To Bruksela, a nie – wbrew obiegowym opiniom – Londyn – jest stolicą europejskiego kraju o największej liczbie dni deszczowych w ciągu roku.

Tutaj rzeczywiście, jak w piosence, „ciągle pada”. Podobno pogoda i deszcze skłaniają do depresji, a słońce do optymizmu. Gdyby rzeczywiście tak było, to należałoby przenieść „stolicę” Parlamentu Europejskiego z miasta, w którym piszę te słowa do, na przykład, Rzymu. Skądinąd oficjalnie proponował to pewien polski europoseł paręnaście lat temu. Ale wtedy pana profesora nie słuchano ‒ teraz pomysł ten też nie ma żadnych szans na realizację. Aby bowiem zabrać czy to Strasburgowi czy to Brukseli siedzibę KE – czytaj: źródło prestiżu i olbrzymich dochodów – trzeba by jednogłośnej zmiany Traktatu Europejskiego. A oczywiście ani Belgia, ani Francja nie są zainteresowano strzelaniem sobie w stopę.

Zatem deszcz pada, a my obradujemy. Nad czym? Za niespełna godzinę w momencie gdy siedzę nad tym felietonem, mam prowadzić obrady europarlamentu ‒ po raz drugi zresztą w ciągu kilkunastu godzin ‒ i pierwszym tematem jest: „Klasyfikacja niezabezpieczonych instrumentów dłużnych w hierarchii roszczeń w postępowaniu upadłościowym”... Nikt nie zasnął? Nie radzę. Chodzi przecież o pieniądze. Sprawozdawcą jest Szwed Gunnar Hokmark z centroprawicy, niegdyś kandydat na szefa swojej frakcji, popierany wtedy przez Polaków. Jest jednym z tych, którzy wiedzą czym jest Rosja i są dalecy od naiwnego rusofilizmu.

Następnie w programie będzie „Wdrażanie europejskiej strategii w sprawie niepełnosprawności” czyli raport mojej koleżanki z Grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, Belgijki, a ściślej Flamandki Helgi Stevens. Jest ona jedną z dwojga głuchoniemych europosłów. Drugim jest Węgier z FIDESZU ‒ Adam Kosa. Pani Helga była nawet naszym kandydatem na szefa europarlamentu i to właśnie z powodu jej kandydatury wycofał swoją osławiony Guy Verhofstadt. Jej rodak ‒ Belg i Flamand, były premier Królestwa Belgii, szef frakcji liberałów, bał się przegrać z debiutantką na europejskiej scenie. Był realistą, bo by „wtopił”. Ale ten strach ze stycznia 2017 roku nie przeszkadza mu strugać ważniaka, który z namiętnością godną, jako żywo, innych spraw, poucza, piętnuje, krytykuje, oskarża i sądzi jednocześnie. Uwziął się chłopina na Polskę i chce skakać na wierzbę płaczącą ‒ polskie pochyłe drzewo. Bredzi i kłamie, ale to taka jego liberalna przypadłość.

A przecież pan Guy Verhofstadt doprawdy powinien być skromniejszy i grzeczniejszy. Reprezentuje wszakże kraj, który ma najkrótszą tradycję państwową ze wszystkich 28 członków Unii Europejskiej. Belgia bowiem liczy raptem 187 lat, a powstała w dużej mierze dzięki Polakom: zatrzymaliśmy poprzez Powstanie Listopadowe wojska rosyjskie, które miały przyjść z „braterską pomocą” Niderlandom, tłumiąc niepodległościową irredentę Belgów. Dziesięć miesięcy powstania w Polsce sparaliżowało wszelką rosyjską inicjatywę, a polska powstańcza dyplomacja uratowała Belgię.

Jako przedstawiciel narodu z 1051-letnią historią patrzę na Verhofstada, reprezentanta kraju z dziejami o prawie 800 lat krótszymi, z pobłażaniem i rozbawieniem.

Ryszard Czarnecki

*felieton ukazał się w „Gazecie Polskiej” (06.12.2017)