W odwecie za dorsza, wykrytego przez Julię Piterę, Prawo i Sprawiedliwość posunęło się w swojej nikczemności do audytu. Z publicznych wypowiedzi polityków Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego wynika, że dzisiejsza opozycja, wprost nie może się doczekać jego publikacji. Wcale się temu nie dziwię, ponieważ ci zacni ludzie nadal żyją w świecie, w którym dosłownie wszystko można zagadać, przy pomocy bratnich mediów. Przyjęty przez rząd tryb kontroli, jej długotrwałość i dotychczasowe doświadczenia z podobnych, demaskatorskich działań Prawa i Sprawiedliwości sprawiają, że elity poprzedniej władzy czują się zupełnie bezpiecznie. To, że spadną jakieś mniej istotne głowy partyjnych wykonawców, nie wpędza ich przecież w żadną traumę, zgodnie z zasadą, że w czasie wojny, należy liczyć się ze stratami.

Straty wizerunkowe? Utrata elektoratu? Mieliby bać  się strat wizerunkowych po tym, co usłyszeliśmy w  knajpianych nagraniach. Elektorat się tylko zmobilizuje, otorbi w poczuciu zagrożenia i z tej torby będzie razem ze swymi liderami pokrzykiwał o politycznej zemście. Nie ma na świecie, na białym, argumentu, który dotarłby do człowieka, uważającego Ewę Kopacz, razem z tym jej Miśkiem, za dobrego premiera. Pozostali mają też wyrobione zdanie na temat rządzących przez lata partii, co nie znaczy oczywiście, że publikacja wyników audytu nie jest potrzebna. Każda informacja, pokazująca, jak wygląda zaplecze i mechanizmy realnej władzy jest na wagę złota, ponieważ przyda się nie tylko w  przyszłości, ale od razu powinna zadziałać, jak wylane na głowy urzędników pośledniejszego płazu wiadro zimnej wody. Polityka, polityką moi drodzy, ale gdy przychodzi co do czego, zostajecie sami i swoich niedawnych mocodawców możecie posłuchać, jak ubolewają nad waszym losem w telewizji. Taka pedagogika.

Aleksander Krawczuk pisząc o cesarzu Nerwie, wspomina o Juliuszu Frontinusie, konsulu i wieloletnim namiestniku Brytanii, człowieku, którego pod względem sprawowanych urzędów, wiedzy i godności, aż wstyd przywoływać przy okazji komentowania rządów PO-PSL. (Mam nadzieję, że jego duch, raczy mi wybaczyć to nadużycie) Ucichł szczęk oręża, grzmot kroków maszerujących legionów, w pył rozpadły się zaszczyty a po  ruinach Cesarstwa, przechadzają się turyści, uzbrojeni we współczesną naiwność. Juliusz Frontinus pojawia się przed wami, jako audytor i reformator akweduktów. Oto stary cesarz stawia swojemu rówieśnikowi zadanie uporządkowania w Rzymie stosunków wodnych. Brakuje wody pitnej dla pospólstwa, wysychają publiczne ogrody i liczne fontanny, za to należące do tamtejszych elit, mają się znakomicie. Na dodatek, z urzędowych raportów wynika niezbicie, że i tak akwedukty dostarczają więcej wody, niż dają, zaopatrujące je źródła. Frontinus zaczyna, od zarządzenia szczegółowego audytu, o którego wynikach sam pisze tak:

„...co albo wskutek sprzeniewierzeń wodociągowców przechwytywano, albo też marnowano wskutek niedbalstwa, pomnożyło ten zasób, jak gdyby zostały odkryte nowe źródła. Ogólną liczbę prawie podwojono i rozdzielono wedle tak dokładnej repartycji, że dzielnicom obsługiwanym przez jeden akwedukt można było przydzielić wiele akweduktów” *

Ten głos, głos zmarłego w sto trzecim roku naszej ery polityka, inżyniera, wodza i pisarza, jasno wskazuje na korzyści płynące ze szczegółowych audytów. Nie wiem, co stało się z zarządzającym akweduktami przed Frontinusem, ani z wodociągowymi przeniewiercami, ale mam wrażenie, że nie zostali przesunięci na podobne, równorzędne stanowiska.

Audyt to nie polityczna sensacja, obliczona na zdobycie jednego więcej procenta poparcia. Jego sens tkwi we wnioskach i możliwych do wdrożenia procedurach naprawczych. Czy ktoś zasłuży na nazwanie go współczesnym Frontinusem?

 

*Przytoczony powyżej fragment pochodzi z książki Juliusza Frontinusa „O akweduktach miasta Rzymu” przełożonego przez profesora Cezarego Kundrewicza i wydanego w Polsce, roku pańskiego 1961.

JPJarecki/Salon24.pl