Portal Fronda.pl: Czy oglądał Pan przedwczorajszą konferencję prasową wiceministra sprawiedliwości Patryka Jakiego, podczas której zaprezentowano projekt resortu sprawiedliwości dotyczący pracy dla więźniów?

Dariusz Loranty: Tak i przyznam, że byłem głęboko zdziwiony, bo odniosłem wrażenie, że pomyliły mi się ministerstwa. Po pięciu minutach byłem przekonany, że występuje wicepremier Morawiecki, a nie minister Jaki. Usłyszałem sensowne i logiczne koncepcje gospodarcze. Uważam jednak, że jest to zadanie wicepremier, ministra rozwoju Mateusza Morawieckiego , a nie ministra sprawiedliwości.

Dlaczego ma Pan takie odczucie?

Mieliśmy świetny przykład z prezentacją, jak organ państwowy - minister, postanowił pobudzić gospodarkę. Jestem tego zwolennikiem, ale nie podoba mi się, że robi to wiceminister sprawiedliwości. Odnosi się wrażenie, że wiceminister zapomniał o tym, do czego powołany jest jego resort i jakie ma narzędzia, które spowodują, że więźniowie będą pracować.

Czyli?

Ministerstwu sprawiedliwości zupełnie pomyliły się role w tej konferencji. Chce rozbudować gospodarczo, ponieść nakłady, a efekt będzie minimalny. Jestem pewny, że będzie oscylował w okolicach …  zera bewzględnego.

Dlaczego?

W Polsce zgodnie ze wszystkimi obowiązującymi przepisami prawnymi nie można zmusić więznia do pracy. Jest to jego absolutny akt dobrowolności. Kiedyś uczestniczyłem w próbie "nakłaniania" więźniów do pracy. Samorządy mają prawo do korzystania z więźniów do prac. Często, szczególnie wśród nowych samorządów, pojawiają się takie próby, które szybko zostają zaniechane. Koszt nakładu finansowego jest znacznie wyższy niż efekt prac.

Jak to wygląda w praktyce?

Zawierane jest stosowne porozumienie z zakładem karnym, który po długiej procedurze wyraża zgodę, selekcjonuje więźniów. Samorząd ponosi koszty przywiezienia tych ludzi, ochrony, musi dać im obiad, posiłek regeneracyjny, narzędzia do pracy, musi zapewnić koncepcję tej pracy oraz ubezpieczyć !. Więzień pracuje wtedy, kiedy ma ochotę. Nie ma żadnego strażnika więziennego w tym kraju, który by tylko "krzyknął" na więźnia, ponieważ ten strażnik miesiąc później już by nie pracował. Praca jest dobrowolna, więzień nie narusza żadnego regulaminu, więc może robić co chce, czyli może mu się odechcieć pracować w każdej chwili. Samorząd ponosi jego koszty przyjazdu, a efekt pracy jest minimalny.

Sam byłem świadkiem żenującej sytuacji, kiedy przywieziono więźniów, którzy mieli pracować. Ci, po półtorej godzinie grabkowania postanowili zrobić sobie parogodzinny odpoczynek. Ludzie, którzy mieli w tym miejscu siać trawę byli zbulwersowani, zdemoralizowani. Tym pracownikom się płaci i mają zrobić normę, a więźniowie nie. W końcu pracownicy powiedzieli, by więcej nie przywozić więźniów, ponieważ sami, bez ich pomocy są w stanie wykonać większą ilość pracy. Niestety, porozumienie było na parę przejazdów i trzeba było je realizować.

Nie wiem na jakiej zasadzie resort sprawiedliwości przewiduje, że więźniowie będą chcieli pracować. Oczywiście jest na to prosty sposób.

Jaki?

Ten sposób polega na tym, że należy wymienić część przepisów kodeksu karnego wykonawczego. Praca nie jest wpisana jako żaden element. Wiem to z własnego doświadczenia, że u nas obowiązuje system trójkowy. Więzień po - 1/3 odsiadywania wyroku,  za dobre sprawowanie otrzymuje prawo do zwolnienia warunkowego. Po 2/3  naprawdę mocno musi się namęczyć, żeby go nie wyrzucono z zakładu karnego.  W Polsce jest rzadkością, by więźniowie odbywali pełny zestaw kary. Takie są fakty, zaś politycy którzy o tym mówią są wyśmiewani - pamiętam jak Kaczyński powiedział to na konferencji.

Mój pomysł polega na bardzo prostych zmianach. Kodeks karny jest ustawą i wymaga zmian ustawowych. W kodeksie karnym wykonawczym dla określonej grupy przestępców należałoby wprowadzić przesłanki, które przyczyniłyby się do zwolnienia warunkowego.  Łagodniejszą formą byłby pomysł, który zakładałby, iż po przepracowaniu np: 70 procent czasu, albo połowy wyroku, więzień uzyskiwałby prawo do zwolnienia warunkowego. Tego mi po prostu brakło. Zobaczyłem piękną konferencję gospodarczą, a nie usłyszałem niczego o przepisie, który zmusiłby tych ludzi do pracy. Może mają prawników, ale na pewno nie mają praktyków.

Tajemnicą poliszynela jest fakt, o którym żaden z dyrektorów zakładów nie powie, ponieważ zaraz przestanie nim być, iż więźniowie zawsze zgłaszają się do pracy, ponieważ mają darmową wycieczkę, ale bardzo rzadko pracują na poważnie. Nie jest problemem zrobić reportaż, gdzie jakieś głowy powiedzą jak dzielnie pracują więźniowie, jednak rzeczywistość znacznie odbiega od chciejstwa.

Powinniśmy wpisać w kodeks wykonawczy stwierdzenie, że tylko ci, którzy solidnie pracują w danym okresie uzyskują prawo do zwolnienia warunkowego. Część przestępców będzie sama chciała pracować, aby uzyskać wcześniejsze zwolnienie. Dzisiaj więzień nie ma żadnego interesu, żeby pracować, dlatego, że i tak skończy mu się wyrok wcześniej.

Poza tym więźniowie muszą ponosić konsekwencje finansowe za dokonanie przestępstwa, czyli mieć motywację. Przy orzeczeniu karnym nakazuje się dokonanie jakiejś zapłaty, czyli nawiązki. To nie jest odszkodowanie za przestępstwo dla ofiary. Nawiązki są stosunkowo niskie  - do paru tysięcy złotych na rzecz ofiary. Gdyby panował bezwględny obowiązek wykonania tej nawiązki, zmusilibyśmy więźniów do pracy. Jeżeli tego nie ma, żaden więzień nie będzie miał interesu w tym, by kilka razy w roku zgłaszać się do pracy.

Czyli można stwierdzić, że pomysł PiS jest po prostu chwytliwy, ale nie ma przełożenia na rzeczywistość?

Można powiedzieć, że wpisuje się w oczekiwania społeczne. Stawka żywieniowa więźnia w Polsce jest ciągle znacznie wyższa od stawki żywieniowej w średnim szpitalu powiatowym, a wielokrotnie wyższa od stawki w publicznych domach opieki.

Opieka medyczna w zakładach karnych, czyli dostęp do specjalistów również jest wyższa, niż w małych miejscowościach w Polsce.

Czy da się to zmienić? Czy więzienie może stać się rzeczywistym miejscem odbywania kary, a nie sanatorium, kurortem, czy po prostu bezpiecznym azylem od życia?

Z całą pewnością koncepcja pracy przez więźniów jest bardzo słuszna nie tylko z punktu widzenia PR politycznego, ale także w wymiarze praktycznym. Społeczeństwo ponosi ogromne koszty, a chora ideologia postępu i nowoczesności zniszczyła te funkcje kary, które były do tej pory.  Chodzi o funkcję odstraszającą, naprawiającą sprawcę i o funkcję powodującą, że sprawca ma dokonać jakiegoś zadośćuczynienia.

Dzisiaj dla pewnej grupy przestępców, w szczególności tzw. przestępców pospolitych, pobyt w więzieniu jest stałym elementem wkalkulowanym w ich styl życia. W tzw. środowisku przestępczym, fakt nie bycia w więzieniu obniża jego rangę społeczną. Ich zdaniem przestępca, który nie był w więzieniu - musi być kapusiem.

Ponadto należy zmienić także system orzekania warunkowych zwolnień, który jest wręcz klasycznym sądem kapturowym. Sędziowie orzekają w sposób niejawny wcześniejsze zwolnienie. Pytanie gdzie strony takiego procesu.  Kto przedstawi  zagrożenie o możliwości powrotu do przestępstwa, czy braku skruchy. W dzisiejszym nowoczesnym świecie postępu społecznego zapominamy, że w bardzo wielu przypadkach trzymanie przestępcy w izolacji jest korzystniejsze niż na wolności. Ponosimy koszty ekonomiczne, które i tak są mniejsze, niż te które musimy ponieść, gdy przestępca jest na wolności. Pomijam koszty społeczne czy nieszczęścia, które mogą się wydarzyć.

Rozmawiała Karolina Zaremba