Od osiemnastu lat jestem żoną. Znakiem tego jest obrączka na moim palcu. Dla mojego męża znak miłości i wierności, dla wszystkich innych informacja o tym, że jestem mężatką. Nie chowam tej ręki do kieszeni, nie zostawiam obrączki w domu. Towarzyszy mi zawsze i wszędzie. Ściąganie obrączki, udawanie że jej nie ma, to oznaki, że zaczyna dziać się coś niedobrego (i nie mówię o sytuacji, kiedy z powodu choroby puchną nam ręce i obrączki po prostu na palec wsunąć się nie da). Od zdradzanych żon nie raz słyszałam opowieści o tym, jak to nagle obrączka zaczynała lądować na dnie szuflady, z czasem okazywało się dlaczego. Zazwyczaj z powodu innej kobiety. Albo wraz z pogłębiającym się kryzysem w związku, obrączka nagle zaczynała ciążyć, parzyć w palec, przeszkadzać, przypominać o istocie małżeństwa. Była wyrzutem sumienia i wezwaniem do tego, by małżeństwo ratować, a nie psuć. Obrączka to część mnie. Nawet już nie czuję, że ją mam na palcu, troszkę się zdeformowała, nie jest już idealnie okrągła, bardziej przypomina elipsę niż okrąg, ale cały czas pełni swoją funkcję. Jest widzialnym znakiem dla świata, że jest ktoś, komu ślubowałam miłość, wierność i uczciwość małżeńską.

Podobnie jest z habitem czy sutanną, symbolem kapłaństwa. To dla świata wyraźny znak, kim jest mężczyzna odziany w habit czy sutannę. Sutanna, habit czy koloratka nie dzielą, a łączą. W krajach, gdzie habity kurzą się na dnie szaf, powołań nie ma. Bo nie ma tej szczególnej obecności świadków Jezusa Chrystusa. Tam, gdzie widać mężczyzn odzianych w strój zakonny czy kapłański, tam znajdują się jego naśladowcy. I nie bójcie się o to, że sutanna kogoś wystraszy. Jeśli ktoś będzie szukał porady duchowej, spowiedzi, to właśnie habit czy sutanna będą dla nich drogowskazem, znakiem, że to wy jesteście tą właściwą osobą.

Piszę tę słowa, bo napawa mnie smutkiem sytuacja, w której kolejny raz w sytuacji publicznej czy medialnej widzę zakonnika w bluzie dresowej czy swetrze (przemilczę konkretne nazwiska, bo nie chodzi mi o wytykanie kogoś palcami). Gdyby nie podpis pod zdjęciem, nigdy bym nie poznała, czy to zakonnik, kapłan czy osoba świecka. Może pozmieniały się zakonne konstytucje i sweter czy T-shirt stały się oficjalnymi strojami zakonnymi na równi z habitem, sutanną czy koszulą z koloratką, a ja tę informację, w natłoku wielu innych, przeoczyłam? A może to znak czasów, że habit zaczyna ciążyć, i tak bardzo chcemy upodobnić się do świata, że ten habit chowamy w najciemniejszy kąt, żeby nikt po nas nie poznał, że jesteśmy osobą duchowną? A może to w końcu moda na luz, a poza wszystkim taki strój niekoniecznie jest wygodny, a do tego czarny, w którym jest gorąco, albo biały, który zaraz się pobrudzi. Lepiej go więc nie używać. Kady pewnie znajdzie dziesiątki usprawiedliwień. Tylko po co?

Być może jest to czepianie się, bo przecież – zaraz ktoś mi powie – po owocach ich poznacie, a nie po stroju. Zaraz usłyszę, że niejeden pobożny kapłan chodzi bez habitu czy sutanny, a inny – kala swoim postępowaniem swój kapłański czy zakonny strój. Niby tak, ale ten habit czy sutanna to też owoc. Symbol wybrania. To nie mundurek, uniform, to coś znacznie, znacznie więcej. Dlatego z nadzieją czekam na powrót mody na habit czy sutannę.

Małgorzata Terlikowska