Dziś kolejny ważny odcinek. Chyba nawet sympatycy partii Jarosława Kaczyńskiego nie są przekonani co do sukcesu operacji Prawa i Sprawiedliwości. Abstrahując od ocen tej kandydatury, warto zauważyć, że chyba najlepszą kampanię na jej rzecz robią środowiska lewicowo-liberalne, które z decyzji PiS uczyniły kolejną okazję do walnięcia w przebrzydłego Kaczora.

I cóż  tego, że Gliński nie wpisuje się w stereotyp zacietrzewionego niepodległościowca-pisowca, który - w oczach salonu - na każdym kroku wykrzykuje patetyczne hasła w stylu "Targowica!", a w domu trzyma ołtarzyk z tupolewem i parą prezydencką, jak na wyznawcę "sekty smoleńskiej" przystało.

Cóż z tego, że prawicowi przeciwnicy PiS delektują się skanem ulotki na którym widać profesora jako kandydata Unii Wolności w wyborach do Sejmu, która od jakiegoś czas hula po Facebooku.

Cóż z tego, że Gliński jak na kandydata "ciemnogrodu" przystało nie dołączył do gwardii obrońców prof. Krystyny Pawłowicz, ostrożnie dystansując się do jej wypowiedzi?

PiS to PiS. Jasne?

Nic więc dziwnego, że głos w sprawie musiał zabrać - niezawodny jak zwykle - Waldemar Kuczyński, który w felietonie dla portalu Wirtualna Polska zwalił na barki kandydata na premiera cały arsenał swoich urazów do Prawa i Sprawiedliwości: bo zły Kaczyński, bo Smoleńsk, bo sekta, bo "Jarosław, Polskę zbaw!".

"Piotr Gliński występuje w roli politycznej kukły Jarosława Kaczyńskiego. On go odkrył, przekonał i w takiej właśnie roli ustawił. I on jednym pstryknięciem palca może go ze sceny usunąć. Może go też wyrzucić albo na wszelki wypadek schować do jakiejś przyszłej, podobnej roli. Czasami Gliński mówi coś co nie brzmi pisowsko, choć niemal wszystko powiela myślenie "prowadzącego". Otóż nikogo te nieliczne odchyłki nie powinny zmylić i chyba nie mylą. Prowadzący "premiera technicznego" dopuszcza to dla większej wiarygodności maskarady. Bo to co się dzieje, całe to konstruktywne wotum nieufności, to kolejna maskarada. Tym razem nie samego lidera, który trwa przyczajony za kurtyną, śledzi i steruje. To nie jest nowa maska na jego twarzy, lecz teatr politycznych marionetek, z tą samą rolą co wcześniejsze maski do odegrania, i z tym samym celem do osiągnięcia" - czytamy w dzisiejszym felietonie Kuczyńskiego dla wp.pl.

Dziwne tylko, że tych samych wodzowskich, quasi-sakralnych, sekciarskich elementach gadające głowy nie wspominają w odniesieniu do Janusza Palikota i jego wesołej gromadki. „My, ludzie Ruchu Palikota, zobowiązujemy się być wierni idei nowoczesnego państwa, państwa świeckiego, społecznego, obywatelskiego i przyjaznego. Tej nadziei nie zawiedziemy!” - taką przysiegą swoje wejście do parlamentu uczcili członkowie RP. Cóż, podczas wieczoru wyborczego obecny był "Goebbels stanu wojennego", więc i innych elementów przypominających stylistykę rodem z III Rzeszy nie mogło zabraknąć. To jednak nie wzbudziło zaniepokojenia salonu, poza Ryszardem Kaliszem, który uczciwie przyznał, że wieczór wyborczy przypominał mu "pięć piw".

Podobnie w przypadku zarzutów pod adresem Glińskiego, wedle których, zgodził się na rolę marionetki Jarosława Kaczyńskiego. Choć historia III RP pokazuje, że wystawianie przez lidera politycznego innego kandydata na premiera nie stanowi żadnego  novum, lewicowi publicyści nie dają za wygraną. Dziwne, że ciskając gromy na "kukłę polityczną" Glińskiego, a jednocześnie wymownie milczą, gdy Janusz Palikot rzuca swoim posłem jak szmacianą lalką po sali sejmowej. Tu już nie mówi się o cynicznym wykorzystywaniu swoich współpracowników.

No, chyba, że Robert Biedroń to lubi. Wielce prawdopodobne.

Aleksander Majewski