Wbrew pozorom Polska jest drugim krajem Europy pod względem… przyjmowania uchodźców. Tyle że nie muzułmańskich. O specyfice tego problemu i o tym, jak mogłaby wyglądać Polska, gdyby rząd PO był u władzy i dopuścił do przyjęcia narzuconych przez UE kwot uchodźców rozmawiamy z wiceprzewodniczącym Parlamentu Europejskiego Ryszardem Czarneckim.

 

Fronda.pl: Polska nie przyjęła muzułmańskich imigrantów, za to w naszym kraju przebywa wielu uchodźców z Ukrainy. Czy przesadą byłoby stwierdzenie, że nasz kraj to de facto jeden z europejskich liderów w kwestii pomocy uchodźcom?

Ryszard Czarnecki: Według oficjalnej agencji Unii Europejskiej Eurostat, która jest odpowiednikiem naszego Głównego Urzędu Statystycznego, Polska przyjęła 400 tys. uchodźców z Ukrainy. W naszym kraju mieszka zresztą o wiele więcej Ukraińców, jednak wielu z nich Unia zaklasyfikowała jako tymczasowych imigrantów, albo imigrantów ekonomicznych. Samych uchodźców jest dokładnie 400 tys. według oficjalnych danych Unii, co oznacza, że nasz kraj jest na drugim miejscu w Europie, jeżeli chodzi o przyjmowanie uchodźców.

W powszechnej świadomości ten obraz jednak nie występuje, większość ludzi myśląc o uchodźcach, ma przed oczami muzułmańskich imigrantów…

Sam słyszałem głosy ze strony opozycji mówiące, że ci uchodźcy z Ukrainy żadnymi uchodźcami nie są. Cóż można na to odpowiedzieć? Przepraszam bardzo, ale może zostawmy Unii określanie, kto jest uchodźcą, a kto nie. Skoro UE twierdzi, że są uchodźcami, wypada się z nią zgodzić. To zresztą ciekawe, że ci sami ludzie, którzy w innych sprawach stoją na stanowisku „Co powie Unia, jest najważniejsze”, w tej sprawie nie chcą UE przyznać racji.

Niewiele jednak brakowało, aby nasz kraj przyjął wielu muzułmańskich uchodźców.

Warto przypomnieć, że premier Ewa Kopacz w październiku 2015 roku zgodziła się na przyjęcie do Polski 12 tys. imigrantów. Nie argumentowała przy tym, że przecież nasz kraj w ostatnich latach już przyjął wielu imigrantów. Przypomnieć można choćby 100 tys. przyjętych przez Polskę Czeczenów. Wszyscy spośród tych uchodźców byli muzułmanami. Co prawda po latach zostało ich w Polsce ponad tysiąc, ale trudno było tych ludzi zatrzymywać siłą, skoro chcieli jechać do Niemiec, Austrii i innych krajów Europy Zachodniej. To pokazuje jednak, że Polska była bardzo otwarta na uchodźców, ale Unia nie chciała i nie chce tego dostrzec. Myślę, że trzeba takie fakty przywoływać, kiedy pojawiają się oskarżenia o rzekomą polską niechęć do uchodźców.

Jakie były ostatnie tego typu oskarżenia, które się pojawiły?

Można przywołać słowa unijnego komisarza ds. migracji Dimitrisa Avramopoulosa z Komisji Europejskiej, który groził krajom, które nie będą przyjmowały imigrantów. Wystosował list, w którym straszył karami, a konkretnie już nie karnymi kwotami za każdego nieprzyjętego uchodźcę, ale odebraniem funduszy unijnych.

Czy takie ataki rzeczywiście mogą przynieść skutek w obliczu faktu, że nie tylko Polska sprzeciwia się wymuszonemu przyjmowaniu uchodźców, ale również kraje Grupy Wyszehradzkiej?

Kraje V4 sprzeciwiały się temu już na unijnym szczycie w 2015 roku, kiedy to Czechy, Węgry i Słowacja głosowały przeciw przymusowej relokacji uchodźców. Podobnie miała wtedy głosować Polska, ale Ewa Kopacz nie dotrzymała słowa danego krajom Grupy Wyszehradzkiej i zagłosowała ostatecznie „za”. Relokacji sprzeciwiała się wtedy też Rumunia, zaś Finlandia wstrzymała się od głosu. Za taką postawą Finów mogły przemawiać ich doświadczenia. Na początku lat dziewięćdziesiątych Finlandia przyjęła do siebie stu Somalijczyków, a teraz według danych sprzed dwóch lat są ich w tym kraju tysiące. Ta sytuacja skłoniła Helsinki do takiej, a nie innej postawy w tamtym głosowaniu.

Z kolei postawa Polski w kwestii uchodźców zmieniła się po wyborach i zmianie władzy.

To nowy Polski rząd zmienił decyzje podjęte przez premier Ewę Kopacz. Zresztą z czasem również nastroje w innych krajach Europy zaczęły się zmieniać. Widać to było po wynikach wyborów w Austrii i w Holandii, gdzie kandydaci sprzeciwiający się imigracji zdobywali wiele głosów. Widać więc, że sprzeciw wobec imigrantów nie jest jedynie kwestią tzw. nowej Unii.

Mówił Pan o problemach, z jakimi po latach musiała borykać się Finlandia. Jak mogłaby wyglądać sytuacja w Polsce, gdyby tamte decyzje rządu Ewy Kopacz nie zostały cofnięte? Czy dziś w Polsce też mogłoby być o wiele więcej muzułmańskich imigrantów, niż początkowo deklarowane 12 tysięcy?

Tak właśnie uważam i nie jest to zresztą kwestia opinii, tylko kwestia faktów. Pierwszą sprawą, która przyczyniłaby się do szybkiego wzrostu tej liczby, byłaby unijna zasada łączenia rodzin, na mocy której imigranci przebywający w Polsce mogliby tu sprowadzić swoich bliskich. Nie można bym im było tego zabronić, bo tak stanowi unijne prawo. A wiemy, że rodziny muzułmańskie są bardzo liczne. Z tym wiąże się drugi powód, dla którego liczba imigrantów po paru latach szybko by wzrosła. Jak wiemy, muzułmanie mnożą się o wiele szybciej, niż chrześcijanie.

W Europie są chyba jasne przykłady potwierdzające tę tezę?

Widać to bardzo wyraźne, gdy spojrzymy na kraje Europy Zachodniej, jak Belgia, czy Francja. W Brukseli obecnie najpopularniejsze imię noworodka płci męskiej to Mohammed, a noworodka płci żeńskiej to Fatima. To pokazuje, że gdybyśmy przyjęli 12 tysięcy imigrantów, ta liczba w niedługim czasie powiększyłaby się wielokrotnie.

Bardzo dziękujemy za rozmowę.