„Dziewictwo: powód do wstydu” - obwieszcza piórem Elizy Doleckiej portal Gazeta.pl. Cóż, dla wielu to właśnie przedwczesne rozpoczęcie współżycia jest powodem wstydu i nieodżałowanej straty, którą nie sposób cofnąć. Zostawmy jednak polemikę z przekonaniem pani Doleckiej – jej powody do wstydu najlepiej świadczą o niej samej. Istotniejsze wydaje się sprostowaniu steku kłamstw, jakie zawarła w swoim tekście.


- Rodzice coraz częściej akceptują, a nawet oczekują, by młodzi ludzie przed ślubem zamieszkali razem, niekoniecznie po to, by grać w scrabble – pisze Dolecka. Z całym szacunkiem, ale pośród rodziców, których znam trudno znaleźć mi chociaż jednego, który były zadowolony z faktu, że jego dziecko (sic!) już zaczęło współżyć. 

 
- Mam 14 lat i jeszcze tego nie robiłam. Pomóżcie! - redaktorka cytuje jakieś forumowe wypociny, na podstawie których snuje teorię, że nastolatki chcą dziś szybko rozpoczynać współżycie, bo bycie dziewicą nie jest „cool” i „jazzy”. Niewątpliwie, dolna granica wieku, w którym młodzi ludzie podejmują decyzję o pójściu z kimś do łóżka znacznie obniżyła się w skali ostatnich kilkunastu lat, ale jeszcze nie jest tak strasznie, jakby tego chcieli wyzwoleni postępowcy.



Wbrew pozorom, to właśnie bycie dziewicą jest dziś „w cenie”. Choć publiczne przyznawanie się do dziewictwa w rozerotyzowanym do granic możliwości świecie wciąż jest sensacją, to jednak wiele osób (także tych znanych!) bez cienia wstydu mówi o wartości czystości, która w XXI wieku wcale nie jest reliktem przeszłości. Ogromną popularnością cieszą się ruchy promujące czystość przedmałżeńską, młodzi ludzie bez żenady noszą koszulki z napisem „No sex until mariage” a na palce wkładają obrączki czystości.


Tendencję te potwierdzają także rozmaite badania (nie wspominając już, że Dolecka swojej tezy nie podpiera żadnymi). Anke Bernau, niemiecka historyk przez 12 lat prowadziła badania w różnych krajach świata. Ich celem było sprawdzenie, czy po ponad pięćdziesięciu latach od rewolucji seksualnej dziewictwo nadal jest w cenie. Efekty swoich poszukiwań opisała w książce "Virgins: A Cultural History”. Są one tyleż zaskakujące, co budujące, bo Bernau stawia tezę, że dziś dziewictwo jest nawet bardziej popularne niż 10-15 lat temu. Nie bez przyczyny w wielu krajach, nie tylko islamskich, ale także w „rozpustnych” i „zepsutych” Stanach Zjednoczonych, chirurdzy oferują odtworzenie błony dziewiczej.


- Za tysiąc dolarów możesz mieć pełną kontrolę nad swoim ciałem. Możesz odzyskać to, co dawno zostało stracone – przekonują reklamy. W ciągu zaledwie kilku lat rozrósł się gigantyczny przemysł, który bazuje właśnie na potrzebie dziewictwa. O hymenoplastyce Dolecka wprawdzie wspomina, ale w kontekście jak najbardziej pozytywnym. Można sobie dowolnie „używać”, a jak się znajdzie kandydata na męża wariata, co chce mieć za żonę dziewicę, to sobie można szybko i łatwo błonę dziewiczą „zregenerować”. - Taka "niewinność" to oszustwo, ale w pewnych środowiskach uważane za opłacalne, bo "on będzie mnie szanował" – stwierdza wprawdzie redaktorka, ale dochodzi do wniosku, że oczywiście wszystkiemu winien jest brak edukacji.



Zanim jednak o edukacji, to słów kilka o tej nieszczęsnej błonie, której Dolecka poświęca pokaźny elaborat. - Jeden klasyczny stosunek płciowy, zwłaszcza wymuszony, daje zdecydowanie mniejsze doświadczenie seksualne, niż seksualne zabawy omijające błonę dziewiczą – przekonuje redaktorka. Z tym, że to również jest oszustwo, sprowadzające się do prostego (prostackiego?) „zjeść ciasteczko i mieć ciasteczko”.


Kilka miesięcy temu napisałam na tym portalu tekst, który do dziś wywołuje wiele kontrowersji i podgrzewa emocje nie tylko czytelników Frondy. „Dziewice(?) po oralu” to właśnie takie „sprytne” nastolatki, które zdobywają bogate doświadczenie w łóżku jednocześnie deklarując swoją „czystość” i „niewinność”, praktykując – jak to ładnie określa Dolecka – zabawy omijające błonę dziewiczą.


Bez zbędnego roztrząsania tematu można powiedzieć krótko – „dziewice” po oralu, to jak pełnosprawny po amputacji wszystkich kończyn na przykład. Wracając do edukacji seksualnej, to jestem jak najbardziej „za”. Pod jednym tylko warunkiem – że nie jest ona nachalną promocją antykoncepcji i zachętą do rozpoczynania współżycia. - Powiedz córce, że seks jest fajny – zachęca Dolecka.


Pewnie, jest fajny. Ale pod warunkiem, że praktykowany przez osoby, dla których jest zarezerwowany. 

 

Marta Brzezińska