Nauczycielka ze Stargardu Szczecińskiego miała powiedzieć rodzicom, że woli korzystać z książek, z których uczy od lat, więc nie będzie korzystać z „Naszego Elementarza”. I chociaż szkoła zamówiła rządowy podręcznik, to dzieci i tak będą się uczyć z publikacji „Nowej Ery”, za który muszą zapłacić rodzice. Ci się oburzają, że to marnowanie pieniędzy, bo szkoła nie wykorzystuje dotacji na materiały ćwiczeniowe dla uczniów i jeszcze wymusza na rodzicach dodatkowe opłaty. 

Wicedyrektora wspomnianej szkoły tłumaczy, że podręcznik "Nowej Ery" wchodzi w skład rekomendowanego przez wydawnictwo pakietu, który szkoła zakupiła w ramach rządowej dotacji, ale nauczyciele wcale nie muszą z niego korzystać, to tylko dodatkowa opcja. Małgorzata Goździk zapewnia również, że rodzice do niczego nie muszą dopłacać, być może po prostu źle zrozumieli nauczycielkę.

O opisanej sytuacji w MEN nikt nie wiedział. Do ministerstwa dochodziły jednak głosy, że w niektórych szkołach nauczyciele bardzo ostrożnie obchodzą się z rządowym podręcznikiem i trzymają go w bibliotekach, by się nie niszczył. Dzieci mają na lekcji korzystać ze skserowanych kartek. W innych placówkach zabrania się noszenia elementarza do domu, a jeśli dziecko chce po lekcjach z niego skorzystać, to ma zajrzeć do elektronicznej wersji zamieszczonej w internecie. W jeszcze innej szkole dyrektor próbował zmusić nauczycieli do podpisania oświadczenia, że biorą oni odpowiedzialność za zniszczenie książki przez uczniów.

MEN apeluje do rodziców o zwracanie uwagi na takie sytuacje. Podkreśla, że szkoła nie prawa brać od nich żadnej dodatkowej złotówki. „Nie dajcie się oszukiwać, a jeśli są wątpliwości, zgłaszajcie je kuratorom oświaty lub na naszą infolinię” - prosi ministerstwo.

MaR/Wyborcza.pl