Ostatnie propozycje PO dotyczące reformy systemu oświaty to kolejna już próba eksperymentowania tej ekipy na polskim szkolnictwie. Jak widzimy, dotychczasowe działania rządu w tym zakresie były wyjątkowo nieprzemyślane, chaotyczne, co odbija się ze szkodą na młodym pokoleniu - podobnie, jak chaotycznie wprowadzona kilkanaście lat temu ustawa o gimnazjach.

Systematycznie próbuje się ograniczać kompetencje nauczycieli i dyrektorów szkół do spraw czysto technicznych, pomniejszając zakres ich odpowiedzialności za realizację programu nauczania. Dyrektorzy mają być całkowicie zależni od decyzji kuratorów, podlegających z kolei MEN.

W związku z powyższym istnieje poważne zagrożenie, że minister edukacji, która forsuje te projekty, będzie się starała siłą wprowadzać do szkół zajęcia sprzeczne ze światopoglądem wielu rodziców jak np. zajęcia z wychowania seksualnego zawierające elementy ideologii gender. Możemy się spodziewać że MEN wprowadzi wkrótce ramy programowe, które nakaże realizować dyrektorom szkół. Dyrektor, który nie będzie realizował odgórnych zaleceń, będzie się musiał zapewne liczyć się z utratą stanowiska.

Wyrok Trybunału Konstytucyjnego o zmianie przepisów dotyczących zasad organizacji egzaminów był tylko pretekstem do przygotowania gruntu organizacyjnego pod wprowadzenie szkodliwych ideologii. Bardzo często spotkałam się z tym, że przy podobnych okazjach partia rządząca próbuje forsować swoje szkodliwe projekty. W sprawie szkół nie można eksperymentować. Niewątpliwie potrzebna jest reforma, ale reforma przemyślana i taka, która nie będzie skłócać środowisk – np. rodziców z nauczycielami (a takie były ostatnie działania Joanny Klizik-Rostkowskiej) czy dyrektorów i nauczycieli z organami nadzorującymi.

Mam nadzieję, że zostało już tylko dziesięć miesięcy do końca rządów tej ekipy i kolejny rząd wprowadzi reformy, mające na względzie dobro małoletniego dziecka, a nie dobro tych, którzy głoszą szkodliwe ideologie, głównie po to, żeby zarobić.

Not. ed