Trump ma problem, rzekłbym, duży problem. Rozpoczął wyjątkowo ważną i ryzykowną operację mającą na celu zlikwidowanie zagrożenia atomowego ataku ze strony Korei i jej szalonego wodza, Kima. Jednak z paru powodów musi ją zakończyć zwycięsko, niezależnie od wszelkich kłopotów czy wielkości zaangażowanego potencjału.

Po pierwsze termin operacji można określić jako "pięć po dwunastej" - do chwili obecnej władze Korei zdążyły wyprodukować kilka , a może kilkanaście głowic atomowych, a na dodatek masę rakiet balistycznych, część z których nadaje sie do przenoszenia głowic "A". Operacja przeciw Korei powinna być dokonana już dawno temu, ale dalsze czekanie jest też niemożliwe, ponieważ już niedługo tych głowic może być kilkadziesiąt, a rakiety osiągną zasięg lotu np. do Hawajów.
Po drugie od jego działań zależy bezpośrednio prestiż jego oraz Ameryki. Skoro uderzeniem na Asada a pośrednio Putina pokazał, że po latach bezczynności Szeryf powrócił do miasta, obecne wycofanie się z już rozpoczętej akcji będzie tym większą kompromitacją! Entuzjastyczne poparcie ataku na rzeźnika z Damaszku przez międzynarodową społeczność jeszcze zwiększa obciążenie. Co gorsza Trump wycofując się teraz z akcji upodobnił by się do Obamy, którym tak gardzi ( i słusznie).

Samą akcję zaplanowali ministrowie i generałowie zaproszeni do Sztabu Prezydenta, najlepsi fachowcy w Ameryce, co zresztą już widać. Chyba najważniejszą sprawą było zapewnienie współpracy a przynajmniej neutralności Chin, tego też dotyczyła duża część rozmów z Prezydentem Chin i jego ekipą. Sądząc po reakcjach z Pekinu, dobito targu, zresztą szaleniec z Bombą, który wyrżnął frakcję we władzach Korei, opowiadającą się za współpracą z Chinami, musi i ich uwierać.
Również w innym świetle widać obecnie rozprawę z Asadem i Putinem, jako krok wstępny i pokazówkę determinacji Białego Domu. Także jasno widać przyczynę zrzucenia "matki wszystkich bomb " w Afganistanie, co razem tworzy wyraźny przekaz dla Kima i jego szajki.

Myślę, że w amerykańskim Sztabie biorą pod uwagę dwa warianty - jeden pokojowy, czyli rokowania z Koreą w sprawie zawieszenia prac nad rakietami i głowicami, przy poparciu Chin. Pokazówka siły i zdecydowania nowej ekipy ma pokazać Kimowi, że żarty się skończyły. Drugi, niestety bardziej realny dotyczy wojskowej operacji w celu obalenia Kima , a przynajmniej rozbrojenia Korei Północnej. Piszę "niestety", bo pewnie oznaczać to będzie pełnowymiarową wojnę z możliwym użyciem broni ABC. Inaczej mówiąc, operację znacznie trudniejszą i bardziej ryzykowną od awantur Busha w Iraku i Afganistanie. Nie ukrywam, że mnie samemu brzmi to mało wiarygodnie, gdyby nie dowody przytoczone powyżej...

Można rozpatrzeć kwestie operacyjne ewentualnej wojny :
-zastanawia stosunkowo niewielka siła wojskowa, zaangażowana przez Amerykanów. Jeden lotniskowiec z pięciu w linii to niewiele, nawet 3 miałyby co robić! Także nie widać dodatkowych wojsk lądowych, co prawda kilka dywizjonów lotniczych Amerykanie potrafią przerzucić w parę dni, ale przewóz poważnych sił lądowych przez Pacyfik to długie tygodnie, jeśli nie miesiące. Oczywista jest więc konieczność udziału wojsk z Korei Południowej i Japonii, co znacznie utrudnia swobodę decyzyjną Trumpa i jego ekipy.

-taktycznie najlepszym wyjściem było by sprowokowanie Koreańczyków do wyprzedzającego uderzenia choćby na Lotniskowiec z jego eskortą, co znakomicie by ułatwiło życie amerykańskim dyplomatom. Znając porąbaną psychikę Kima należy sie spodziewać usilnych działań dla wyprowadzenia go z równowagi....

- wielką niewiadomą jest morale wojsk Korei. Z jednej strony pamiętamy Armię Czerwoną, która masowo poddawała się w 41 r., aby tylko wyrwać się z "Czerwonego raju" i gdyby nie szaleńcza głupota Hitlera, każącego wymordować jeńców, Sojuz Stalina rozpadłby się jak domek z kart. Z drugiej strony totalna propaganda od kilku pokoleń mogła tak zniszczyć psychikę Koreańczyków, że będą bronic do końca swojego Łagru. Nie muszę dodawać, jak ważne jest to pytanie, na które odpowiedź chyba nie zna nikt, nawet chiński wywiad....

Oczywiście wolałbym sie mylić w swoim krakaniu, tyle, że moje kasandryczne przewidywania lubią się spełniać, w przeciwieństwie do tych bardziej pozytywnych.

marek.w/salon24.pl