Hiszpańska pielęgniarka opiekowała się w szpitalu w Madrycie duchownym Manuelem Garcia Viejo, który wrócił z Sierra Leone. Mężczyzna zmarł. Wkrótce okazało się, że u pielęgniarki wykryto ebolę.

Pielęgniarka i jej mąż zostali poddani kwarantannie. W tym czasie madrycki sąd zadecydował, że ich pies zostanie uśpiony, bo może przenosić chorobę. Przeciwko temu zaprotestował mąż pielęgniarki, postulując, że nie ma jeszcze dowodów, by zwierzęta mogły roznosić ebolę.

Przeciwko decyzji sądu wybuchły niemałe protesty. Natychmiast powstała internetowa petycja, pod którą podpisało się już 320 tysięcy osób.  

Sprawa ta ma dwa ciekawe aspekty. Po pierwsze przejmowanie się psem, gdy istnieje prawdopodobieństwo, że może zarazić ludzi ebolą jest całkowicie nieracjonalne. Po drugie zastanawia, że los psa jest w stanie w krótkim czasie pobudzić setki tysięcy osób do działania. Los mordowanych w Hiszpanii dzieci nienarodzonych nie wzbudza tymczasem większych emocji. To kolejny dowód zarówno na barbaryzację kultury, jak i na jej głęboką infantylizację. 

pac/rp.pl