Ta historia zdarzyła się kilkanaście lat temu, kiedy Ojciec Święty Jan Paweł II był jeszcze w dobrej formie, a ja miałam 23 lata i studiowałam na trzecim roku uczelni katolickiej. Był początek lutego, zbliżała się sesja i w tym pracowitym czasie zadzwonił telefon ze szpitala informujący, że w Stanach Zjednoczonych umiera mój Ojciec. Pielęgniarka pochodzenia polskiego twierdziła, że stan jest beznadziejny, a chory wyraził chęć zobaczenia się ze mną. Zastanowiłam się chwilę. Ojca ostatni raz widziałam jak miałam 4,5 roku. Rodzice nie mieli rozwodu, był z nim kontakt telefoniczny, wiedziałam o nim trochę z opowiadania, że interesował się zielarstwem, co było też trochę związane z jego zawodem, że w Polsce organizował rożne nielegalne w PRLu kluby osób fascynujących się medycyna alternatywną względem oficjalnej, w końcu wyemigrował do USA gdzie próbował zarabiać, miał stałych pacjentów, bo niektórzy widywali się z nami i przez nich przekazywał nieraz trochę pieniędzy, niedużo bo jako ubogi emigrant sam wiele nie miał. Pisałam do niego listy rozpoczynające się od „Kochany Tatusiu”, miałam do niego pozytywny stosunek, ale w zasadzie był zupełnie obcym facetem, który jednak miał powód, żeby mnie zobaczyć, a tym powodem było moje przebaczenie. Zadziwiająco szybko, w kilka dni to nastąpiło, że się zobaczyliśmy, powiedział do mnie jeszcze przytomny „wiesz, przykro mi, że wam tak z Mamą zrobiłem” na co ja z uśmiechem odpowiedziałam „nie ma sprawy”. Wiele więcej już nie dało się z nim pogadać, w ostatnich przytomnych słowach zachęcał mnie, żebym zatrzymała się u jego przyjaciółki, bo tylko „Ona, Anioł i Jan Paweł II mają taką siłę”. Adres znałam od dzieciństwa, pisałyśmy tam listy, kiedy jakieś powody sprawiały, że się przemieszczał i nie miał stałego zamieszkania. Chętnie tam pojechałam, ponieważ to była osoba, która wiele o Ojcu wiedziała, a ja byłam ciekawa.


Pojechałam na wskazaną ulicę, ale aż nie wierzyłam oczom, dom nie wyglądał na siedzibę przyjaciółki ubogiego emigranta, zabytkowy niski budynek między drapaczami chmur w nowojorskiej dzielnicy Manhattanu Upper East Side, pomiędzy Central Parkiem a East River, dookoła luksusowe sklepy, w drzwiach z kolorowym daszkiem mimo deszczu stał portier w mundurze i białych rękawiczkach. Cofnęło mnie, wygrzebałam z kieszeni kartkę, żeby sprawdzić jeszcze raz adres. Ale zaraz on wymienił pytająco moje nazwisko i uprzejmie zaprosił do środka, zabrał walizkę, odprowadził pod odpowiednie drzwi, które otworzyła starsza pani. Przywitała mnie serdecznie, poczułam się od razu oblana miłością, której mi brakowało w tym stresującym czasie. Potwierdziła że mogę się zatrzymać jak długo zechcę i nie muszę płacić. W uprzejmych słowach objaśniała mi sytuację w jakiej się znalazłam. Po pierwsze nie chciała, abym pomyślała, że była kochanką mojego Ojca. Nie było też tak, że on miał tutaj jakąś rodzinę. Jest pewna że cały czas był sam, nazywany był „pustelnikiem” a celibat był mu potrzebny do duchowego doskonalenia się i zdobywania kolejnych inicjacji wzmacniających siłę bioenergii którą uzdrawiał. Nieraz nocował u niej, ponieważ razem medytowali, to mieszkanie miało kilku takich chwilowych medytujących domowników, którzy nocowali na kanapie, która na te dni będzie dla mnie. Kanapa stała - amerykańskim sposobem - na środku salonu, dookoła stały meble z postawianymi na nich ciekawymi przedmiotami związanymi z różnymi religiami. Zainteresowałam się tym i pochwaliłam „jakie piękne posiadasz kopie zabytków” bo do głowy mi nie przyszło, że ktoś może mieć w domu np. płaskorzeźbę z Mezopotamii. Gospodyni poczuła się urażona słowem „kopie”, były to oryginały, także te na ścianach, wewnątrz szaf miała przedmioty które były niemniej ważne, jako związane z osobami i wydarzeniami o duchowych znaczeniach dla ludzkości, ciąg symboli kończyła wyeksponowana starożytna głowa grecka, kopia rzymska z białego marmuru. Stanowiły one rodzaj opowiadania, które stopniowo miałam spontanicznie poznawać, ale na to już było zbyt późno tego dnia. Otworzyła szafkę i prosiła, żebym wybrała sobie kołderkę na noc. Wzięłam tę najskromniejszą i urządziłam sobie spanie na kanapie, gospodyni która jak wyjaśniła była Żydówką, której rodzice już nie praktykowali swojej wiary zaśpiewała mi kołysankę „A a a Kotki dwa” którą znała od Babci emigrantki z Polski. To było wprost rozczulające. Rozpoczęła się noc, to znaczy zasnęła gospodyni, mi właśnie odechciewało się spać, ze względu na różnicę czasu i straszny stres jaki spowodowało pierwsze i ostatnie spotkanie przytomnego Ojca. Ponadto, jak wspominałam w pierwszej części mojego świadectwa pt. Egzorcyzm z mediumizmu byłam osobą, która uważała o sobie, że ma realne uzdolnienia medialne i silnie reagowałam na przedmioty dostając niechcianych wizji związanych z ich właścicielami. Pod tą kołderką zaczęłam się dusić, duchowo i fizycznie, czułam się otoczona przez bardzo wiele groźnych bytów, brało się to jakoś z kołderki, pomyślałam że to ze zmęczenia, w końcu nad ranem mimo chłodu skopałam kołderkę i na kilka godzin zasnęłam. Rano spostrzegłam, że tkanina jest nieco naderwana, za co wylewnie przepraszałam gospodynię, że pewnie to przeze mnie i chętnie zaceruję. Wzruszona powiedziała, że to nie ja rozerwałam, że jest to po prostu stara kołderka, pod którą umarła jej mamusia i że ja wybierając akurat tę dokonałam świetnego wyboru, bo odtąd będzie mi towarzyszył duch tej osoby, będzie mi on potrzebny na nadchodzące trudne dni jako duch opiekuńczy. Zrobiło mi się niedobrze z obrzydzenia, ale nie okazałam tego z szacunku dla wiary gospodyni.


Przed śniadaniem zaprosiła mnie do wspólnej modlitwy. Modlitwa miała związek z układem przedmiotów w mieszkaniu, ja miałam siedzieć i obserwować, mogłam też się modlić po swojemu włączając „swój kwiat modlitwy w bukiet jej modlitwy”, jakoś jednak nie robiłam tego. Jej modlitwa rozpoczynała się boso na muzułmańskim dywaniku, z rękoma wzniesionymi w kierunku słońca na wschodzie, ku światłu, które jak dowiedziałam się od niej, łączy wszystkie religie, które nawet o tym nie wiedzą, że czczą to samo światło. Dalej następowały wezwania związane z buddyzmem i hinduizmem i wyznaniami z Chin, zagrana została melodia na fortepianie, ponieważ światło jest też w harmonii i była przekazywana energia w kierunku zdjęć jakichś osób. Wyjaśniono mi, że gospodyni wraz z przyjaciółmi, którzy wiedzą wiele o mnie założyli wiele lat temu rodzaj związku religijnego, który przez porównanie, nie była to konkretna nazwa własna lecz porównanie „synagoga wszystkich religii”. Nie był to Kościół, lecz coś ponad wyznaniami, ja miałam spędzać czas w szpitalu przy umierającym, spędzać czas relaksując się jak lubię, ale także być otwarta na spotkania oficjalnego programu jaki przygotowali dla mnie podopieczni synagogi, którzy byli emigrantami z bardzo wielu krajów i wyznawcami różnych religii, łączył ich kult światła i poszukiwanie nowych metod medycyny naturalnej. Gospodyni była dla mnie powierniczką, przewodniczką i opiekunką. Słuchałam o tym z uwagą, byłam wychowana w duchu ekumenizmu i szacunku dla judaizmu. Dla mnie to o czym słyszałam to był jakby dalszy krok, już nie dialog lecz połączenie, a nazwanie tego synagogą wręcz mnie powalało, nie wydałam z siebie nawet myślą piśnięcia krytyki, bo sama bym siebie oskarżyła o antysemityzm i nietolerancję.


Pierwszym punktem oficjalnego programu była wizyta w jadłodajni dla ubogich utrzymywanych przez związaną z synagogą fundacją. Weszłyśmy do piwnicy jednego z domów tam z wielkim szacunkiem przywitano moją opiekunkę, ludzie karmieni byli tam darmowo, ale ona kupiła nasze obiady drogo, bo bogaci członkowie fundacji tak robią, wspierając ubogich i niekiedy przez solidarność z nimi siadają przy tych samych stolikach. Posadzono mnie przy stoliku z Polakiem którego historia życia byłą podobna do historii mojego Ojca, człowiek ten wyuczoną formułką na końcu dziękował jak wielką rolę w jego życiu odegrała fundacja. Następnego dnia odwiedziłam instytucję kulturalną z salą teatralną, czekało tam na nas kilka osób, które czule mnie przywitały. Pokazano mi pudełka z biżuterią i objaśniono, że są to dary od członków i przyjaciół synagogi przeznaczone na aukcję charytatywną. Pochwaliłam że jest to piękna zabytkowa biżuteria i szlachetny cel. Opiekunka zachęciła mnie do dokładnego oglądania biżuterii i wybrana czegoś dla siebie. Ja odmówiłam, argumentując że mam trochę pieniędzy, ale widzę tu rzeczy cenne, których nie zamierzałam kupować dla siebie, lepiej niech zostaną one na aukcji, to będzie z nich większy niż po moim teraz kupnie zysk dla biednych. Później przy rozmowie, powiedziano mi, że ta moja postawa zrobiła ogromne wrażenie, że osoby które przygotowywały to zdarzenie zrobiły tabelkę co będzie duchowo oznaczać każdy mój wybór, a tego że ja nic nie będę chciała nie brały pod uwagę. Przecież znasz się na biżuterii, trzeba było wszystko wyjąć z pudełek i zobaczyć, może coś najcenniejszego było na dnie. A skąd wiedziałaś ile to kosztuje? Może osoby które nie znały tego wartości powiedziały by że 5 dolarów, a ty byś to potem sprzedała z zyskiem. Czemu nie oszukałaś? Powiedziałam im zgodnie z prawdą, że nie oszukałam, bo nie oszukuję. Następnie osoby te usiadły na krzesłach na scenie uczestnicząc w próbie chóru muzyki Gospel. Siedziały przodem do mnie i jak się potem dowiedziałam obserwowały moje reakcje na słowa pieśni, ponieważ wszystko co robiłam miało dla nich „ważne znaczenia symboliczne” i składało się na sumę ocen mojej osoby. Przez to ostentacyjne wgapienie się we mnie zaczynały puszczać mi nerwy. Coś we mnie głęboko krzyczało „odwalcie się ode mnie cholerni sekciarze !” Ale myśl ta głuszona była przez liczne kulturowe warstwy uprzejmości dla znajomych Tatusia i szacunku dla innowierców. Było to z jednak coś zadziwiającego, w sumie kilkadziesiąt osób w godzinach pracy „niezmiernie cieszyło się że może mnie poznać i uczestniczyć w tak ważnym momencie” i nie wynikało z tego że znały osobiście Ojca, osoby te nie nawiązywały bezpośredniego dialogu ze mną, tylko wczuwały się w moje reakcje podczas zdarzeń inspirowanych przez opiekunkę, a później już bez mojej obecności zdawały jej z tego jakieś relacje.


Część z tych opinii poznawałam podczas wieczornych rozmów opiekunką. Ojciec niestety zbiegając o atrakcyjność w tym środowisku naopowiadał o tym o czym napisałam w pierwszej części świadectwa, czyli że sam pochodząc z prostej katolickiej rodziny ma żonę z inteligenckiej o tradycjach mediumicznych, ja wiedziałam tylko tyle co od Mamy, a Ojciec mógł wiedzieć więcej, bo jeszcze od Babci. Zrozumiałe więc, że oczekiwano na mnie jako na osobę szczególną, zapytano o to wprost czy wiem o swoim mediumizmie, powiedziałam że wiem, i że zdaje mi się niekiedy że widzę i wiem więcej niż inni, ale nie użyłam tego nigdy w żadnym celu. Powiedziano mi, że przed moim przyjazdem wiele medytowano przy moich pracach plastycznych, jakie przysyłałam Ojcu i domyślano się że jestem silna, ale nie przypuszczano że aż tak, że jestem jak bryła złota znaleziona w rzece, naturalna przez nikogo nie uczona. Że może nie mówię im o tym, bo nie mam śmiałości, ale oni wiedzą, bo się znają na mediach. Gromadzą współpracujące ze sobą media z całego świata, poznawali też ludzi z Polski, ale oni po pierwsze byli chytrzy i konfabulowali, a po drugie „mieli bardzo płytko pod tym katolicyzm przez co nie wejdzie tak głęboko”.


Zatrzymałam się myślami nad tym chwilę co miało by „wejść głęboko”, ale byłam zbyt zmęczona żeby coś wnioskować. Kontynuowali dalej, że ja przez swoją widoczną niewinność kojarzę się z Janem Pawłem II, w ogóle Polacy kojarzą się Amerykanom z Janem Pawłem II, ale niewinna Polka to coś czego brakowało w Synagodze, że będę mogła sobie uprawiać własną religię, właśnie dobrze, niech to w ostentacyjny widoczny sposób robię. Zapytano mnie o mój stosunek do seksualności, bo to wydaje się być z dnia na dzień gorszym problemem, uważano że problem będzie gdzie indziej, że przyjadę bez znajomości języka, albo kompletnie nie zainteresowana kim był Ojciec, ale nie że z zablokowaną seksualnością. Przyjeżdżające do USA kobiety natychmiast współżyją bo chcą znaleźć męża z prawem do stałego pobytu. Oni starają się prowokować dla mnie niezłe okazje a ja nic, kompletnie nic. Zapytano czy coś kiedyś robiłam, odpowiedziałam że nie. „Nie bój się, nikt nie będzie robił czego byś nie chciała, ale pewne rzeczy będą musiały stać się szybko, bo jesteś teraz w drzwiach między życiem a śmiercią, zawsze jako medium byłaś taką bramą, ale teraz jesteś nią w sposób szczególny”. Potem wyjdę za mąż za kogoś bogatego, będę dostawała pieniądze i robiła rzeczy najważniejsze, a najważniejsze obecnie jest to, żeby zapobiegać kiedy chrześcijanie przestają mieć ufność wobec metod medycyny związanej z energiami, ciągle trzeba udoskonalać te metody i ich komentarze, tak ażeby się na nie zgadzali i byli wiernymi klientami, bo niekiedy po prostu odmawiają, a to jest ważne dla idei, że wszystkie religie są równe, bo czczą światło. Podziękowałam, bo gospodyni chciała dla mnie jak najlepiej, i mężczyzna objaśniający co jest najważniejsze był życzliwy, ale nie planowałam emigrować, uznano to jednak za onieśmielenie, ich zdaniem każdy chce emigracji.


Dochodziła druga godzina słuchania prób chóru, wówczas zapytałam uprzejmie jakie są wobec mnie oczekiwania, czy rzeczywiście mam doczekać do końca próby, bo przecież przyjechałam aby posiedzieć z chorym w szpitalu, trudno mi się skupiać na pieśniach, choć są piękne, bo się niepokoję co tam się dzieje. Powiedziano mi że oczywiście mogę wyjść w każdej chwili, wyszłam więc i żeby otrząsnąć się z nastroju jaki wywoływały we mnie te niezrozumiałe zdarzenia biegłam jak długo dałam radę przez rozległy park dzielący mnie od szpitala. Przy łóżku chorego zastałam nieznajomego człowieka i lekarza który poinformował mnie o swoim zadziwieniu że ojciec jeszcze żyje, bo praktycznie już tak być nie powinno, niezrozumiały był dla nich fakt niezwykle głębokiego i rzadkiego oddechu i dziwny zarys akcji serca na wykresach monitorów, karmiony wyłącznie kroplówką, która też jakoś nie chce wpływać, co mu dają jeść wypluwa. Złożyli mi wyrazy współczucia i wyszli. Nieznajomy mężczyzna przywitał się i przedstawiła po polsku, że jest uczniem Ojca, jakby synem, synem duchowym i za uważa że ma mi coś do powiedzenia, żeby się go nie bać i zaufać, bo jest dla mnie bratem. Ucieszyłam się, powiedziałam żartobliwie zawsze chciałam mieć brata i chętnie pogadam, tylko kiedy indziej, ponieważ lekarze powiedzieli że zaraz nastąpi agonia, a przyjechałam po to, żeby modlić się przy umierającym i nie wypada teraz wychodzić. Uczeń powiedział, że oni są głupi i się nie znają, Ojciec nie umiera tylko medytuje, jest przytomny bardziej i inaczej niż oni, z nimi nie gada bo nie ma o czym, nie je tego jedzenia, bo ono jest niezdrowe, on się odżywia energią i stąd ten oddech którego nie rozumieją lekarze i te wykresy na maszynach. To dla niego normalne, robił tak kilka razy w roku, że nie jadł ponad 40 dni i w tym czasie miał kilkudobowe stany takie jak obserwujemy. On poczekał przytomny żeby mnie poznać, a teraz ma nastąpić jeszcze jedno wydarzenie, które przeżywa w stanie medytacji. Wszystko jest więc normalnie, lecimy według planu, ja zaś powinnam się wyluzować bo to jeszcze jakiś czas potrwa i on zaprasza do fajnej włoskiej knajpki niedaleko.


Tam miałam okazję mu podziękować za jego postawę, bo spotkaliśmy pielęgniarkę która go znała z wytrwałego przychodzenia do szpitala i ciężkiej służby przy myciu chorego i innych prostych wartościowych i czasochłonnych sprawach, zajmowali się tą samą dziedziną medycyny Holistic (była to mieszanina Shiatsu , Polarity i jeszcze czegoś), a relacja między nimi była jak mistrz z uczniem. Ojca jego zdaniem odratować już się nie da, ponieważ został w pewnym sensie zabity przez własne wahadło. Była różnica zdań między Ojcem a jakimś wyżej postawionym mistrzem i wahadło którego całe życie używał do testowania co jest dla niego zdrowe zaczęło mu wskazywać trucizny. Jadł długi czas tylko jakieś jagody, które rozwaliły mu nieodwracalnie wątrobę, po prostu wyżarły, a on to jadł absurdalnie, mimo bólu. Zgon musiał nastąpić, ale nie przed przekazaniem „dziedzictwa”, jest to właśnie ekscytujące wydarzenie którym żyją osoby mnie spotykające. Powiedział że przeprasza za śmiałość, ale czy mogła bym wpłynąć na to, żeby to on otrzymał „dziedzictwo”. Powiedziałam, ze jestem bardzo wzruszona jego postawą, że widziałam mieszkanie i nie ma w nim nic dla mnie cennego, są jakieś zioła papiery i sprzęty, i że cokolwiek znajdzie może sobie zabrać, niech faktycznie poczuje się synem i to sobie weźmie. Interesowałam się korespondencją ode mnie, jeżeli znajdzie listy w których są zdjęcia to niech nie wyrzuca na śmietnik, tylko odeśle do mnie. Podziękował i powiedział że „dziedzictwo” to coś więcej niż papiery i że przekazywanie „dziedzictwa” w sensie organizacyjnym zostało mu powierzone i czy on może dysponować potrzebnym do tego mieszkaniem Ojca. Klucze i tak miał, ale pytał o pozwolenie urządzania jakichś zebrań, zgodziłam się oczywiście, ale z warunkiem posprzątania po sobie, miał oddać czysty lokal właścicielkom domu, co się da porozdawać, powyrzucać. Pomyślałam że z nieba spadł ten facet, bo by starsze panie miały jeszcze kłopot z opróżnianiem, a kto tam sobie weźmie te graty i jak się to odbędzie to nie jest moja sprawa. Nie dochodziło do mnie, że nie chodzi o graty, tylko, że oni o dziedzictwie mówili nie „To” tylko „ON” myślałam, że zgubili jakiś zapis mikstury.


Kolejny dzień po wejściu Ojca w medytację wyróżniał się obecnością osób zainteresowanych dziedzictwem. Przychodzili, przeważnie mężczyźni nieźle ubrani i kręcili się w okolicy pokoju chorego, nieraz wchodzili, siadali, patrzyli się tępo jakby nieprzytomni, nie gadali do chorego, ani do mnie. Niektórzy przejechali podobno z daleka. Dziwne to było, bo jak Mama była w szpitalu i przychodzili znajomi, to coś ze sobą przynosili, gadali, a ci tylko milczeli. Tak było ze dwa dni. Następnie przyszedł Uczeń i powiedział że przeprasza, że mi nie towarzyszy, ale mocno zajęty jest przy tym „dziedzictwie”, że szukają i bez rezultatu. Wpadli na pomysł, żebym ja poprosiła Ojca, żeby dał mi dziedzictwo. Wejdź do pokoju i poproś że chcesz. Pomyślałam że to absurd, bo on nie jest przytomny, ale w końcu tyle absurdalnych rzeczy robiłam w te dni że weszłam i porosiłam, cały czas myśląc o jakichś zgubionych papierach z recepturami. Tego dnia już i tak długo siedziałam w szpitalu, więc poszłam się przejść po parku, było to piękne lutowe południe i nie ma możliwości żebym to co zobaczyłam było jakąś mgłą. To było fruwającym osobowym bytem złożonym jakby z jasnych włókien, czy kostek, było jakby ptakiem lub pająkiem, na krawędziach miało jakby kilka mniejszych lub większych twarzy, ludzkich lub zwierzęcych, które migotały zamieniając się w twarze lub włókna. Było to w moim odczuciu bardzo złe, zatrzymało się nade mną i rozumiałam, że robi przygotowania, żeby się we mnie dostać przez głowę. Krzyknęłam po polsku „O Boże” zaczęłam odmawiać Różaniec i miałam taką myśl żeby uciekać do Pana Boga, żeby stwór wiedział, że nie jestem jego tylko Boża. Rozejrzałam się dookoła za kościelną wieżą, ale dookoła Central Parku były bardzo wysokie budynki, ozdobne jak kościelne wieże, tylko że żaden z nich nie był kościołem. W zasięgu wzroku było tylko Metropolitan Museum które zwiedzałam już dwa razy, pomyślałam że z braku kościoła trzeba uciekać modlić się przed relikwiami, bo tam pamiętałam na ekspozycji były prawdziwe relikwie wielkich świętych w zabytkowych relikwiarzach. Na szczęście były to godziny wolnego wstępu i mogłam sobie wbiec bez kolejki po bilety. Dopadłam do Apostołów i uspokoiłam się tam trochę. Ta reakcja była dobra, ale nie najlepsza. Zaczepiłam taksówkę i kazałam się zawieźć do kościoła, o którym wiedziałam że jest za dnia otwarty i nie ma tam turystów jak w katedrze. Było to niedaleko szpitala dwa kroki od Broadway. Rozejrzałam się dookoła czy nikt nie patrzy jak robię coś dziwnego i ochlapałam się wodą święconą, która była tam w dużej ilości. Pomoczyłam się solidnie gdzie sięgnęłam i usiadłam z ulgą się modlić. Miałam takie skojarzenie, że to przypomnienie przejścia przez chrzest pozwoliło mi wydostać się z pogaństwa na stronę Chrystusową i że jestem bezpieczna. Zaczęłam odmawiać różaniec, „Tajemnica pierwsza, Zwiastowanie Najświętszej Maryi Pannie. Odmówiłam ją, ale jakoś mi nie szła myśl dalej. Więc ja znowu „Tajemnica pierwsza, zwiastowanie Najświętszej Maryi Pannie”. Zrozumiałam, że taka jest odpowiedź Boża dla mnie dzisiaj, że Zwiastowanie Najświętszej Maryi Pannie jest Tajemnicą Pierwszą[1]. Te tajemnice o których mi opowiadano: buddyjskie, hinduskie, chińskie, tajemnice dziedzictwa inicjacji, były bzdurami wobec tej Tajemnicy Pierwszej i ja je zlałam razem z tą wodą święconą, przestały mnie obchodzić, one w obliczu Prawdy upadły. Nabrałam pewności w sposób jasny i prosty, że to co oni chcą mi zrobić jest odwrotnością Zwiastowania z którego narodził się Chrystus. Chciałam w życiu robić rzeczy Boże, chciałam w przenośni „rodzić Boga” „Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym” , jeżeli się zgodzę na przyjęcie dziedzictwa zrodzę ... no właśnie, nawet dzisiaj jakoś mam opory przed wyrażeniem tej myśli, ale pomyślałam o Lucyferze, że ja go „zrodzę”. Tutaj trzeba gorąco podziękować Panu Bogu za taką ciekawość jaką dał mi na rok przed tymi wydarzeniami, że odczuwałam przyjemność w czytaniu pism Ojców Kościoła. Trochę nam cytowano na zajęciach historycznych, mi się to jakoś spodobało i pożyczałam sobie kolejne tomy tłumaczenia Patrologia Latina i czytałam jak powieści. Teraz, kiedy po tej ucieczce od ducha siedziałam mokra od wody święconej i rozważałam przypominały mi się te komentarze do tajemnicy Zwiastowania. Ojcowie Kościoła pisali, że Maryja „zlękła się i rozważała, co by miało oznaczać to pozdrowienie.” Zlękła się, bo była mądrą kobietą, która nie ufała swoim oczom że jeżeli coś lata i jest białawe to jest Aniołem Bożym. Obawiała się pomyłki, że pomyli, bo Lucyfer którego imię oznacza „Niosący Światło” powiedział w pysze „Podobny będę do najwyższego” (Iz. 14.14) Jeżeli Maryi trudno było to od razu ocenić, to co dopiero mi. Wszyscy od tygodnia paplali mi o świetle, że są „nosicielami światła”, ale ja nie miałam pewności kim są. Wołałam więc o Ducha Świętego, żeby mnie osłonił i pomógł decydować. Ten kościół był Ok., były tam w kiosku obrazki z Jezusem Miłosiernym, pomyślałam sobie że taki kicz, tu jest jak w Polsce, pospałam trochę w tym kościele na siedząco, bo w tym mieszkaniu gdzie mnie położono obłożoną symbolami ciągle miałam jakieś problemy, uważałam że jak tam zasnę, to stanie się coś skrajnego, cały czas się tam bałam i modliłam i a to skakał mnie tygrys, a to widziałam jakieś ognie wychodzące od Buddy. Więc jadłam w kościelnym barku, korzystałam tam z łazienki, w kościele był mój dom, tu się czułam jak w Polsce, jeżeli nie oszalałam przez te dni, to dzięki temu.


Rozważałam tam, czy ja mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że mój mediumizm to jest coś polskiego, coś od Jana Pawła II, z tego samego kulturowego, religijnego pnia co on. Dochodziłam do wniosku, że nie mogę, było by to oszustwo. Przypomniało mi się wydarzenie z czasów rewolucji październikowej którą rodzina przeżyła w Sankt Petersburgu, kiedy władza ludowa wykwaterowała prababcię z dzieckiem jako Polaków z mieszania na Newskim Prospekcie, wówczas pradziadek mówiąc głośno po niemiecku poszedł do Lenina, którego wcześniej znał i Lenin od razu dał rodzinie bezpieczeństwo, bo lubił Niemców, a szczególnie lubił i znał tych zainicjowanych okultystycznie, wynarodowionych kulturowo, którzy zbierając inicjacje robili ideologiczny i duchowy zrąb pod nowy niechrześcijański świat. Zdzierali z siebie chrześcijaństwo jak pumeksem żeby „głębiej wszedł”. Pradziadek okultysta, jakby mu zbadać genotyp, byłby Polakiem, ale duch nie był polski. Jakże mu mogła zrobić krzywdę rewolucja, która była dziełem m.inn. jego umysłu? Byłam więc takim oszustwem. Posiadałam obywatelstwo polskie, dziewictwo fizyczne i niewinność moralną, ale duchowo byłam inteligenckim rosyjsko-syberyjsko-niemieckim odlotem i czułam to jako niewłaściwe. Rozmyślałam tam po raz kolejny czy to nie jest tak, że to ja się nadaję do egzorcysty, ale zanim ta myśl we mnie dojrzeje, minie jeszcze jakiś rok.


Pomoc przyszła od człowieka prostego. Przyjechał do umierającego brat Ojca, który nie myśląc wiele zawołał księdza, na nieprzytomnym udzielono Ostatniego Namaszczenia, co wytrąciło go ze stanu medytacji i umarł. Znacznie też mi to pomogło na przytomność, po załatwieniu formalności w szpitalu zadzwoniłam na lotnisko i ustaliłam datę powrotu do Polski na natychmiast. Nikt się takiego mojego ruchu nie spodziewał, ustalano właśnie kiedy ma przyjść osoba która ma mi kupić eleganckie ubranie na uroczystość do której byłam potrzebna byłam jako brama między życiem a śmiercią, ważne osoby zwoływały się mailami że to już, kiedy ja byłam w taksówce na lotnisko. Na dowidzenia gospodyni powiedziała mi „On-dziedzictwo tobą został, wybrał Cię, ale Ty go nie lubisz, to od kilku dni było wiadomo, że go nie lubisz. Będziesz bardzo cierpieć”. I rzeczywiście.


Mam zakazane przez spowiedników zastanawianie się, co by było dalej, gdybym została. Oczywiście treść mojego opowiadania kojarzy się z filmem Polańskiego „Dziecko Rosemary”, którego do dzisiaj w całości nie oglądałam, kręcony był ok. 10 przecznic dalej, ale po drugiej stronie parku. Więc co by było dalej? Gwałt włochatego potwora i Antychryst w wózeczku? Najprawdopodobniej nie, wystarczyła by akceptacja ich warunków i była bym jedną z wielu uśmiechniętych pań reklamujących medycynę naturalną, którym niestety chętnie poddają się naiwni katolicy.

 

Lucyna



[1] Zwiastowanie Maryi Łk.1, 26 W szóstym miesiącu posłał Bóg anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, 27 do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja. 28 Anioł wszedł do Niej i rzekł: "Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą, ". 29 Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie. 30 Lecz anioł rzekł do Niej: "Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. 31 Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. 32 Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. 33 Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca". 34 Na to Maryja rzekła do anioła: "Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?" 35 Anioł Jej odpowiedział: "Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. 36 A oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną. 37 Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego". 38 Na to rzekła Maryja: "Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa!" Wtedy odszedł od Niej anioł.