Kardynał Franciszek Macharskie nie chciał rozmawiać o swoim uzdrowieniu. Podobnie jak o chorobie. -Ja mam tylko jedno zadanie: modlić się o rozszerzenie kultu Miłosierdzia Bożego - mówił w 2012 roku.

Nowotwór złośliwy jelita grubego u kardynała Franciszka Macharskiego zdiagnozowano w 1992 roku. Miał wówczas sześćdziesiąt pięć lat. Od trzynastu lat był metropolitą krakowskim.

-Byliśmy na koronacji figury Matki Bożej Królowej Tatr na Rusinowej Polanie. Podczas schodzenia z Wiktorówek kardynał poprosił, aby wezwać lekarzy, gdyż dłużej nie jest w stanie znieść dolegliwości - wspomina kardynał Kazimierz Nycz, wówczas biskup pomocniczy w Krakowie. Konsylium zdecydowało o natychmiastowej hospitalizacji kardynała. 8 września, w święto Narodzenia NMP, przeprowadzono operację.

-Guz był bardzo rozległy. Kardynał bardzo słaby. Lekarze nie dawali nadziei, że z tego wyjdzie- wspomina ks. Andrzej Fryźlewicz, sekretarz kardynała od ponad trzydziestu lat. Tego samego dnia biskupi pomocniczy ogłosili komunikat prosząc wiernych o modlitwę za chorego metropolitę. Jego szybki powrót do zdrowia zawierzyli Bożemu Miłosierdziu.
Kardynał Macharski modlił się w różnych intencjach - za świeckich i księży, za Kościół krakowski, za chorych, ale nigdy za siebie. Nawet wtedy, kiedy walczył z nowotworem.

On tak bardzo ufa Bogu, że uważał, iż byłby niewierny Jemu i tej deklaracji - wewnętrznej i zewnętrznej, którą nosił wpisaną w mitrze: "Jezu, ufam Tobie"- gdyby chciał Pana Boga poprawiać. Powiedział więc: "Panie Boże, dopuściłeś chorobę, ja bym wolałaby, aby było inaczej, ale przyjąłem ją jako wyraz Twojej woli - czytamy w książce "Cuda świętej Faustyny".

Osobistym kultem kultem Boże Miłosierdzie i siostrę Faustynę Kowalską kardynał Macharski otaczał od czasów przedwojennych. Metropolita krakowski to pierwszy w świecie hierarcha, który jako dewizę swojej posługi wybrał słowa: "Jezu, ufam Tobie". Miał je wyhaftowane na mitrze.

"Cuda świętej Faustyny"

- To nie jest książka z góry przyjętą tezą, schematyczna, publikacja rosła razem z rozmówcami. Ta książka jest bogata, wielka i ważna także dlatego, że pokazuje - nie boje się użyć tego słowa - jakieś działanie Ducha Świętego w autorce i w osobie, z którą o Bożym Miłosierdziu i świętej Faustynie rozmawiała - mówił w czasie promocji najnowszej książki Ewy Czaczkowskiej "Cuda świętej Faustyny" kardynał Kazimierz Nycz.

Jak zauważono podczas spotkania promocyjnego, 29 maja na 1 Piętrze przy ul. Foksal w Warszawie, w ostatnim czasie ukazało się wiele książek o cudach. Co wyjątkowego jest w publikacji Ewy Czaczkowskiej? "Cuda świętej Faustyny" pokazują, że "cud" to nie paszport do niebiańskiego życia tu na ziemi. Mimo cudu codzienność trwa.

- Cud w życiu moich rozmówców jest ważny, ale nie najważniejszy. Dlatego te historie mają ciąg dalszy, pokazują zmianę, jaka zaszła w ich życiu: pogłębienie relacji z Bogiem, powrót do Boga, głoszenie orędzia o Bożym Miłosierdziu, a także mierzenie się różnymi trudnościami, których w codziennym życiu nie brakuje - tłumaczyła autorka.

Dziesięć cudów generała

Pierwsze oficjalne wydanie "Dzienniczka" ukazało się dopiero w 1981 roku. Rosnąca popularność kultu Miłosierdzia Bożego - jak wymienia Ewa Czaczkowska w swojej książce - to zasługa: siostry Faustyny Kowalskiej, księdza Michała Sopoćko, księdza Józefa Andrasza, Jana Pawła II, kardynała Franciszka Macharskiego. Mimo to wizerunek Jezusa Miłosiernego z podpisem "Jezu, ufam Tobie" towarzyszy ludziom od dziesięcioleci. Janusz Brochwicz- Lewiński otrzymał go w przededniu wybuchu II wojny światowej od matki. Mężczyzna z tym małym, biało - niebieski obrazkiem nie rozstawał się nigdy.

-Ten obrazek i związana z nim opieka duchowa mojej matki sprawiły wiele cudów. Uratowały mi życie w sytuacjach, z których nie miałem prawa wyjść żywy- mówi. Ewa Czaczkowska wyszczególnia aż 10 cudów, interwencji Bożego Miłosierdzia, w życiu mężczyzny. Brochwicz- Lewiński był ciężko ranny w czasie Powstania Warszawskiego. 8 sierpnia został trafiony w brodę. Przeżył. Po wojnie przez wiele lat, jako brytyjski oficer, mieszkał w Niemczech. Oczywiście chciał wrócić do Polski, ale równocześnie obawiał się tego. Jako oficer brytyjskiego wywiadu, który wyłapywał radzieckich szpiegów wiedział o agenturalnej przeszłości wielu prominentnych postaci III RP. Zdawał sobie sprawę, że ma wielu wrogów. Do Warszawy, po raz pierwszy przyleciał po pięćdziesięciu ośmiu latach, w 2002 roku. Miał wówczas osiemdziesiąt cztery lata. Do podjęcia tak radykalnej decyzji, jaką była zmiana miejsca zamieszkania, w takim wieku, także potrzeba było nieskończonej ufności w Bożą opiekę.

Swój obrazek Janusz Brochwicz- Lewiński przekazał Agnieszce Boguckiej, która opiekowała się mężczyzną w Polsce. Tylko raz Brochwicz- Lewiński myślał, że go zgubił. 2 stycznia 1953 roku miał poważny wypadek samochodowy. Stacjonował wtedy w jednostce w Iserlohn w Westfalii. Było ślisko, a więc jechał wolno. -Nagle z bocznej ulicy wyskoczył na mnie wielki dziesięciotonowy samochód. Uderzył mnie w bok. Mój samochód się przewrócił, wpadł do rowu- wspomina generał.

W szpitalu spędził dwa miesiące, z czego cztery tygodnie na oddziale intensywnej opieki. Stracił obrazek z wizerunkiem Jezusa. Ale nie na długo. Przyniosła mu go pielęgniarka, uprzednio oczyściwszy z krwi.
-Wiele razy traciłem wszystko, co miałem, lecz obrazek zawsze odnajdywałem- wyjaśnia generał Janusz Brochwicz- Lewiński.

Zakonnica z kościołem na dłoni

Luciano Boschetto siostra Faustyna wybrała sama i uzdrowiła. Była noc, z 20 na 21 kwietnia 2004 roku. "Nie bój się. Przyszłam do Ciebie" - powiedziała do przebywającego w szpitalu w Mediolanie mężczyzny. "Przyszłam cię uzdrowić i cię uzdrowię. Jedyna rzecz, o którą cię proszę, to żebyś przyszedł do mnie jak będziesz już zdrowy". Siostra Faustyna położyła na nim swoje palce. Mężczyznę przeszył ból i gorąco takie "jakby się gotował". Na ciele Luciano pozostało pięć plamek. Później na dłoni zakonnicy pojawił się kościół. Plamki z ciała znikły samoistnie w 2000 roku.

Po wyjściu ze szpitala Luciano rozpoczął poszukiwania zakonnicy oraz kościoła, który mu pokazała. Chciał złożyć obiecaną rewizytę. W czasie poszukiwań trafił do don Gregorio Vatili, od którego usłyszał: "Za dwa miesiące, gdy będziesz oglądał telewizję albo czytał gazetę, dowiesz się, gdzie jest ten kościół i kim jest ta siostra". Dwa miesiące później Luciano natrafił na reportaż o Łagiewnikach. Z rewizytą, do św. Faustyny, udał się w 2005 roku, w święto Bożego Miłosierdzia. Kiedy ludzie z całego świata jechali do Rzymu, by trwać przy odchodzącym Janie Pawle II, Luciano ze swoimi najbliższymi jechał w przeciwnym kierunku, do Łagiewnik.

Książka "Cuda świętej Faustyny" to zbiór dwunastu reportaży ukazujących interwencję siostry Faustyny w życiu konkretnych osób. Historie te czytelnikowi pomogą spojrzeć na cuda z nowej perspektywy.

- Największym cudem siostry Faustyny w jego życiu było pogodzenie się z wolą Bożą, a myśmy uważali, że jest nim wyjście z nowotworu - wspominał, w czasie spotkania promocyjnego zmaganie się z chorobą kardynała Macharskiego, kardynał Kazimierz Nycz.

Do bohaterów reportaży dziennikarka docierała korzystając z archiwalnych numerów "Orędzia Miłosierdzia" oraz dzięki pomocy siostry Elżbiety Siepak, rzeczniczka Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia z Łagiewnik. - Z wielu historii wybrałam kilkanaście. Nie do wszystkich udało mi się dotrzeć. Chciałam mieć szerokie spektrum rozmówców, nie tylko z Polski, ale także z zagranicy. Bohatera pierwszego reportażu, Włocha Luciano Boschetto, któremu objawiła się siostra Faustyna, szukałam przez sześć miesięcy- zdradziła niektóre szczegóły powstania książki Ewa Czaczkowska.

"Cuda siostry Faustyny", Ewa K. Czaczkowska, Wydawnictwo Znak, Kraków 2014

Agata Bruchwald