Tomasz Wandas, Fronda.pl: 75 % Polaków popiera propozycję zagwarantowania pracownikom dwóch wolnych niedziel  miesięcznie, bez konieczności wprowadzania zakazu handlu w jakiejkolwiek formie. Może zatem zamiast zakazywać handlu w niedzielę, iść w tę stronę?

Janusz Śniadek, klub parlamentarny PiS, były przewodniczący NSZZ „Solidarność”: Myślę, że tę dyskusję mamy już za sobą. Można mnożyć przeróżne propozycje, ale dlaczego Polacy mają być głupsi od większości krajów europejskich, które poszły inną drogą? Ta ustawa nie jest motywowana wyłącznie kwestią pracowników, chodzi również o zachowania kulturowe. W Europie Zachodniej wprowadzono tę formułę, żeby budować pewien model zachowań, sprzyjać np. frekwencji w kinach, teatrach, na imprezach sportowych. Oczywiście, to jest propozycja, zachęta do innej formy spędzania czasu.

Projekt zmieniał swój kształt. W trakcie sejmowych prac posłowie PiS-u przeforsowali propozycję by zakaz handlu obowiązywał przez dwie niedziele w miesiącu.

Nic takiego nie zostało przeforsowane. Była taka propozycja wyjściowa, aby umożliwić prace legislacyjne nad ustawą, która wymagała wiele pracy. W tej chwili, w ustawie jest zapis dokładnie taki, jak w projekcie ustawy mówiący o tym, że będą wolne dwie niedziele przed Bożym Narodzeniem, jedna niedziela przed Wielkanocą, oraz ostatnia niedziela stycznia, kwietnia, czerwca i sierpnia. Ten zapis jest w ustawie. Dopisane jest tylko pewne odstępstwo od tego, że w 2018 roku, od marca w każdym z miesięcy będą wolne dwie niedziele - pierwsza i ostatnia. W 2019 roku już tylko jedna, ostatnia niedziela w miesiącu będzie niedzielą handlową. W 2020 roku wejdzie w życie już całkowity zakaz handlu.

Ten zakaz ucieszy z pewnością pracowników sklepów wielkopowierzchniowych. Co z pozostałymi obywatelami? Czy Pana zdaniem przyzwyczają się do tego?

Ten model funkcjonuje w wielu krajach. Nie rozumiem dlaczego Polacy, mieliby mieć z tym problem. 

Znamy mentalność znacznej części polskiego społeczeństwa. Ludzie byli przyzwyczajeni udawać się na zakupy, po niedzielnej Mszy Świętej.

Ta ustawa nie zmierza do tego, aby kogokolwiek zmuszać do czegokolwiek. Jest to pewna propozycja, która wiąże się również ze zmianą stylu życia. W zdecydowaniej większości krajów UE, zakaz handlu jest powszechny. Nie rozumiem, dlaczego nie-polscy, właściciele wielkich sieci handlowych, mieliby się u nas do tego prawa nie dostosować, skoro dostosowali się do niego już dawno w swoich ojczyznach

Pojawiają się przeciwne w tej sprawie głosy, które mówią, że straci na tym polska gospodarka. Czy faktycznie tak może się stać? Inni dopatrują się, że źródło tego projektu tkwi w chrześcijańskim podejściu do sprawy i to im się nie podoba...

Te głosy pokazują tylko jak potężne jest lobby tych wielkich sieci. Tego typu wypowiedzi padają z ust lobbystów. Premier Morawiecki kilkakrotnie wypowiadał się publicznie, że nie widzi żadnych zagrożeń z punktu widzenia gospodarki. Poparł ideę ograniczenia handlu. W tej kwestii też uspokajał. Jest to osoba najbardziej kompetentna z tych, które w Polsce zajmują się gospodarką. Zadam pytanie lobbystom i każdemu kto tak twierdzi: z jakiego powodu miałyby spaść obroty tych sklepów?

Jak to sprawdzić?

Rzekomo wróży się to na podstawie wyliczania niedzielnego utargu. Do podawanych kwot podchodzę z pewnym sceptycyzmem. Niedzielne obroty wcale nie są takie wielkie. Jeśli nawet byłyby takie, to czy ktoś zje mniej chleba, czy zużyje mniej butów albo miej telewizorów kupi z tego powodu, że w niedzielę sklepy będą zamknięte? Nie, zrobi to w inny dzień. Przykład z Węgier pokazał, że po zamknięciu sklepów w niedzielę obroty nie spadły, a wręcz przeciwnie wzrosły. Ludzie zaczęli robić trochę większe zapasy. Niestety stwierdzono nawet większe marnotrawstwo żywności. Opowiadania o zmniejszonych obrotach, stratach gospodarczych i załamanej gospodarce to bajki. Kiedy w latach 80-tych panował stan wojenny, polskie sklepy świeciły pustkami. Bardzo powszechna była wtedy turystyka handlowa Polaków do Niemiec. W 2004, w 2005 roku jako Solidarność negocjowaliśmy z wielkimi sieciami handlowymi, które wtedy były w Polsce.

Ile ich było i dlaczego się nie udało?

Było ich sześć, więc dużo mniej niż dzisiaj. Połowa z nich (te które miały w niedzielę sklepy zamknięte) była gotowa podpisać z nami porozumienie o zamknięciu sklepów, ale stawiała jeden warunek – wszyscy, albo nikt. Problem zaczyna się wtedy, gdy okazuje się, że konkurencja otwiera swoje sklepy i zyskuje pewną przewagę. Stąd część tych sieci była zmuszana do otwierania, ponieważ konkurencja to robiła. Tutaj działa tego rodzaju mechanizm. Wtedy jako "Solidarność" zrozumieliśmy, że bez regulacji ustawowej, nie uda się wymusić na wszystkich zakazu handlowania w niedzielę. Jest to pewna forma przymusu rozstrzygająca. Taki mechanizm byłby dobry np. dla układów zbiorowych. Jeżeli byłaby możliwość podpisywania układów zbiorowych z pewną reprezentatywną grupą przedsiębiorców i uogólniania ich na wszystkie pozostałe, to z całą pewnością dialog społeczny, negocjacje między związkami, a pracodawcami w Polsce rozwijałyby się lepiej. Weszlibyśmy na inny etap, powszechny w całej Unii. U nas niestety pod tym względem jesteśmy zancznie dalej od innych.

Czy spodziewacie się zemsty lobbystów np. pod postacią szybkiego wzrostu cen lub innych podobnych działań? 

Nie. Pojęcie zemsty w biznesie, to rzecz skrajnie negatywna, nieprofesjonalna. Te sieci, które będą decydowały się na podwyżki, będą traciły wobec konkurencji, która tego nie zrobi. Nie sądzę, aby jakiejkolwiek solidarne, tego typu zachowania, w tych wielkich sieciach były możliwe. Jak do tej pory sklepy toczą rywalizację między sobą schodząc z cenami w dół. Obawiałbym się bardziej tego, że będą próbowali zniszczyć małe sklepy obniżaniem cen po to, aby ludzie powstrzymywali się przed zakupami w niedzielę, w tych mniejszych sklepach (sieci takie jak: Żabka, Biedronka będą w niedzielę otwarte) by w tygodniu zrobić zakupy w tańszych, większych sieciach. Jednak będzie to już normalna rynkowa gra, którą trzeba będzie obserwować.

Dziękuję za rozmowę.