Mam 24 lata. Od ośmiu miesięcy jestem ojcem: moja dziewczyna, Ula, urodziła zdrowego chłopca. Znam go jednak tylko ze zdjęć. Czasem, jak zadzwonię, mogę usłyszeć jego głos... Opuściłem Polskę, kiedy moja dziewczyna, z którą już mieszkałem, była w 4. miesiącu ciąży. Chciałem się uniezależnić, zarobić na ślub i mieszkanie. Rodzice nie mogli nam pomóc - tata zmarł, gdy byłem mały, mama utrzymuje się z niskiej renty. W życiu codziennym pomagała nam jedynie mama Uli. Wyjechałem wraz z kolegą do Hiszpanii, zresztą nie po raz pierwszy. Miałem tam znajomych, którzy organizowali wycieczki do Ameryki Łacińskiej i dobrze płacili, więc podróż wyglądała trochę jak w filmach. Ryzyko było jednak duże, bo nie o wycieczkę szło, tylko o przewóz narkotyków. W grę wchodziło nasze życie. Wtedy jednak owo ryzyko przysłaniała mi złuda dużej kwoty pieniędzy, którą miałem zarobić.

Proszę, jeśli ktoś będzie miał możliwość takich zarobków, lepiej niech zostanie w domu - ludzie, którzy się takim biznesem zajmują "ładnie" mówią i są przyjaźni, ale do czasu...

W Portugalii kara więzienia za przewóz narkotyków wynosi od 4 do 12 lat. Ja siedzę tu już od roku. Z czasem zacząłem się zastanawiać nad tym, ile zła popełniłem, ilu ludzi mogłem pozbawić życia, a przy okazji sam siebie (żeby przemyt nie wyszedł na jaw, podczas kontroli połykaliśmy pastylki). Gdybym mógł cofnąć czas, nie pojechałbym tam nigdy. Wiem jednak, że ci ludzie działają i obiecują młodym naiwnym "szybkie pieniądze". Pan Bóg zastukał do mojego serca, kiedy znalazłem się za kratkami. Od dłuższego czasu byłem zagubiony. Nie mogłem się odnaleźć. Przed narodzinami mojego synka coś mnie tknęło, by odmówić modlitwę maryjną. W Portugalii panuje zwyczaj noszenia różańca na szyi. Widok ten wywołał we mnie chęć modlitwy.

Pożyczyłem więc różaniec od towarzysza z celi. Okazuje się, że musiałem zjechać tyle świata, żeby Bóg znalazł mnie właśnie tu, w kraju wybranym przez Matkę Boską Fatimską. Przywiązałem się do Niej. Moja mama napisała w liście, że modli się za mnie. To lepszy prezent niż paczka! Odkrywam, że więzienie to w moim przypadku nie koniec, lecz początek planu przemiany. Nie palę papierosów, choć większość tu pali. Jest nas dwunastu w jednej celi. Nie zawsze jest spokój. Czasem ciśnienie jest bardzo wysokie. Wtedy nie trudno sięgnąć po papieroska, albo coś silniejszego. Gdy mam zły humor, biorę do ręki różaniec. To pomaga. Kiedy miesiąc temu, w więzieniu znalazł się nowy chłopak z Polski, z tego samego zresztą powodu, co ja, podaliśmy mu z kolegą pomocną dłoń i udzieliliśmy wsparcia duchowego. On też zaczął się modlić. Stwierdził, że więzienie otwiera oczy na rzeczy, których nie dostrzegaliśmy na wolności. Razem poświęcamy ten czas na zmianę swego życia i powrót do Pana Boga.

Modlitwa różańcowa i koronka do Miłosierdzia Bożego stały się moimi nieodłącznymi modlitwami, przez które upraszam u Pana Boga różne łaski. Pisałem do Fatimy i stamtąd dostałem figurkę oraz medalik, który noszę. A przed Bożym Narodzeniem przysłano mi figurkę Dzieciątka Jezus, którą wysłałem do domu, do mojej dziewczyny. W więzieniu dostałem pracę jako malarz. Teraz sprzątam biura u szefa i asystentek socjalnych; mogę uczyć się języka. W szarej codzienności Bóg daje mi małe dowody swojej troski. Ostatnio potrzebowałem okularów (lubię czytać i pisać, a mam problemy ze wzrokiem; modliłem się więc o okulary). I znaleźli się ludzie, którzy się tym zajmą. Co więcej, dostanę nie tylko okulary, ale i ubrania, i środki czystości... Potem chciałem zadzwonić do domu, ale nie miałem jak. Nagle podszedł do mnie kolega z Bułgarii i dał mi kartę. Było tam 10 minut, ale to wystarczyło, żeby porozmawiać.

Moja dziewczyna pogodziła się z ojcem i stali się dobrymi przyjaciółmi. A jeszcze półtora roku temu nie chcieli na siebie spojrzeć. Po prostu cuda się dzieją. Chwała Panu, On sprawia w moim życiu takie rzeczy, o których nawet nie marzyłem! Zawdzięczam też Bogu to, że zmieniłem nastawienie do życia. Kiedy jest źle, ofiaruję to Jemu. Mam jeszcze kilkanaście miesięcy pobytu w więzieniu przed sobą i myślę, że ten czas nie pójdzie na marne. Kiedy stąd wyjdę, chcę do końca pogodzić się z Chrystusem w sakramencie spowiedzi i wziąć ślub z moją dziewczyną. Teraz wiem, że jeśli zawierzymy Jezusowi, On sam pokieruje naszym życiem.

Dziękuję Miłosiernemu Jezusowi za syna, za przyszłą żonę, za zerwanie z papierosami, za pracę w więzieniu, i za moją siostrę, która jest narzędziem w rękach Jezusa, wspiera mnie modlitwą i książkami a przede wszystkim za to, że Bóg o mnie nie zapomniał.
Janek

źródło: Facebook, Nie Wstydzę się Jezusa