ZSRS. Z tą linią odmawiania zasług Reaganowi współgra inna, polegająca na podważaniu jego kompetencji intelektualnych. Mówiąc wprost: miał być on rzekomo zbyt głupi, by samodzielnie nakreślić jakąkolwiek politykę, niezależnie od tego, czy wpłynęła ona na upadek ZSRS, czy nie.

Tymczasem jeśli przeanalizuje się działania administracji Reagana, łatwo dostrzec, że nie były one przypadkowe, a ich celem było pokonanie ZSRS. Mało tego: miały one faktyczny wpływ na skruszenie sowieckiej potęgi. Prezydent USA odgrywał w tej historii pierwszoplanową rolę: zrealizowany przez jego ekipę program polityczny nie został skonstruowany ad hoc przez mądrzejszych od niego doradców, lecz był konsekwencją poglądów głoszonych przez tego polityka od wielu lat.

 

ZMIERZCH ZACHODU, KRYZYS AMERYKI

 

W chwili obejmowania przez Reagana urzędu prezydenta, Europę rozdzielała Żelazna Kurtyna wyznaczająca granicę sowieckiej strefy wpływów nakreśloną w Teheranie i Jałcie. Kraje na wschód od niej – w tym Polskę – uważano za podlegające Związkowi Sowieckiemu. Obowiązywała w stosunku do nich tzw. doktryna Breżniewa, w myśl której państwa, gdzie zapanował socjalizm (czytaj: dominacja sowiecka), nie miały drogi odwrotu. Moskwa uzurpowała sobie użycie wszelkich środków włącznie z militarnymi, wspomaganymi szantażem atomowym, aby nie dopuścić do ich uwolnienia. Kraje Zachodu, a ściślej przytłaczająca większość ich polityków (a za nimi ich społeczeństw), traktowały ten stan jako fakt obiektywny, uważając, że w dającej się przewidzieć przyszłości nie ma szans na jego zmianę.

Na świecie nie było lepiej. Związek Sowiecki stale poszerzał krąg swoich satelitów w tzw. krajach rozwijających się. Lata siedemdziesiąte były pasmem takich sukcesów. Marksistowskie rządy zainstalowały się w takich państwach, jak: Jemen Południowy (1970), Wietnam Południowy (po podboju przez Wietnam Północny w 1975), Etiopia (1974), Angola (1975), Mozambik (1975), Laos (1975), Kambodża (1975), Afganistan (1978), Nikaragua (1979), czy Granada (1979). Komuniści w Moskwie zapewne widzieli w tym potwierdzenie obietnicy Marksa, powtarzanej w słowach Międzynarodówki, że ich Związek „ogarnie ludzki ród”. Szczytem potęgi i pewności siebie ZSRS było wprowadzenie do Afganistanu swych wojsk w ramach rozstrzygania sporu między dwoma frakcjami promoskiewskich komunistów.

Reagan jako radiowy spiker

Obie strony podzielonego na Zachód i Wschód konfliktu trwały z wymierzonymi w siebie rakietami z głowicami jądrowymi, których liczba stale rosła. Dla Zachodu broń jądrowa była jedyną gwarancją obrony przed kilkakrotną przewagą sowiecką w broniach konwencjonalnych, bo na utrzymywanie równie licznej armii nigdy nie zgodziliby się głosujący w wolnych wyborach podatnicy. Mniej lub bardziej udane próby kontroli zbrojeń ograniczały się do zmniejszenia tempa ich rozbudowy. Zachód niemal za wszelką cenę chciał uniknąć wojny jądrowej. Wielu pomijało przy tym słowo „niemal”, głosząc hasło better red than dead (lepiej być czerwonym niż martwym).

Dziś wiemy, że w tym czasie Sowieci poważnie rozważali możliwość inwazji na Europę Zachodnią i ograniczonej wojny jądrowej, co byłoby możliwe, gdyby Stany Zjednoczone, chcąc uniknąć odwetowego ataku sowieckiego na swoje terytorium, nie wystrzeliły rakiet dalekiego zasięgu ze swoich ziem. Dlatego fundamentem bezpieczeństwa wobec zagrożenia sowieckiego była solidarność całego Zachodu, którą Moskwa chciała rozbić.

Większością polityków Zachodu rządził strach przed sowieckim szantażem nuklearnym. „Mamy do wyboru pokojowe współistnienie albo śmierć” – te słowa brytyjskiego ministra spraw zagranicznych Owena jak bezalternatywną diagnozę powtarzali na różne sposoby przywódcy tzw. wolnego świata. Świadczyła ona o bezsilności, bezradności i braku woli Zachodu, który wyrzekł się jakiegokolwiek wpływu na rzeczywistość, ponieważ każda rzekomo próba jej zmiany miała prowadzić do nuklearnej katastrofy. W tym pesymizmie przodował poprzednik Reagana – Jimmy Carter, który otwarcie mówił o zmierzchu Ameryki jako najważniejszego kraju: „możemy dostrzec ten kryzys w potęgującym się zwątpieniu w sens życia i utracie poczucia jedności celu naszego narodu” – mówił w swym orędziu do narodu. Jedyne, co mogło podobać się w tym przemówieniu, to szczerość: jesteśmy słabi i bezradni, i musimy się z tym pogodzić – taki był program polityczny szefa supermocarstwa, kraju będącego przywódcą całego Zachodu.

W myśl tego rozumowania jedyne, co pozostało Zachodowi, to współpraca z Moskwą na narzuconych przez nią zasadach – właśnie to określano jako „pokojowe współistnienie”, typowym terminem z sowieckiej nowomowy, która miło brzmiącymi sloganami ozdabiała ponurą rzeczywistość. Skoro zaś Zachód skazany był na współpracę z ZSRS, to rola najważniejszych polityków należała się tym, którym ta współpraca najlepiej się układała. Oczywiście najlepiej układała się tym, którzy najlepiej zaspokajali polityczne potrzeby i wymagania Kremla. Owo zabieganie o względy Sowietów i mizdrzenie się do nich, przy równoczesnej akceptacji ich rozpychania się na całym świecie, nazywano z francuska detente – odprężeniem. Wszyscy „rozsądni ludzie” wiedzieli, że dla detente nie ma alternatywy.

Z tego ducha wyrosły porozumienia helsińskie, w których Zachód akceptował powojenną rzeczywistość podziału Europy wynikłą z ustaleń jałtańskich, choć ich warunki (jak np. wolne wybory w krajach „sowieckiej strefy wpływów”) nigdy nie zostały spełnione. W zamian za to Moskwa uznawała standardy praw człowieka (wolności sumienia, religii, stowarzyszania się itp.), których i tak nie zamierzała przestrzegać. Co więcej, większość zachodnich polityków nie zamierzała ich w ogóle od Moskwy wymagać.

Kiedy Carter, mimo wszelkich swoich słabości, próbował uczynić z praw człowieka oręż polityczny, zachodnioeuropejscy socjaliści – werbalnie go popierając – faktycznie mitygowali go, by podnoszenie tej kwestii nie zaszkodziło dobrym stosunkom z Sowietami. Ujawniło się to zwłaszcza podczas aresztowania członków moskiewskiej „grupy helsińskiej”, która miała realizować zapisaną w porozumieniach społeczną kontrolę ich wypełniania. „Potępienie procesu Orłowa przez opinię publiczną nie powinno zaszkodzić stosunkom brytyjsko-sowieckim”, mówił wówczas brytyjski premier Callaghan w Izbie Gmin i choć wyrażał sprzeciw wobec procesu dysydentów, to jednak uznawał konieczność zachowania normalnych stosunków handlowych i państwowych z ZSRS.

Takie postawy Sowieci doceniali i nagradzali „lepszymi relacjami”. Szczególnymi względami Kremla cieszyli się politycy zachodnioniemieckiej SPD: „należy odnotować, że (...) socjaldemokraci unikają udziału w głośnych antyradzieckich kampaniach wokół kwestii «praw człowieka», potępiając ich organizatorów z CDU/CSU”, raportował do centrali w Moskwie sowiecki ambasador w RFN Falin. Dochodziło do tego, że zachodnioeuropejscy politycy konsultowali swoje poczynania z ZSRS lub wręcz byli potajemnie instruowani przez Sowietów, jakie stanowisko mają zajmować w różnych kwestiach.

Gdyby taka polityka miała potrwać dłużej, to Europa Zachodnia najprawdopodobniej utraciłaby swą podmiotowość na arenie międzynarodowej – nie byłaby w stanie wygenerować żadnej polityki, która nie miałaby akceptacji Moskwy. Ta ponura perspektywa znajdowała odbicie w ekonomicznych teoriach konwergencji – głoszących nieuchronne stopienie się kapitalizmu z komunizmem, w miarę wzrostu państwowego interwencjonizmu, który był wyznaniem wiary większości ekonomistów.

Pesymizmem napawała również sytuacja gospodarcza. Tak zwany kryzys naftowy z lat 1973-1974 spowodował ponad czterokrotny wzrost cen ropy naftowej do poziomu ok. 13 dolarów za baryłkę. Była to jedna z przyczyn – choć zapewne nie jedyna – panującej wówczas stagflacji, czyli kombinacji stagnacji ekonomicznej i osiągającej dwucyfrowy poziom inflacji, czemu towarzyszyło znaczne bezrobocie. Żadne stosowane w różnych wariantach interwencjonistyczne metody pobudzania gospodarki pieniędzmi z podwyższanych stale podatków nie przynosiły rezultatów. Tak zwany drugi kryzys naftowy na początku 1979 roku spowodował ponownie gwałtowny skok cen ropy, tak że przez następne dwa lata wzrosła ona blisko trzykrotnie, sięgając prawie 40 dolarów za baryłkę.

Prawie nikt nie zwracał uwagi na fakt, że ceny ropy (i powiązane z nimi ceny gazu) przyczyniały się do wzrostu potęgi ZSRS, dla którego były głównym źródłem twardej zachodniej waluty. Tylko za nią Sowieci mogli kupować dobra inwestycyjne, których sami nie byli w stanie wytworzyć, a które były kluczowe dla podtrzymywania ich niewydolnej i nieinnowacyjnej gospodarki: technologie wraz z całymi fabrykami i częściami zamiennymi, niezbędnymi do ich funkcjonowania.

Zmierzch Zachodu i dominacji USA w świecie – tak można było opisać panującą w owym czasie sytuację. Wszelka myśl o odwróceniu tego trendu uważana była za mrzonkę i brak realizmu. Ropy naftowej miało niedługo zabraknąć, jej ceny musiały rosnąć i trzeba ją było reglamentować. Porzucenie zarówno gospodarczego interwencjonizmu państwa, jak i polityki układania się z Sowietami na ich warunkach, było nie do pomyślenia i dowodziło najwyżej braku rozsądku tego, kto by je głosił.

Takim właśnie pozbawionym „rozsądku” i „realizmu” politykiem okazał się Ronald Reagan. Nie akceptował detente. Wiele razy powtarzał, że gdyby doszło do prawdziwego wyścigu zbrojeń, gdyby USA skierowały nań całą swoją potęgę przemysłową, to Sowieci nie byliby w stanie dotrzymać im kroku. Z powodu głoszenia takich poglądów większość mediów i przeważająca część elit akademickich otwarcie uważała Reagana za durnia, a co najwyżej za sympatycznego w obejściu, lecz spragnionego strzelaniny (trigger happy) kowboja, który jako prezydent dysponujący arsenałem nuklearnym USA okaże się śmiertelnie niebezpieczny. Dlatego wyborcze spoty starającego się o reelekcję Cartera straszyły Reaganem jako tym, który doprowadzi do wybuchu nowej wojny światowej.

 

USA: OD ZAPAŚCI DO TRIUMFU

 

Gdy 20 stycznia 1981 roku Reagan obejmował swój urząd, głównymi przedstawianymi publicznie celami jego prezydentury były: odbudowa gospodarki i potęgi militarnej USA. Niewypowiadanym publicznie celem pozostawało natomiast pokonanie ZSRS.

Leonid Breżniew

Nowy prezydent postanowił osiągnąć ożywienie gospodarcze przez deregulację i zmniejszenie obciążeń podatkowych, podczas gdy odbudowa armii wymagała zwiększenia na nią nakładów. Drastyczne cięcia podatkowe połączone z ogromnym obciążeniem budżetu były zagrywką prawdziwie pokerową. Deficyt budżetowy i zadłużenie publiczne rosło. Odziedziczona po poprzedniku stagnacja wciąż trwała, sprawiając, że wiele osób z otoczenia Reagana zaczynało sugerować mu rezygnację z ubiegania się o reelekcję. Jednak wiara prezydenta w potęgę uwolnionej z nadmiernych regulacji gospodarki amerykańskiej nie była bezpodstawna. Kiedy na przełomie 1982 i 1983 roku gospodarka ruszyła, rozpoczęła się era bezprecedensowego 25-letniego wzrostu ekonomicznego (z niewielkim zachwianiem w latach 1990-1991).

Przykładem nowego, niezgodnego z obowiązującymi dotąd standardami, posunięcia było wydane już tydzień po rozpoczęciu urzędowania zarządzenie natychmiastowej eliminacji pozostających w mocy regulacji produkcji i sprzedaży produkowanej w USA ropy. Eksperci oczekiwali, że w rezultacie ceny paliw wzrosną, różnili się jedynie co do skali tego wzrostu. Tymczasem od tego momentu rozpoczął się kilkuletni, systematyczny spadek cen z prawie 40 do ok. 27 dolarów za baryłkę w 1985 roku – trend korzystny dla USA i Zachodu, niekorzystny dla ZSRS.

Stanowiska kluczowe z punktu widzenia konfrontacji z Sowietami objęli w administracji Reagana ludzie przekonani do tego zadania. Caspar Weinberger, który na poprzednich stanowiskach zasłynął z oszczędności, jako sekretarz obrony opracował największy program zbrojeniowy w okresie pokoju. Rozbudowano i wyszkolono siły szybkiego reagowania, przywrócono do stanu używalności okręty z II wojny światowej, wyposażając je w nowoczesne rakiety Cruise/Tomahawk. Przywrócono skasowane przez Cartera plany budowy strategicznego bombowca B-1 oraz przyśpieszono prace nad niewidzialnym dla radarów samolotem B-2 Stealth i najnowszymi typami rakiet z naprowadzaniem laserowym. Przyśpieszono także prace nad rozmieszczeniem międzykontynentalnych rakiet MX oraz rozpoczęto budowę nowej generacji rakiet Trident, wystrzeliwanych z łodzi podwodnych. Amerykanie, mimo protestów organizowanych przez ruchy pacyfistyczne, kontynuowali też rozmieszczanie rakiet średniego zasięgu Pershing II w Europie Zachodniej. Wreszcie – co bardzo ważne – podwyższono wynagrodzenia w wojsku, odwracając trend ucieczki z armii i przywracając atrakcyjność służby.

W ówczesnej epoce skokowego rozwoju techniki elektronicznej i komputerowej wyścig zbrojeń był w znacznej mierze również wyścigiem technologicznym, oznaczającym przełom w zbrojeniach konwencjonalnych, w których ZSRS nie był w stanie dorównać Ameryce. Sowieckie samoloty, helikoptery, czołgi i rakiety nie miały szans w walce ze swoimi odpowiednikami nafaszerowanymi elektroniką. Do tego dochodziły jeszcze inne aspekty rozwoju techniki, które pogłębiały te różnice, jak np. niewidoczne dla radarów pokrycia samolotów.

Ogłoszenie stanu wojennego w Polsce w grudniu 1981 roku stało się powodem do rozpoczęcia przez USA niewypowiedzianej wojny gospodarczej z ZSRS. Reagan starał się powstrzymać budowę gazociągu, który zaopatrując Zachód w sowiecki gaz, dawałby Moskwie rocznie ok. 10 miliardów dolarów, znacząco poprawiając ich finansową sytuację. Zachodnioeuropejscy sojusznicy, którzy koniecznie chcieli „sprzedać Sowietom sznur do ich powieszenia”, uniemożliwili całkowite wstrzymanie tej inwestycji, ale udało się ją opóźnić i nie dopuścić do realizacji drugiej nitki gazociągu. Sowieci dostali mniej pieniędzy i z opóźnieniem.

Z początkiem 1982 roku Rada Bezpieczeństwa Narodowego (NSC) zyskała nowego szefa – Williama Clarka, nie tylko zdecydowanego antykomunistę, ale i świetnego organizatora. Pod jego kierownictwem NSC opracowała zestaw dokumentów nakreślających strategię politycznej, gospodarczej i pośredniej militarnej konfrontacji z ZSRS, której elementy już wcześniej stosowało CIA Williama Caseya. USA miały na wszystkich dostępnych polach i wszelkimi dostępnymi środkami szkodzić Związkowi Sowieckiemu. W opracowywaniu tych planów istotną rolę odegrał Richard Pipes, historyk i sowietolog urodzony i wychowany w żydowskiej rodzinie w Polsce. Pipes w odróżnieniu od reszty sowietologów podzielał pogląd Reagana, że Moskwa nie jest w stanie wygrać wyścigu zbrojeń z USA. Głosił on również proroczą tezę, że twarda polityka wobec Moskwy spowoduje pojawienie się nowego, bardziej liberalnego przywódcy. Poglądy Pipesa na naturę Rosji i ZSRS były bliskie głoszonym przez polskiego historyka i sowietologa Jana Kucharzewskiego. Aleksander Sołżenicyn nazywał wręcz podejście Pipesa polską wersją historii Rosji. Można zatem zaryzykować twierdzenie, że za sprawą Richarda Pipesa „polska szkoła” sowietologii wniosła wkład w pokonanie ZSRS.

Analizowano gospodarkę sowiecką i jej relacje z Zachodem, wyszukując wszelkie jej słabe i wrażliwe punkty. W konsekwencji zablokowano na przykład dostęp ZSRS do tanich, preferencyjnych kredytów, skłaniając sojuszników do takich samych działań. Nałożono embargo na przepływ technologii i stale rozszerzano jego zakres, obejmując nie tylko te ściśle wojskowe, ale też ogólnego zastosowania, stymulujące rozwój gospodarczy. Kilka afer, które wybuchły w związku z łamaniem embarga, świadczyło o coraz ściślejszej kontroli, a kary odstraszały naśladowców. Na przykład firma Toshiba za złamanie embarga straciła szereg amerykańskich kontraktów. Ponieważ z analiz wynikało, że 80 proc. dochodów sowieckich w twardych walutach pochodziło z eksportu surowców energetycznych, celem administracji USA stało się doprowadzenie do zmniejszenia ich cen oraz ograniczenie możliwości ich eksportu przez ZSRS.

Wojna gospodarcza była – i często wciąż jest – niedocenianą bronią, której użyto w walce przeciwko sowieckiemu komunizmowi. To niedocenienie wynika z braku świadomości, że większość sowieckiego przemysłu była zbudowana przez zachodnie, w znacznej części amerykańskie przedsiębiorstwa, co jeszcze w latach siedemdziesiątych XX stulecia pokazał znakomicie Antony Sutton, angielski ekonomista pracujący w USA. Odcięcie ZSRS od kontraktów na nowe technologie, budowę fabryk i części zamienne musiało spowodować zestarzenie się i obumarcie sowieckiej gospodarki, co faktycznie nastąpiło, choć nie do końca, bo zimna wojna skończyła się i embarga zostały zniesione.

Amerykanie zaangażowali się w pośrednią militarną konfrontację z ZSRS wszędzie tam, gdzie można było wesprzeć antykomunistyczny ruch oporu – czy to pokojowy, jak polska „Solidarność” lub wschodnioeuropejscy dysydenci, czy to zbrojny, jak contras w Nikaragui, afgańscy mudżahedini czy FNLA i UNITA w Angoli. Była to istota tzw. doktryny Reagana, w myśl której USA nie angażując się bezpośrednio, zmuszały ZSRS do kosztownych operacji wojskowych.

Gorbaczow i Reagan

Najważniejszym polem tej konfrontacji był Afganistan, w którym niewielkie wsparcie amerykańskie rozpoczęte za prezydenta Cartera stale rosło, co sprawiało, że coraz większy kontyngent sowiecki, mimo rozpętania wojny totalnej, nie mógł pokonać partyzantów. Tak zwana operacja „Cyclone” była jedną z najdroższych i najdłużej prowadzonych tajnych operacji CIA. Oparta była jednak na kalkulacji, że ZSRS ponosił koszty nieproporcjonalnie większe w stosunku do wydatków amerykańskich.

Oprócz dostaw broni operacja obejmowała szkolenia powstańców i wyposażanie ich w amerykańskie dane wywiadu satelitarnego, bez których mudżahedini przegraliby wiele bitew. Wsparcie za prezydentury Reagana wyniosło w sumie ok. 2 miliardów dolarów (za Cartera – 30 milionów). Szacuje się jednak, że ZSRS wydawał na wojnę w Afganistanie od 3 do 8 miliardów dolarów rocznie. Operację tę, jak i inne podobne, nadzorował szef CIA William Casey, który nie pracował wyłącznie za biurkiem. Potrafił osobiście skontrolować, czy broń przekazywana partyzantom pokątnymi kanałami nie jest bezwartościowymi bublami. Afganistan stał się odwróconym Wietnamem – ginęli tam sowieccy żołnierze bez bezpośredniego zaangażowania USA.

Celem Reagana było nie tylko powstrzymanie marszu Sowietów, ale ich odepchnięcie. 13 października 1983 roku na karaibskiej wysepce Grenada marksistowska grupa wicepremiera Bernarda Coarda obaliła i zamordowała dotychczasowego (również marksistowskiego) premiera Maurice’a Bishopa, który sam wcześniej doszedł do władzy, obalając demokratyczny rząd. Intensywna współpraca Grenady z Kubą, ZSRS i innymi krajami komunistycznymi, rozbudowa armii oraz gromadzone zapasy broni oznaczały, że następuje proces włączania tego państewka do systemu sowieckiego, co groziło rozszerzeniem działalności wywrotowej na kraje regionu.

Nic więc dziwnego, że okoliczne państwa karaibskie poczuły się zagrożone komunistycznym niebezpieczeństwem i poprosiły Waszyngton o interwencję. Błyskawiczna inwazja amerykańska doprowadziła 25 października 1983 roku do obalenia rządów komunistycznych, usunięcia 700 kubańskich żołnierzy i przywrócenia demokracji. Fotografia amerykańskich żołnierzy na Grenadzie przy transparencie z napisem „COMMUNISM STOPS HERE” (Tu zatrzymuje się komunizm) wyznaczała punkt zwrotny w zimnej wojnie. Komunizm nie tylko się zatrzymał, ale po raz pierwszy po II wojnie światowej cofnął się. Doktryna Breżniewa traciła swą moc przy bezsilności Sowietów.

Rok 1983 był pod różnymi względami rokiem przełomu. Na samym początku roku rozpoczął się długo oczekiwany wzrost gospodarczy, który umożliwił Reaganowi kontynuowanie jego polityki. 23 marca Reagan ogłosił rozpoczęcie programu SDI, który miał zbadać możliwość opracowania systemu obrony przed strategicznym atakiem jądrowym i – jeśli okazałoby się to możliwe – zbudowania go. Prześmiewczo określony przez przeciwników mianem programu „Gwiezdnych Wojen” został poważnie potraktowany przez Sowietów. Potwierdzał to m.in. upór, z jakim Gorbaczow nalegał w negocjacjach na to, by USA odstąpiły od niego. Ponieważ logika wyścigu zbrojeń sprawiała, że Sowieci nie mogli zrezygnować z próby stworzenia odpowiednika takiego systemu, stawiało ich to przed koniecznością rozpoczęcia niesłychanie kosztownych badań na najwyższym poziomie zaawansowania technologicznego.

W listopadzie 1983 roku rozpoczęto instalowanie w Europie pierwszych rakiet średniego zasięgu w odpowiedzi na zainstalowane kilka lat wcześniej sowieckie SS-20. Doszło do tego mimo zmasowanej ofensywy tzw. ruchów pokojowych, których szereg działaczy działało na zlecenie Kremla.

We wrześniu 1983 roku Sowieci „strzelili gola do własnej bramki”, kiedy ich myśliwiec zestrzelił koreański samolot pasażerski, który zboczył z trasy nad ich terytorium. Zginęli wszyscy znajdujący się na pokładzie – łącznie 269 osób. Do zestrzelenia maszyny nie doszło przypadkowo, ale na rozkaz najwyższych władz, po przejściu wszystkich procedur kontrolnych i konsultacji pilota z centralą. Było to jaskrawym świadectwem lekceważenia ludzkiego życia i potwierdzało, że wygłoszone w marcu słowa Reagana o ZSRS jako „imperium zła” nie były bezpodstawne. Mimo rozpętanej przez Moskwę akcji propagandowej, w której agenci KGB dostali jednoznaczne instrukcje, by nie dopuścić do reelekcji Reagana, a wielu amerykańskich polityków zachowywało się tak, jakby te instrukcje wykonywało, urzędujący prezydent wygrał wybory z bezprecedensową przewagą (w 49 stanach), co oznaczało kolejne cztery lata polityki morderczej dla Sowietów.

Gdy stało się jasne, że Moskwę czekają kolejne cztery lata z Reaganem jako przeciwnikiem, na Kremlu pojawił się nowy przywódca – Michaił Gorbaczow, którego postrzegamy jako „liberalnego reformatora”, choć jego ograniczony liberalizm był wybiórczy i wymuszony okolicznościami. Jak trafnie zauważył Jacek Kwieciński, ów „liberał” „dał Armii Radzieckiej w Afganistanie jeszcze dwa lata, więc postępowała jeszcze brutalniej”, a potem „krwawo próbował utrzymać w niewoli kraje bałtyckie, Gruzję, Azerbejdżan”.

/

Dojście Gorbaczowa do władzy 11 marca 1985 roku nie przerwało pasma niefortunnych dla Sowietów wydarzeń. Katastrofa w elektrowni jądrowej w Czarnobylu miesiąc po jego inauguracji oraz sposób informowania o niej i prowadzenia akcji ratunkowej po raz kolejny pokazały prawdziwe oblicze ZSRS. Najgorsze były jednak kolejne ciosy zadane przez USA.

W czerwcu 1985 roku Arabia Saudyjska w porozumieniu z USA znacznie zwiększyła wydobycie ropy, uwalniając jej cenę. Cena ropy – i tak już o 30 proc. niższa niż w chwili objęcia urzędu przez Reagana – teraz w ciągu kilku miesięcy spadła ponad dwa i pół raza, do poziomu sięgającego w najniższym punkcie 11 dolarów za baryłkę (późniejsze jej wahania były niewielkie i oscylowały wokół 15-16 dolarów). Niższe ceny ropy wpływały nie tylko na ceny gazu (drugiego sowieckiego towaru eksportowego), ale pogarszały finansową sytuację takich krajów, jak Iran, Irak czy Libia, co zmuszało je do zmniejszenia importu sowieckiej broni (drugiego co do ważności źródła dochodów ZSRS). W lipcu 1986 roku, na skutek zmiany cen, zakup jakiegokolwiek urządzenia w RFN kosztował pięciokrotnie większą ilość sowieckiej ropy niż jeszcze przed rokiem. Skutki były dramatyczne: pieniędzy brakowało nie tylko na planowane przez Gorbaczowa reformy i inwestycje, ale z powodu braku części zamiennych, surowców i półproduktów produkcję zatrzymywały istniejące już fabryki.

Następny cios zadano w Afganistanie. Po kilkuletnich sporach wewnątrz administracji USA, czy ryzykować skopiowanie tak zaawansowanej technologii, we wrześniu 1986 roku postanowiono jednak przekazać w ręce mudżahedinów przenośne rakiety stinger. Śmiertelnie groźne dla sowieckich helikopterów – jedynej skutecznej broni przeciwko partyzantom – pozbawiły Sowietów panowania w powietrzu, co prowadziło do ich nieuchronnej klęski.

Kolejnym niepowodzeniem zakończyła się próba ogrania Reagana przez Gorbaczowa podczas spotkania w Reykjaviku 11-12 października 1986 roku. Wiedząc o tym, jak Reagan nienawidził broni jądrowej i jak bardzo chciał jej likwidacji, Gorbaczow spróbował pokerowej zagrywki: zgodził się na gigantyczne redukcje arsenałów nuklearnych, w ostatniej chwili uzależniając już niemal uzgodnione kwoty od rezygnacji z SDI. Reagan, choć mocno zawiedziony, nie dał się podejść i szczyt skończył się niczym – jednak tylko pozornie. Po latach Gorbaczow przyzna, że to właśnie konferencja w Reykjaviku zadecydowała o upadku Związku Sowieckiego. Brak porozumienia oznaczał dla Kremla utratę nadziei, by z którejkolwiek strony zelżał nacisk na ZSRS. Kraj Rad, wzór i nadzieja dla całej postępowej ludzkości, nieuchronnie osuwał się ku gospodarczej zapaści. Nie było cienia szansy na jakąkolwiek poprawę.

O dramatyzmie sytuacji świadczył fakt, że w momencie największego osłabienia Reagana na skutek tzw. afery Iran-contras, Gorbaczow wrócił do stołu rokowań, nie próbując czekać na wybór nowego prezydenta, który być może zgodziłby się zrezygnować z SDI. Skutkiem tego było podpisanie 8 grudnia 1987 roku traktatu INF o eliminacji pocisków średniego zasięgu – pierwszego w historii traktatu o redukcji części arsenałów nuklearnych. Pokazało to, jak bardzo mylili się ci, którzy grozili, iż polityka Reagana doprowadzi do wojny.

Trwała jeszcze kadencja Reagana, kiedy na posiedzeniu Biura Politycznego KPZS, które odbywało się 27-28 grudnia 1988 roku, Gorbaczow określił sytuację ZSRS jako katastrofalną i zwrócił uwagę, że „z roku na rok planowany wzrost wydatków wojskowych był dwa razy większy niż planowany wzrost dochodu narodowego”, co spowodowało sytuację „gorszą niż w jakimkolwiek kraju na świecie, może z wyjątkiem najbiedniejszych”. Przyznał też, że sowieckie siły konwencjonalne, kilkakrotnie przewyższające potrzeby obronne ZSRS, mogły być słusznym powodem do obaw i wrogości na Zachodzie. Ówczesny ambasador USA w Moskwie Jack Matlock skomentował po latach, że wygłoszenie takiej „herezji” oznaczało „psychologiczny i ideologiczny koniec Zimnej Wojny, jeszcze zanim Ronald Reagan wyprowadził się z Białego Domu”.

Znany finał – Jesień Ludów w 1989 roku i rozpad ZSRS w 1991 roku – przyniósł wolność setkom milionów ludzi i uczynił świat bezpieczniejszym, co nie znaczy, że uwolnił nas od problemów i nieszczęść, bo w likwidację tychże na tym świecie wierzą tylko „rozumni czciciele postępu”. Im na osłodę – bo wolność setek milionów ludzi niewiele dla nich znaczy wobec smutku po klęsce projektu Lenina – Reagan pozostawił traktat INF o redukcji rakiet jądrowych średniego zasięgu. Pierwszy w historii, który doprowadził do zniszczenia części arsenałów nuklearnych. W tej beczce miodu postępowcy czują jednak łyżkę dziegciu: traktat osiągnięto przecież nie dzięki detente i mizdrzeniu się do Sowietów, ale dzięki twardej polityce „prymitywnego i głupiego kowboja”, jak „ludzie rozumni” zwykli traktować Reagana.

Ów finał rozegrał się już po odejściu Reagana z urzędu, za kadencji George’a Busha seniora, którego zasługą jest to, że nie zniweczył dokonań swego poprzednika, choć niektóre jego działania, jak sprzeciw wobec niepodległości niektórych republik sowieckich, sprawiały wrażenie, jakby z przesadnej ostrożności gotów był to zrobić. Warto wspomnieć jednak o jednym poprowadzonym przez niego przedsięwzięciu, które oprócz klęski gospodarczej mogło skłonić sowieckich generałów do rezygnacji z obrony komunistycznej ideologii i jej materialnej formy w postaci Związku Sowieckiego.

Gdy w odpowiedzi na napaść Iraku na Kuwejt 2 sierpnia 1990 roku, amerykańska armia wraz z sojusznikami zaatakowała Irak, najpierw z powietrza w styczniu 1991 roku, a miesiąc później drogą lądową, cały świat mógł oglądać w telewizji, jak inteligentna, skomputeryzowana amerykańska broń niszczyła masowo kupione od ZSRS irackie samoloty i czołgi. Sowieckim generałom musiało dać to do myślenia. Być może dlatego puczyści, którzy pod przewodnictwem Giennadija Janajewa w sierpniu 1991 roku chcieli obalić Gorbaczowa i przywrócić rządy komunistyczne, nie zyskali poparcia armii. Pucz sprawił, że realna władza przeszła w ręce prezydenta Rosji Borysa Jelcyna. Ten ostatni – choć brzmi to kuriozalnie – ogłosił niepodległość Rosji, „wyprowadzając” ją tym samym ze Związku Sowieckiego, który pozbawiony swego podstawowego składnika stał się bytem wirtualnym. Koniec ZSRS przypieczętowała rezygnacja Gorbaczowa z urzędu prezydenta Związku Sowieckiego 25 grudnia 1991 roku.

 

CZĘŚĆ II

 

KTO POKONAŁ ZWIĄZEK SOWIECKI? REAGAN CZY „PRZYPADEK”?

 

Po przypomnieniu faktów historycznych warto wrócić do pytania: czy Reagan „miał szczęście”, że komunizm upadł w trakcie jego kadencji, czy upadek ten był spowodowany jego polityką? Przedtem jednak zwróćmy uwagę na fakt, że o „samoczynnym” upadku ZSRS przekonują najczęściej ci sami ludzie, którzy wcześniej uważali próby doprowadzenia go do upadku za absurdalne i niemożliwe do wykonania. Dobrym przykładem jest choćby Strobe Talbott, początkowo czołowy dziennikarza „Time’a”, później wpływowy członek administracji Billa Clintona, obecnie „analityk polityki zagranicznej”. Jego poglądy są typowe dla przytłaczającej większości tzw. sowietologów. Miesiąc po inauguracji prezydentury Reagana tak pisał on w artykule redakcyjnym („Time”, 23 lutego 1981): „Potencjalni wrogowie Ameryki – przede wszystkim Związek Sowiecki – są silniejsi i zuchwalsi niż kiedykolwiek. (...) „ [W dziedzinie zbrojeń nuklearnych] USA muszą pogodzić się z istniejącą równowagą. Czy się to Ameryce podoba, czy nie, Leonid Breżniew ma rację, twierdząc, że jakiekolwiek wysiłki USA w celu osiągnięcia przewagi jądrowej są chybione. USA nie są w stanie tego osiągnąć – nie w rywalizacji ze Związkiem Sowieckim, który jest w stanie dorównać Ameryce w dowolnym rodzaju wyścigu zbrojeń. (...)

Jakkolwiek nie do przewidzenia jest skład i polityka (sowieckiego) Politbiura, które nastąpią po wymianie aktualnie panującej na Kremlu gerontokracji, jednak są powody oczekiwać, że młodsi aparatczycy czekający na objęcie najwyższych stanowisk będą tak samo woleli armaty zamiast masła”.

Kiedy po trzech miesiącach polityka administracji Reagana zaczęła nabierać określonych kształtów, Talbott komentował ją następująco („Time”, 20 kwietnia 1981): „Choć niektórzy drugorzędni twardogłowi w administracji Reagana chcieliby, żeby USA wyznaczyły sobie cel z wczesnych lat pięćdziesiątych, czyli likwidację dominacji Sowietów w Europie Wschodniej, Stany Zjednoczone po prostu nie mają środków militarnych i politycznych, żeby tego dokonać”.

Jeszcze po dwóch latach prowadzenia twardej polityki przez Reagana, Talbott nadal podtrzymywał swoją diagnozę („Time”, 18 kwietnia 1983): „Reagan liczy na to, że amerykańska przewaga technologiczna i gospodarcza pozwoli mu w rezultacie na wygraną. (...) Niezależnie od poglądów Reagana jest niewielka nadzieja na to, że liczne niedomagania sowieckiej gospodarki dadzą USA decydującą przewagę na dłuższą metę, pozwalając im pokonać ZSRS w wyścigu zbrojeń. Nie ma wątpliwości, że gospodarka sowiecka przeżywa kryzys, ale jest to permanentny, zinstytucjonalizowany kryzys, z którym ZSRS nauczył się żyć bez rezygnacji z priorytetu armat nad masłem”.

Natomiast już po upadku muru berlińskiego, ale jeszcze przed rozpadem ZSRS, Talbott pisał („Time”, 1 stycznia 1990): „Przez ponad cztery dekady polityka Zachodu była oparta na groteskowym wyolbrzymieniu możliwości Związku Sowieckiego. (...) Spektakl minionego roku (...) ukazał kruchość całego systemu komunistycznego. (...) Ta kruchość istniała przez cały czas, ale mylono ją z twardością.

(...) Zagrożenie sowieckie nie jest już tym czym było kiedyś. W wielkiej, 40-letniej debacie to gołębie miały rację. USA zawsze miały ograniczone możliwości zaszkodzenia gospodarce ZSRS. Inercja, marnotrawstwo, korupcja były wbudowane w system sowiecki. Dlatego ich skutki to rany zadane sobie samemu, a nie rezultat bojkotów i polityki restrykcji. (...) Gdyby ZSRS był kiedykolwiek tak silny, jak uważali ci, którzy nim straszyli, nie podlegałby teraz takim konwulsjom”.

Reagan z Janem Pawłem II

Nie wiadomo, co bardziej zdumiewa: hucpa czy głupota Talbotta? Na początku lat osiemdziesiątych stwierdza, że ZSRS jest tak potężny, iż USA nic mu nie mogą zrobić, i łudzą się ci, którzy liczą choćby tylko na jego prześcignięcie. Dowiadujemy się też, że młodzi, którzy zastąpią dogorywających kremlowskich gerontów, będą równie agresywni. Natomiast w roku 1990 oznajmia, że ZSRS był słaby, więc niewiele można mu było zaszkodzić. Stosując tego typu absurdalne rozumowanie, można dojść do wniosku, że im ktoś jest słabszy, tym trudniej mu zaszkodzić! Co gorsza, tego typu stanowisko jak Talbott prezentuje wielu zachodnich sowietologów.

Jedna rzecz się zgadza: koniec zimnej wojny pokazał, że ZSRS był rzeczywiście słabszy niż się niektórym wydawało. Jego potęga była sztucznie podtrzymywana przez często rabunkową eksploatację surowców, pozbawianie obywateli owoców ich pracy oraz wydawanie ich na zbrojenia (co właśnie od lat powtarzał Reagan). Jak zwykle bywa w przypadku despotycznych rządów, największą ich siłę stanowił strach, jaki rozsiewał wokół, w czym pomocni mu byli właśnie sowietolodzy pokroju Talbotta oraz rzesze „postępowych i rozsądnych ludzi”. Skoro jednak po upadku komunizmu Talbott, Berger i inni specjaliści od ZSRS przyznali, że Związek Sowiecki nie był wcale taki silny, pomyślmy logicznie i rozważmy, do czego usiłują nas przekonać.

Mamy więc – jak konstatują – nie taki znowu silny kraj, borykający się z kłopotami z wyżywieniem własnych obywateli, kraj, który jest w ogromnym stopniu zależny od zakupu technologii, całych fabryk i tego, co jest potrzebne do podtrzymania ich produkcji, chociaż surowców ma w bród. Kraj ten prowadzi kosztowny wyścig zbrojeń, utrzymuje gigantyczne armie na swoim terytorium i poza jego granicami, dofinansowuje w różnym stopniu swoich jeszcze słabszych satelitów (jak Kuba, Afganistan czy inne kraje Trzeciego Świata) oraz sponsoruje szereg wojen przez nie prowadzonych. Kraj ten trwa dziesiątki lat, ponieważ usłużni kapitaliści kupują od niego surowce, budują mu fabryki i podtrzymują ich funkcjonowanie.

I oto ten nie-taki-znowu-silny kraj zostaje zmuszony do zintensyfikowania wyścigu zbrojeń, zwiększenia pomocy dla krajów satelickich i zwiększenia nakładów na liczne wojny, z których jedna (w Afganistanie) przynosi gigantyczne straty w ludziach, sprzęcie i pieniądzach. Równocześnie kraj ten pozbawiony zostaje znacznej części swoich dochodów przez dwu-, trzykrotny spadek cen głównych surowców eksportowych bądź ograniczenie możliwości ich sprzedaży. Drastycznie pogarszają mu się wszystkie możliwe terms of trade i możliwości kredytowe, nad czym pracuje najpotężniejsze kapitalistyczne mocarstwo. Kraj ten nie może odnawiać swojego potencjału przemysłowego (z braku pieniędzy lub embarga na technologie), ale wciąż zbroi się, toczy wojny i utrzymuje satelity, a na koniec upada jako gospodarczy bankrut.

I wtedy występują nasi sowietolodzy z twierdzeniem, że wszystkie obciążenia, którym został poddany ów „nie-taki-znowu-silny” kraj, wszystko to, czego został pozbawiony, i to, do czego został zmuszony, nie miało żadnego wpływu na jego gospodarczą zapaść. Furda dwukrotny czy trzykrotny spadek dochodów dewizowych. Furda wojny, embarga, katastrofalne relacje cenowe i brak kredytów. To wszystko w opinii „specjalistów” nie miało najmniejszego znaczenia!

Cóż, ludzki język pozwala wypowiadać dowolnie bzdurne tezy. Można analogicznym obciążeniom poddać akwarium pełne rybek: karmić je źle i nieregularnie, przestać wymieniać wodę, odłączyć napowietrzanie i dodatkowo podtruwać, a na koniec po zgonie rybek twierdzić, że rybki zdechły same z siebie. Można i tak. Tylko czy takie oceny mają cokolwiek wspólnego z racjonalnym widzeniem i wyjaśnianiem świata? Wygląda to raczej na zakrzykiwanie racjonalnych argumentów, żeby ukryć własne kardynalne błędy i niekompetencję, która czarno na białym wypisana jest w tekstach sprzed 1989 roku.

Racjonalna natomiast wydaje się raczej konkluzja, że ów „nie‑taki‑znowu‑silny” kraj nie mógł wytrzymać takiego obciążenia i upaść musiał, co faktycznie się stało. Gdyby zaś owego nacisku nie było, racjonalne wydaje się oczekiwanie innego biegu wydarzeń: znaczna sprzedaż gazu i ropy po dobrych cenach umożliwiłaby – jak to już szereg razy się zdarzało – kolejną w jego historii falę inwestycji, dała zastrzyk nowych technologii, co odnowiłoby i podtrzymało przemysł, a przy skromnych wymaganiach sowieckich obywateli pozwoliłoby finansować przez kolejną dekadę lub dwie kompleks militarny, niewydolne kraje satelickie i kilka „wyzwoleńczych” wojen w Azji, Afryce i Ameryce Łacińskiej. Europa Środkowo-Wschodnia wraz z Polską dalej pozostawałaby sowiecką strefą wpływów, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie kwestionowałby przecież ładu jałtańskiego. Racjonalne wydaje się twierdzenie, że zastosowanie po raz kolejny tej samej recepty pod nazwą detente dałoby po raz kolejny te same rezultaty.

Na domiar złego – dla naszych sowietologów – Reagan jako prezydent zapowiadał upadek komunizmu, podczas gdy oni głosili jego potęgę i trwałość. Przytoczmy tylko dwa z licznych przykładów. 17 maja 1981 roku na Uniwersytecie Notre Dame Reagan powiedział: „Nadchodzące lata będą wielkie dla tego kraju, dla sprawy wolności i rozprzestrzeniania się cywilizacji. Zachód nie będzie powstrzymywał komunizmu – on komunizm przekroczy. Nie będzie się kłopotał sporami i potępianiem go. Odrzuci go jako dziwaczny rozdział w historii ludzkości, którego ostatnie strony są właśnie zapisywane”.

Przemawiając zaś w Westminsterze przed brytyjskimi parlamentarzystami 8 czerwca 1982 roku zapowiadał „marsz wolności i demokracji, które pozostawią marksizm-leninizm na śmietniku historii, tam gdzie znalazły się inne tyranie, które dławią wolność i kneblują swobodę ekspresji”.

Wspominany Richard Pipes, lekceważony i sekowany przez kolegów sowietologów, gdyż przewidywał upadek ZSRS i podawał nań receptę, napisał w swojej wydanej w 2003 autobiografii pt. Vixi: „To, że sowietologom nie udało się przewidzieć przyszłości, nie wynikało z faktu, że nie usiłowali tego uczynić, było to raczej skutkiem ich autentycznej niekompetencji. (...) Twierdzili, że są naukowcami, jednak nigdy nie konfrontowali swoich teorii z rzeczywistością i nawet kiedy wydarzenia 1991 roku wykazały fałszywość ich analiz, nie próbowali dociec, na czym polegały ich błędy, żeby uniknąć powtarzania ich w przyszłości. Zatykali uszy, nie chcąc słuchać innych punktów widzenia. Udawali, że są obiektywni, jednak mieli swój interes w opisywaniu ZSRS jako potężnego, ale rozsądnego rywala, żeby zapewnić sobie dopływ akademickich subsydiów od rządu i fundacji oraz żeby zapewnić sobie współpracę Sowietów w swoich badaniach. Myślę, że nigdy w historii nie doszło do sytuacji, żeby kosztem tak ogromnych sum wydanych na badania jakiegoś kraju osiągnięto tak żałośnie bezwartościowe rezultaty.

Jednak jej [sowietologii] wyznawcy kontynuują swoją pseudonaukową pracę bez słowa wyjaśnienia czy przeprosin”.

Pipes, jak nikt inny, ma prawo do takich słów.

 

SKĄD WZIĘŁA SIĘ STRATEGIA REAGANA?

 

Warto teraz zastanowić się nad pytaniem, czy zastosowana przez władze USA strategia, która doprowadziła do upadku imperium zła, mogła być dziełem „prymitywnego kowboja”, „sympatycznego durnia” lub „matołka”, bo takimi epitetami obdarzali Reagana „ludzie rozumni”? Ich zdaniem taką koncepcję mogli opracować tylko mądrzejsi od prezydenta doradcy. Żeby rozwiać te wątpliwości, przytoczmy (z braku miejsca tylko jeden z wielu) dokument opisujący zimnowojenną rzeczywistość i przedstawiający dwie drogi postępowania: „Nasza obecna polityka zagraniczna jest zdeterminowana przez strach przed bombą i opiera się na czystym domniemaniu, że może komunizm zmięknie i uzna, że nasz sposób/system jest lepszy. Postawmy jednak kilka pytań:

Jeśli zmniejszymy nacisk na kulejącą sowiecką gospodarkę, pomagając zniewolonym satelitom i zmniejszając w ten sposób niebezpieczeństwo powstania i rewolucji, i jeśli będziemy nadal iść na ustępstwa, które zmniejszając naszą siłę militarną dadzą Rosji czas na wzmocnienie swojej oraz na podparcie jej kulejącego kompleksu przemysłowego – to czy przypadkiem nie zwiększymy przekonania komunistów, że ich system się rozwinie i prześcignie nasz?

Jeśli naprawdę jesteśmy przekonani, że nasz sposób życia jest najlepszy, to czy Rosjanie nie byliby bardziej skłonni uznać ten fakt i zmodyfikować swoje stanowisko, jeśli pozwolilibyśmy wykoleić się ich gospodarce, tak by kontrast [między ustrojami] był bardziej widoczny? (...) To drugie podejście opiera się na przekonaniu (potwierdzanym jak dotąd przez wszelkie dowody), że jeśli dojdzie do konfrontacji, nasz system okaże się zdecydowanie silniejszy, i że na koniec wróg zrezygnuje z wyścigu jako beznadziejnej sprawy”.

Czy opisane wyżej „drugie podejście” nie opisuje w największym skrócie tego, co zdarzyło się w latach 1981-1991? W sumie nic w tym dziwnego, ponieważ autorem owych słów jest Ronald Reagan. Jedyne, co może zaskakiwać, to fakt, że tekst ten został napisany około roku 1963, kiedy jako były aktor wygłaszał przed najrozmaitszymi gremiami przemówienia i pogadanki. Nie był jeszcze prezydentem ani gubernatorem, a jedynie politycznie zaangażowanym obywatelem i sam opracowywał swoje mowy, czego dowodem są setki rękopisów (brudnopisów) podobnych tekstów z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Wiele z nich pokazuje dobitnie, że korzenie polityki Reagana-prezydenta, w tym także strategii konfrontacji z ZSRS, tkwiły od dawna w jego światopoglądzie. „Przestańmy robić z nimi interesy. Pozwólmy, żeby ich system się zawalił”, mówił w jednej ze swoich audycji radiowych w 1975 roku. Jak powiedział, tak zrobił – to chyba wystarczy za komentarz.

 

DLACZEGO POLACY POWINNI PAMIĘTAĆ O REAGANIE?

 

„Od Szczecina nad Bałtykiem po Warnę nad Morzem Czarnym, reżimy ustanowione przez totalitaryzm miały ponad 30 lat na ugruntowanie swojej legitymacji, ale żaden – ani jeden – nie odważył się na wolne wybory”.

Słuchając tych słów Ronalda Reagana, wypowiedzianych w przytaczanym już przemówieniu do brytyjskiego parlamentu, ktoś mógłby powiedzieć, że politycy mówią różne rzeczy, a potem robią co innego, że mowę tę mogli napisać mu speechwriterzy, a on wygłosił tylko wcześniej przygotowany mu tekst. Jednak za słowami Reagana szły realne czyny. Wspomniane przemówienie było publicznym wyrazem przygotowywanych tajnie dyrektyw zmieniających podstawowe założenia polityki USA. Celem nie było już odprężenie (detente) czy powstrzymanie (containment) komunizmu, ale jego wyparcie (rollback). W jednej z owych dyrektyw Reagan oznajmiał: „Zadecydowałem, że głównym długoterminowym celem Stanów Zjednoczonych w Europie Wschodniej jest (...) ułatwienie jej ostatecznej reintegracji ze wspólnotą narodów Europy”. Intrygujący wielokropek w połowie zdania oznacza wciąż nieodtajniony fragment dokumentu.

Z owych realnych czynów dość dobrze jest znane poparcie Reagana dla „Solidarności” oraz jego naciski na peerelowski reżim, w tym sankcje gospodarcze czasów stanu wojennego. Mniej natomiast wiadomo o jego zaangażowaniu w sprawy Europy Środkowo-Wschodniej na wiele lat przed prezydenturą.

Jeszcze jako przewodniczący związku aktorów SAG zajmował się sprawą tzw. dipisów, jak określano wtedy około półtora miliona wysiedleńców (po angielsku: DP’s – displaced persons), którzy uciekli z Europy przed narodowym socjalizmem bądź komunizmem i nie chcieli wracać do swoich opanowanych przez Związek Sowiecki krajów. Sowieci żądali ich przymusowej repatriacji do Europy Wschodniej. Część amerykańskich polityków była skłonna na to przystać, jednak kongresman William Stratton zaproponował ustawę umożliwiającą 400 tysiącom dipisów osiedlenie się w Stanach Zjednoczonych. Reagan energicznie bronił dipisów przed próbami wypchnięcia ich w objęcia Sowietów.

„Reagan popiera ustawę w sprawie wysiedleńców”. Pod takim nagłówkiem 7 maja 1947 roku „New York Times” pisał: „Ronald Reagan, aktor i prezydent Związku Aktorów SAG, w oświadczeniu podanym do publicznej wiadomości przez Obywatelski Komitet na rzecz Wysiedleńców wezwał do uchwalenia ustawy przyznającej prawo pobytu czterystu tysiącom wysiedleńców na okres czterech lat jako pilnego środka zaradczego”.

To znamienne, że pierwsze polityczne wystąpienie Reagana na forum ogólnokrajowym wiązało się właśnie z obroną praw wysiedleńców z Europy Wschodniej przed zakusami imperium Gułagu, wyciągającego rękę po dodatkowe zastępy niewolników. W takiej właśnie sprawie przeciwstawił się po raz pierwszy zakusom ZSRS – i sytuacja ta miała się potem wielokrotnie powtarzać.

Pomnik Reagana w Warszawie

Paul Kengor, amerykański biograf Reagana, pisze o nim: „(...) praca na rzecz wysiedleńców zadecydowała o tym, że znalazł się na drodze z Hollywood do Białego Domu. Na dalszym etapie tej drogi dipisi przybrali formę zniewolonych narodów Europy Wschodniej (...) W przyszłości [Reagan] miał poświęcić się i swoją prezydenturę zadaniu wyzwolenia [ich] z niewoli sowieckiego komunizmu, co było bezpośrednią kontynuacją zapomnianych starań z czasów kampanii na rzecz ustawy Strattona w maju 1947 roku”.

Później jeszcze wiele razy Reagan publicznie występował w obronie mieszkańców naszej części Europy. Na początku lat pięćdziesiątych zaangażował się w działalność Krucjaty o Wolność (Crusade for Freedom), pozarządowej organizacji, która wzywała do walki z komunizmem i uwolnienia narodów Europy Wschodniej. Podstawową formą jej działalności była zbiórka pieniędzy i organizowanie poparcia politycznego dla Radia Wolna Europa. W telewizyjnych reklamówkach Reagan wzywał do wpłacania pieniędzy na to radio i do udzielania mu politycznego poparcia. W filmie o działalności Krucjaty mówił: „Polem bitwy o pokój są obecnie państwa zajmujące obszar od Bałtyku do Morza Czarnego. (...) zamieszkują je miliony ludzi kochających wolność. (...) Czasami nazywa się te kraje państwami satelickimi, lecz ściśle biorąc, są to zniewolone narody Europy”.

Po upadku powstania węgierskiego w 1956 roku w jednym z odcinków prowadzonego przez siebie teatru telewizji apelował do widzów: „Panie i panowie, około 160 tysięcy węgierskich uchodźców znalazło bezpieczne schronienie w Austrii. Spodziewanych jest jeszcze więcej. Potrzebują żywności, ubrań, lekarstw i dachu nad głową”. Wzywał Amerykanów o wsparcie i przesyłanie pieniędzy dla potrzebujących Węgrów.

W zrealizowanym w 1962 roku filmie The Truth About Communism użyczył swojego wizerunku i głosu, wygłaszając słowo wstępne i występując w roli narratora. Opowiadając historię komunizmu, mówił m.in. o Gułagu, o pakcie Hitler-Stalin, o 1 i 17 września 1939 roku, o wywózkach Polaków na Sybir, o najeździe ZSRS na Finlandię, o aneksji krajów bałtyckich, o układzie Sikorski‑Majski, o podziale Europy w Jałcie, o zatrzymaniu Armii Sowieckiej na przedpolach walczącej w 1944 roku Warszawy, o „ustanowionym w Moskwie komitecie lubelskim przeznaczonym dla komunistycznej powojennej Polski”, o przejęciu przez komunistów władzy w krajach Europy Wschodniej, o powstaniach w Berlinie i na Węgrzech.

Ogólnokrajową karierę polityczną Reagana zapoczątkowało 27 października 1964 roku jego przemówienie na rzecz kampanii prezydenckiej Barry’ego Goldwatera, które transmitowane w całych Stanach stało się wydarzeniem politycznym. Padły w nim słowa, na które nie zdobył się chyba żaden inny zachodni polityk, a którym jego prezydentura nadała mocy i znaczenia: „Nie możemy kupować sobie wolności i bezpieczeństwa od bomby, żądając w niegodziwy sposób od miliarda naszych braci pozostających w niewoli za Żelazną Kurtyną, by porzucili nadzieję wolności, bo my, dla ratowania własnej skóry, gotowi jesteśmy się porozumieć z ich ciemiężycielami”.

W latach 1975-1979, poprzedzających zwycięską kampanię prezydencką, Reagan napisał i wygłosił setki audycji radiowych swojego autorstwa. W szeregu z nich mówił o sprawach naszej części Europy, w tym Polski: o Katyniu i odsłonięciu pomnika katyńskiego w Londynie, o pielgrzymce Jana Pawła II do Polski i o manipulacjach medialnych komunistów wokół tej wizyty, o rosyjskim dysydencie Władimirze Bukowskim i o nepotyzmie panującej w komunistycznej Rumunii rodziny Ceauşescu.

W jednej z audycji padło wyznanie, jakie rzadko słyszy się w ustach polityków: „W Teheranie sprzedaliśmy cudzą wolność, którą nie mieliśmy prawa dysponować”. Przyszły prezydent mówił z wyrzutem o winie Stanów Zjednoczonych wobec sąsiadów Rosji. Winie, którą przyszło mu naprawić.

Dlatego powinniśmy bronić pamięci i dobrego imienia Ronalda Reagana.

 

Grzegorz Strzemecki

 

Tekst ukazał się w kwartalniku FRONDA (nr 60). Zobacz archiwum FRONDY.