Czy 4 bataliony wojsk NATO wystarczą, by obronić wschodnią flankę? Jak uważają eksperci ds. bezpieczeństwa- taka liczba to dopiero początek, po prostu zaznaczenie realnej obecności wojsk NATO na wschodniej flance i znak, że jeśli zajdzie taka potrzeba, Sojusz może wysłać znacznie więcej wojsk.

Jak mówi prof. Krzysztof Kubiak z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, znawca problematyki bezpieczeństwa międzynarodowego: "To jest pewien pierwszy element, który może zostać później rozwinięty, zapoznanie się przez sojuszników z terenem, infrastrukturą poligonową, systemem drogowym. Niewątpliwie te bataliony odgrywają rolę istotniejszą, niż wynikałoby to z prostego przytoczenia liczby żołnierzy". Z kolei gen. Tomasz Bąk, doktor nauk wojskowych z Wyższej Szkoły Zarządzania i Informatyki w Rzeszowie zaznacza, że ważny jest sam fakt obecności wojsk natowskich, pokazanie konkretnego działania, a nie puste słowa.

"Co prawda te siły, w skali ewentualnego konfliktu, są symboliczne, ale mogą zainicjować pewien proces. W przypadku potencjalnego kryzysu będziemy mieć od razu obecność sojuszniczych wojsk, więc jest to wyraźny sygnał, że może być ich więcej, że NATO i jego członkowie są w stanie wysłać swoje jednostki do wzmocnienia wschodniej flanki".- zaznacza.

A że wojska na wschodniej flance potrzeba znacznie więcej, wyżej wymienieni eksperci nie mają wątpliwości. Zaznaczają jednak, że NATO ma powody do wstrzemięźliwości. Sojusz Północnoatlantycki jest bowiem bacznie obserwowany przez Rosję. Federacja śledzi każde posunięcie NATO. Zwiększenie potencjału Sojuszu na wschodniej flance niejako automatycznie pociąga za sobą zwiększenie potencjału Rosji. "Można go mierzyć liczbą głowic nuklearnych, czołgów czy żołnierzy. To może zacząć przypominać wyścig zbrojeń z czasów zimnej wojny. Ale myślę, że to tego nie dojdzie i sygnał wysłany przez NATO zahamuje Rosję przed zbytnim zaognianiem sytuacji międzynarodowej"- tłumaczy generał Bąk, zaś zdaniem prof. Kubiaka mamy do czynienia ze zjawiskiem zwanym "paradoksem bezpieczeństwa": "Jeżeli na skutek podejmowanych działań nasz poziom bezpieczeństwa rośnie, to odczuwany poziom bezpieczeństwa naszych rywali maleje. Na to nie ma żadnej rady, taka jest motoryka tych zjawisk". Jak dodaje generał, niekończąca się spirala zbrojeń po obu stronach granicy będzie tylko potęgować napięcie międzynarodowe.

Można wyciągnąć na tej podstawie wniosek, że Sojusz działa tak, by okazać Moskwie stanowczość, ale nie stawiać jej tym samym pod ścianą. Zdaniem ekspertów to odpowiednie wyważenie argumentów politycznych i militarnych. Temperatura na linii Wschód-Zachód będzie jednak maleć. Zdaniem byłego wojskowego, ani Rosja, ani NATO nie dążą do otwartego konfliktu.

"Skończy się na wzajemnym straszeniu, którego celem jest pokazanie, jaka jest realna siła Rosji jako mocarstwa i siła Stanów Zjednoczonych. Bo tak naprawdę tylko te dwa państwa liczą się w grze, a reszta to są pionki do rozgrywania tej partii"- Tłumaczy gen. Bąk.

Źródło: wp.pl