Zostawmy jednak Amerykanów i zastanówmy się, kto stoi za wytruciem około tysiąca osób – według niepotwierdzonych informacji w ataku miało zginąć od kilkuset do 1300 ludzi.

Przede wszystkim – moim skromnym zdaniem – nie dopuścił się tego Baszszar al-Asad ani nikt z jego otoczenia. Nie dlatego, bym syryjski reżim uważał za niezdolny do takiego działania, ale po prostu dlatego, że byłoby to zwyczajnie nieopłacalne. Syryjski prezydent, cokolwiek by o nim mówić, idiotą nie jest na pewno i doskonale zdaje sobie sprawę, że użycie broni masowego rażenia musiałoby skutkować reakcją państw zachodnich. Jakoś trudno mi uwierzyć, by Asad junior był samobójcą, któremu pilno podzielić los Saddama Husajna czy Aliego Hassana al-Madżida, który wsławił się chemicznym atakiem na Kurdów w Halabdży w roku 1988.

Jeżeli zatem nie Asad to kto?

Cóż, lista możliwości jest długa, wojna to dobry interes i zawsze znajdą ludzie gotowi na wszystko by konflikt zaognić i doprowadzić do jego eskalacji.

Po pierwsze zatem: Izrael. Pozornie władzom w Tel Awiwie mogłoby zależeć na okupacji Syrii przez koalicyjne wojska, dawałoby im to pozór bezpieczeństwa przynajmniej na tej jednej granicy. Pozornie, bo okupacja nie gwarantuje spokoju a wręcz przeciwnie – nasilenie działań partyzanckich i wzrost aktywności terrorystów w tym rejonie. Dla żydowskiego państwa, będącego naturalnym wrogiem dla wszystkich grup islamistycznych oznaczać to może tylko jedno – wzrost zagrożenia atakami nie tylko na posterunki wojskowe, ale również na ludność cywilną. Trudno się przecież spodziewać, by bojownicy walczący z Amerykanami na terenie Syrii przejmowali się słupami granicznymi ustawionymi wzdłuż na Wzgórzach Golan. Zwłaszcza, że dla amerykańskich wojsk armia izraelska jest naturalnym sojusznikiem w tym regionie, a to oznacza, że jest równie naturalnym wrogiem dla wszystkich walczących z Amerykanami grup, zarówno sunnickich jak i szyickich. Ponadto jeżeli prezydent Obama podejmie decyzję o interwencji to ograniczy się raczej do ataków lotniczych i rakietowych na cele rządowe, ułatwiając tym samym rebeliantom realizację ich celu jakim jest przejęcie władzy, a to Izraelowi absolutnie się nie opłaca.

Po drugie: rebelianci, od dwóch lat walczący z reżimem Baszszara al-Asada. Amerykański ostrzał celów militarnych będących w rękach asadowców jest im bardzo na rękę, całkiem zatem prawdopodobne, że prowokacja mająca go wymusić to ich dzieło. W dodatku nie brakuje pośród nich fanatyków wierzących, że śmierć w świętej wojnie – a taką właśnie w swoim mniemaniu prowadzą – daje automatyczny bilet do raju. Oznacza to, że dla własnej korzyści są gotowi bez najmniejszych skrupułów wyekspediować na tamten świat nie tylko tysiąc, ale dowolną ilość ludzi twierdząc przy tym, że oddali im przysługę.

Po trzecie: walczący po stronie Asada członkowie ekstremistycznej Partii Boga, Hezbollahu. Wbrew pozorom szybkie zakończenie konfliktu wcale nie leży w ich interesie, a wręcz przeciwnie, zależy im na tym, by ogarnął on cały Bliski Wschód. Ich celem jest – między innymi – fizyczna likwidacja Izraela, utworzenie republiki islamskiej i zwalczenie wszelkich zachodnich wpływów w rejonie swojego działania. Amerykańska interwencja jest im bardzo na rękę prowokując bardziej umiarkowane islamskie organizacje (nie tylko szyickie) by włączyły się do gry. Dodatkowo przeciągająca się wojna w Syrii i włączenie się do niej zachodu może być impulsem dla walczących z Izraelem organizacji palestyńskich, dla których Hezbollah – ze względu na swoją wrogość wobec państwa żydowskiego – jest naturalnym sojusznikiem.

Po czwarte wreszcie: Iran. Marzeniem mułłów rządzących tym krajem jest ponieść płomień islamskiej rewolucji dalej, tak by na całym świecie – a przynajmniej na całym Bliskim Wschodzie – łopotał zielony sztandar proroka. Dokładnie tak samo, jak onegdaj obmyślili to sobie komuniści rosyjscy, chcący rozniecić płomień proletariackiej rewolucji w całej Europie. A rewolucja, jak powszechnie wiadomo, nie dzieje się przy negocjacyjnych stołach, ale w ogniu walki, wśród lejącej się krwi i jęku konających. Amerykański atak na sprzymierzoną z Iranem Syrię dałby im pretekst do oficjalnego włączenia się do wojny i do ataku na znienawidzony Izrael.

Lista ta jest oczywiście dłuższa, wojna to zawsze jest dobry interes dla ludzi o sumieniach czarnych jak bezksiężycowa noc, dla handlarzy bronią, dla polityków, dla fanatyków dążących do dominacji nad innymi. By się dowiedzieć kto stoi za gazowym atakiem w Syrii wystarczy zastosować sposób znany wszystkim miłośnikom powieści kryminalnych i wydedukować, kto odniósł największą korzyść – bo ten właśnie okaże się winnym.

Alexander Degrejt