Eryk Łażewski, Fronda.pl: Ostatnio od kapłaństwa odeszło trzech znanych księży: Michał Macherzyński, Michał Misiak i Łukasz Kachnowicz. Czy wspomniane zdarzenie to znak jakiegoś problemu w Kościele polskim, a może i światowym? A jeżeli tak, to jakiego?

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, historyk Kościoła, duszpasterz opozycji w czasach PRL: Tak, to jest proces, który dzieje się już (przynajmniej w Kościele polskim) od wielu lat. Jest to odchodzenie młodych i dość gorliwych kapłanów, którzy na swojej drodze kapłańskiej pogubili się. To znaczy, są to osoby często związane z ruchami charyzmatycznymi czy zielonoświątkowymi. Mają oczywiście na początku bardzo gorliwą wiarę. Mają dobre chęci. Natomiast – niestety – wchodzą w bardzo niebezpieczne jakieś idee, które kończą się tak, jak z tymi kapłanami, czyli odejściem z kapłaństwa, nawet porzuceniem prawd wiary. Myślę, ze tu Episkopat musi sobie jasno powiedzieć, że takie zjawisko jednak istnieje.

No właśnie! Wspomniał tutaj ksiądz o zielonoświątkowcach. Niektórzy komentatorzy twierdzą, że przyczyną wspomnianych odejść z kapłaństwa jest coraz mocniejszy wpływ protestantyzmu właśnie w wersji zielonoświątkowej.

Tak, zgadzam się z tym. Bo ja spotykam, również wśród ludzi świeckich, bardzo gorliwych katolików, którzy wchodzą w tego typu wspólnoty, i nagle – po pewnym czasie – całkowicie zmieniają poglądy. Bo idea zielonoświątkowców jest bardzo atrakcyjna, zwłaszcza dla ludzi młodych. Natomiast, ona w wielu przypadkach jest sprzeczna z wiarą katolicką. I ci ludzie w pewnym momencie stoją na rozdrożu. Niestety, znam takie dość liczne przypadki, że ktoś rezygnuje z życia w parafii katolickiej, i przechodzi do zielonoświątkowców. Mówię tutaj o ludziach świeckich. Ale niestety, to dotyczy też kapłanów. I dlatego, powinny być podjęte działania. Przede wszystkim [ważne są] jasne normy [dotyczące tego] jaka jest obecność kapłanów w tych wspólnotach [charyzmatycznych]. No i też [musi być] przeciwdziałanie temu, żeby ci ludzie nie byli przeciągani do zborów zielonoświątkowych.

No właśnie, w protestantyzmie są takie rzeczy – powiedziałbym – atrakcyjne: to, że najważniejszą rolę odgrywa wewnętrzne przekonanie, oraz to, że nie ma celibatu, który – jak wskazuje przykład księży Mecherzyńskiego i Misiaka – jest jakimś dużym problemem.

Myślę, że przede wszystkim jest to taka „atrakcyjność” (w cudzysłowie „atrakcja”), że można odrzucić wszystkie dotychczasowe normy i powiedzieć, że „mnie osobiście Pan Jezus co innego przekazał”. I w ten sposób rozbijamy się na setki tysięcy różnych doktryn. No bo jednak, Kościół katolicki opiera się na dwóch fundamentach: to jest oczywiście Ewangelia, i to jest Tradycja Kościoła. Natomiast za interpretację, za to wszystko, jest odpowiedzialna Stolica Apostolska. A więc nie można sobie tak powiedzieć, że papież – jako Następca Chrystusa, Namiestnik Chrystusa – ma takie [nieobowiązujące] podejście. Biskup (oczywiście jeżeli żyje w zgodzie z Watykanem) też przedstawia jasną wykładnię tego wszystkiego. A ktoś sobie indywidualnie powie: „No, ja mam inne poglądy. Tak, bo mi Pan Jezus powiedział co innego”. I to jest takie może kolokwialne, ale to można porównać do tego powiedzenia, które było w dawnej Polsce: „Szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie”. Każdy więc może sobie stworzyć własną doktrynę. To jest ogromnie niebezpieczne, i to prowadzi rzeczywiście do dramatycznego rozbicia wewnątrz Kościoła.

Chciałbym tu jeszcze raz poruszyć sprawę celibatu. Wydaje się, że u księży, którzy odchodzą, ta sprawa celibatu jest bardzo ważna i jakoś brak im zrozumienia jego roli w kapłaństwie.

Tak. To jest – moim zdaniem – osobny w ogóle problem: czy księża rzymskokatoliccy (ci, którzy są formowani w seminariach w ciągu ostatnich – powiedzmy - dziesięciu, czy dwudziestu lat) są w ogóle przygotowani do celibatu. Bo myślę, że czym innym był ten problem – powiedzmy - dla mojego pokolenia, które jednak żyło w innej rzeczywistości. Tutaj, mamy obecnie ogromne rozluźnienie obyczajów. W całym świecie tak jest: pewna rewolucja seksualna. A więc kapłani mogą być po prostu na to nieprzygotowani. To znaczy, że ich formacja jest bardzo słaba. Natomiast ja myślę, że w wielu wypadkach (bo znam też takich kapłanów) to jest później samo usprawiedliwianie się. [Pojawia się bowiem pytanie]: dlaczego on [ksiądz] odszedł? [I żeby zadowalająco na nie odpowiedzieć], szuka on sobie jakichś takich „atrakcyjnych” powodów: odszedł, bo się zakochał; odszedł, bo właśnie miał jakieś prywatne objawienia. Ale myślę, że główną przyczyną jest wchłonięcie tych wszystkich – niestety - niebezpiecznych, fałszywych zasad ruchu zielonoświątkowego. I tu jest główna przyczyna. Oczywiście, to się zawsze wiąże z jakimiś dodatkowymi później problemami: taki człowiek czuje się osamotniony, szuka sobie kogoś innego. No, jest to przykre bardzo i myślę, że to nie może być dalej temat tabu. Tylko trzeba na ten temat mówić i właśnie podejmować pewne środki. Między innymi, w kształtowaniu nie tylko kleryków, ale [też] młodych kapłanów, za których biskup jednak odpowiada i powinien dbać o te sprawy.

No właśnie! I kolejne pytanie jest właśnie o to: co można zrobić, żeby zapobiegać kolejnym rezygnacjom z kapłaństwa?

Myślę, że musi być formacja naprawdę porządna, również kapłanów po święceniach kapłańskich. Moim zdaniem, dotyczy to wszystkich pokoleń. Bo jednak obserwuję (ja jestem księdzem diecezjalnym), że bardzo szybko rozluźniają się te więzy między kolegami z Seminarium, między danym księdzem a pozostałymi księżmi. I nagle się okazuje, że ktoś się staje takim „wolnym strzelcem”. Myślę więc, że jednak tu biskupi muszą mądrze przemyśleć formację. Aby to nie było tylko takie grzecznościowe: przyjadą raz na rok na jakiś zjazd, porozmawiają o wszystkim i o niczym. Tylko, że musi być podjęte jakieś działanie przez wyznaczonych kapłanów, którzy rzeczywiście są ojcami duchownymi innych kapłanów. Nie tylko takimi fikcyjnymi, „na papierku”. Oni powinni jednak o to dbać. Bo bardzo często w przypadku odejścia z kapłaństwa, to nie jest tak, że nagle komuś coś w pewnym momencie odwidziało się. To jest bardzo długi proces. Natomiast, jeżeli nie ma reakcji na to; jeżeli się mówi, że nikt nic nie wie, i nagle ktoś odchodzi, to wtedy dopiero zaczyna się dramat. No więc, trzeba przeciwdziałać temu wcześniej. Myślę, że gdyby były lepsze relacje biskupów z księżmi, a przede wszystkim [gdyby] biskup znalazłby w swojej diecezji takich księży z ogromnym autorytetem, uczciwych i prawych, którzy mieliby powierzoną misję formowania innych księży (zwłaszcza młodych), to pewne sprawy (problemy) można by profilaktycznie, w zarodku, rozwiązywać. A nie dopiero, jak ktoś odchodzi. Często te odchodzenia są spektakularne, takie medialne. To budzi też wśród innych księży wątpliwości. No i niestety, to jest jak z taką chorobą – zarazą, która się rozprzestrzenia.

Mówił ksiądz o biskupach. A co mogą robić inni księża (no i oczywiście wierni świeccy), aby ratować tych, którzy mają jakiś kryzys w kapłaństwie?

Myślę, że tu jest taka zasada, która znajduje się w Ewangelii, że jednak trzeba swojemu bratu „w cztery oczy” powiedzieć pewne sprawy. Sądzę, że jest to rola nie tylko kapłanów, ale i świeckich. Tu się zgadzam z panem redaktorem, że jeżeli dany świecki, który jest bardzo zaangażowany w życie parafii, który jest uczciwym katolikiem, widzi, że jego wikary, proboszcz, czy katecheta, nagle wyraźnie skręca w jakąś inną stronę, to powinien mieć odwagę to mu powiedzieć. Dotyczy to oczywiście również księży. Bo te przypadki, które ja znam, to nigdy się nie stały z miesiąca na miesiąc. To były [już wcześniej] wyraźne odchylenia: ktoś odcinał się od pewnych rzeczy, był pochłonięty właśnie jakimś tam ruchem Odnowy (tej Charyzmatycznej, czy Zielonoświątkowej). Już widać było, że porzucał pewne sprawy, a koncentrował się na innych. No i myślę, że tu jest jednak obowiązek innych kapłanów – dla dobra właśnie swoich współbraci – im to powiedzieć „w cztery oczy”, a jeżeli nie, to powiedzieć w obecności innych kapłanów. Nie ma takiej sytuacji, że nikt nic nie wie. Nawet jeśli księża są samotni na parafii, to jednak księża z okolicznych parafii wiedzą, co tam się dzieje.

Rozumiem i dziękuję księdzu za rozmowę.

I jeszcze dodam: bardzo dobrze, że pan ten temat porusza, bo to jest rzeczywiście bardzo ważna sprawa. A więc, jak najbardziej. Dziękuję bardzo! Pozdrawiam! Szczęść Boże!