Gdyby Platon i Sokrates wsiedli do kapsuły czasu i wylądowali w Wielką Sobotę na Krakowskim Przedmieściu, uznaliby pewnie, że znaleźli się w krainie filozofów. I doprawdy, trudno byłoby się im dziwić. Warszawska tradycja nawiedzania grobów Pańskich ma wszelkie cechy filozoficznego ćwiczenia duchowego – obok Zaduszek, to bodaj najważniejszy filozoficzny obrzęd stolicy.

Szarżuję? Nic podobnego. Jeśli – jak powiada Platon w Fedonie – filozofia, to nic innego niż „przygotowanie do śmierci” i „ćwiczenie się w umieraniu”, to czym jak nie filozoficznym ćwiczeniem jest pobożny spacer od przygniecionego krzyżem Zbawiciela, aż po ciche sakramentki i Najświętszą Marię Pannę. Czy nie idziemy, żeby jak Sokrates na Bendidejach „pomodlić się” i „zobaczyć”, przyjąć przedstawioną w obrazach naukę o umarłym Bogu, i przed zakrytą monstrancją pomyśleć o śmierci, zajrzeć w pustkę, przerazić się, jeszcze raz spróbować zrozumieć sens danego nam czasu, zapałać nadzieją? Bez tego sobotniego spaceru – wie to obeznana ze śmiercią Warszawa – krok z Piątku do Niedzieli nie będzie możliwy. Kto odrzuci prawdę o śmierci, temu niedzielny poranek nie uderzy do głowy widokiem pustego grobu. Kto odrzuci wiarę w śmierć na stałe zamieszka w Piątku (pocieszając się nierozumnie, że ból i nicość można jakoś oszukać). Kolejność odkryć jest sprawą zasadniczą. Najpierw przygodność potem nadzieja.

Skoro w horyzoncie jeszcze Wielkanoc chcę namówić Państwa do lektury i dziwnej i pięknej. Chrystus cierpiący, dramat przypisywany Grzegorzowi z Nazjanzu wcześniej w polszczyźnie nieobecny w stosunkowo krótkim czasie ukazał się w dwóch tłumaczeniach. Pierwsze z nich wydane w 1995 roku, jest dziełem Jerzego Łanowskiego, którego – co bardzo dla tej sprawy ważne – podziwiamy jako tłumacza Eurypidesa. Drugie – zniewalająco piękne – owoc doskonałego słuchu wybitnego filologa, Roberta Chodkowskiego, tłumacza Sofoklesa i Eurypidesowej Medei ukazało się w 2013 roku. Powiedziałem, że to dzieło dziwne. Na określenie tego typu utworu historycy literatury używają łacińskiego terminu centon. Słownik podaje dwa znaczenia: cento, to płaszcz zszyty z licznych łat, a przez analogię utwór literacki złożony z wierszy różnych autorów. My byśmy powiedzieli kolaż – technika literacka polegająca na komponowaniu tekstu z cytatów połączonych nicią wypowiedzi autora-kompilatora. Zabawa literacka popularna dziś i w starożytności. Czy tylko zabawa?

Za materiał do budowy opowieści o śmierci i Zmartwychwstaniu Chrystusa bizantyjskiemu autorowi posłużyły teksty greckich tragików. Na oko ponad trzecią część tekstu stanowią cytaty lub przeróbki Eurypidesa. Choć można wypatrzeć również skrawki innych autorów, to dominuje tu twórca Medei - poeta doskonale znany dziedzicom starożytnego świata. O co chodzić może chrześcijaninowi, który Arcyopowieść układa z pogańskich wersów? Literacki gust epoki wyjaśnić może wiele, ale nie wszystko. Zgoda. Dla wykształconego chrześcijanina pomysł ten był z pewnością mniej ekstrawagancki niż dla nas. Ale czy można uwierzyć, że połączenie Eurypidesa z Ewangelią nie niosło żadnego dodatkowego sensu, że intencją jest wyłącznie literackie ćwiczenie, żart, nic nie znaczący popis retorycznych umiejętności? Temat bardzo osłabia takie podejrzenie. Czy zatem idzie o jakąś głębszą analogię? O przekonanie, że w tym co można znaleźć w pogańskich wierszach i w tym, co kryje się między wierszami jest jakaś głębsza prawda? Z pewnością tak, choć już co do szczegółów trzeba być bardzo ostrożnym. Tekst nie daje dogmatycznych wskazówek – zachęca do namysłu, podsuwa znaczące analogie, ale często tylko wykorzystuje zdania, które przydać się mogą do kompozycji własnej opowieści (np. gdy o czystości Maryi mówi się słowami wiarołomnej Klitajmestry).
Czytając Chrystusa cierpiącego warto zaglądać do odpowiednich miejsc u tragików. Niesłychana świeżość wytwarzanych przez centon skojarzeń warta jest tego by poszperać w książkach. Matka Boska słowami Medei opowiadająca o grzechu pierwszych rodziców, posługuje się tekstem w którym rolę strasznego początku grało przybycie Argonautów! Albo niespodziewany związek powstający miedzy Zwiastowaniem, a sztafetą ognisk, które do znękanych Myken przyniosły radosną wieść o końcu dziesięcioletniej wojny. Ale są miejsca trudniejsze. Czy analogia między Judaszem a tebańskim prześladowcą Dionizosa jest tylko przypadkiem? A związek Galilejskich kobiet i bakchantek, to zbieg okoliczności czy może sugestia jakiegoś głębszego powiązania pogańskiego boga ze Zbawicielem? Dziesiątki zagadek. Po co to wszystko? O co chodzi?

Spośród wielu możliwych wyjaśnień chciałbym wskazać na jedno – wyrastające z ducha Wielkiej Soboty. Tragedia grecka prawie zawsze stanowi opowieść o nadziei – niemożliwej do spełnienia nadziei na koniec tragedii. Materiał naszego życia – zdaje się mówić autor Chrystusa cierpiącego – jest ciągle ten sam. Nasza opowieść składa się z tych samych tragicznych wersów. Chrześcijaństwo nie jest błogostanem, ale trudną świadomością tragiczności losu, którą poprzez nieostre lustro wiary rozświetla iskra Nadziei. Żeby zrozumieć i przyjąć Objawienie trzeba wpierw zrozumieć i przyjąć tragików. Aż do Soboty wieczór rację ma Eurypides. Od Niedzieli rano możemy mieć nadzieję, że się myli. Dlatego kolejność nie jest obojętna. Najpierw Eurypides potem Ewangelie. Inaczej Wielkanoc nie będzie metafizycznym przełomem tylko wiosennym festynem, który nie udzieli ani sił ani racji by zaprzeczyć diagnozie tragików.

Dariusz Karłowicz
Tekst ukazał się w "Teologii Politycznej co tydzień" i "wSieci"