Cóż, trudno się nie zgodzić z ta argumentacją, jednak w tej beczce wspaniałego miodku jest spora łyżka dziegciu, który jak wiadomo swoją goryczą potrafi zepsuć każdą ilość słodkiego przysmaku. Otóż obsługa kart kosztuje i to niemało, gdyż czasami dochodzi do 3% wartości transakcji (nb. u nas te opłaty są najwyższe w UE, ale zawsze chcieliśmy, znaczy rządy nasze co poniektóre chciały, przodować i być w pierwszym szeregu, więc, pretensje są nie na miejscu). P.T Pan Minister jest jednak optymistą- wierzy głęboko, że na jego wezwanie operatorzy znacząco obniżą opłaty. A jeżeli nie? Pan Minister jest przygotowany i gotowy na wszystko- wtedy rzecz załatwi się urzędowo i już. Sam P.T. Pan Minister osobiście tego dopilnuje…  

 

Moja niepoprawna wyobraźnia podsunęła mi obrazy z przyszłości- na jednym babcia klozetowa uzbrojona w szczotkę i terminal z miłym uśmiechem wita obywatela przyciśniętego nagłą a niespodziewaną potrzebą i zaczyna procedurę obsługi terminala… łączenie z bankiem trwa bo akurat godziny szczytu a nieszczęsna ofiara fizjologii przebiera nogami, zaciska uda… potwierdzenie się drukuje… Pół biedy, jeżeli to skutki ostatnio wypitej coli, gorzej, jeżeli okazałoby się, że biedakowi zdarzyło się nagle dostać biegunki. Oczywiście i na to jest rada- zawsze można w przedsionku szaletu miejskiego ustawić gustowne nocniczki i kaczuszki, które rozwiązałyby problemy związane z przydługim czasem łączenia się terminalu z bankiem.  

 

Inny śliczny obrazek to maleńki bazarek miejski, gdzie sprzedawca w jednym ręku dzierży skarpetki, w drugim oczywiście terminal. Obok sympatyczny obywatel Indochin uroczo sepleniąc mówi do pani, które właśnie zdecydowała się na zakup klapek „PIN i enter poprosę”. Dalej dziecko płaci za jabłuszko na drugie śniadanie specjalną kartą promocyjną„kieszonkowe dla każdego sześciolatka”, na rogu babcia z pietruszką i czosnkiem zdenerwowana na marudnego klienta groźnie potrząsa trzymanym w ręku, a jakże, terminalem i uparcie odmawia przyjęcia „podejrzanej” jak mówi, karty.  

 

Dalej moja wyobraźnia przenosi mnie do Krakowa i każe spojrzeć na kwiaciarki na Rynku i sprzedawców karmy dla gołębi. Z dawnej stolicy już tylko krok w góry a tam bacówki z bundzem, świeże mleko od gaździny na wczasach agroturystycznych we własnym zakresie… aaa, i nie trzeba jechać daleko, wystarczy przejść się do osiedlowego sklepiku i z satysfakcją poobserwować zmagania a PINem i enterem, jakie toczy miejscowy żulek przygnany bladym świtem po butelczynę „Alpagi Bramowej” niemiłosierną suszą w okolicach krtani i nieznośnym pulsowanie w okolicach lewej skroni.  

 

A na koniec cymesik- zbieranie ofiary podczas Mszy Św, zbiórka na WOŚP i… o, wyobraźnio, żebrak na rogu ulicy…  

 

Zapewne pomysł ten to werbalizacja marzeń P.T. Pana Ministra Rostowskiego, który ze wszystkich sił pragnie żeby Polski nowoczesnej i przyjaznej obywatelom, jednak ja, jako babsko wredne i podejrzliwe doszukuję się tu jednak jakiegoś ukrytego celu. I tak sobie moim rozumkiem wymyśliłam, że takie używanie wszędzie plastikowych kart to świetny sposób na totalną kontrolę co obywatele robią ze swoimi pieniążkami. Tylko nie chce mi się wierzyć, że P.T. Pan Minister Rostowski sam na to wpadł, gdyż jest za… prostoduszny;). I zaraz przyszło mi do głowy pytanie zadawane niegdyś przez Klasyka z Torunia: „Komu na tym zależy”? Jaka instytucja, organizacja czy struktura ma zapędy do totalnej kontroli obywateli i włażenia w każdy szczegół ich życia? Jakoś mi jedna do głowy przychodzi. To bardzo w stylu urzędników z pewnej Komisji. Europejskiej dodajmy.

 

Monika Nowak