Poddanie Kremla przez polską załogę w listopadzie 1612 r. to dla Rosjan jeden z najważniejszych faktów w historii ich państwa. Rocznica tego wydarzenia niedawno w kalendarzu świąt państwowych zajęła miejsce obchodów rewolucji październikowej.

Dla Polaków to skutek dymitriad – wstydliwy przykład złowróżbnej anarchii części ówczesnych elit władzy.

Tak uczono nas w szkole. Ten obraz w polskiej historiografii w zasadzie dominuje do dziś.

Rzutuje to oczywiście zasadniczo na naszą politykę historyczną. Dwa lata temu „Rzeczpospolita” zapytała prezydenckiego doradcę ds. historii i dziedzictwa narodowego prof. Tomasza Nałęcza o przyczynę braku państwowych obchodów „hołdu ruskiego”. Zdziwiony historyk odpowiedział pytaniami: „Co mamy przypominać? Fatalną politykę wobec Rosji?”.

Dlaczego fakty, które konstytuują nowożytną państwowość Rosji, w Polsce traktowane są jak farsa? Skąd aż taka asymetria ocen w świadomości dwóch narodów?

Najkrócej rzecz ujmując: jest ona efektem niezrozumienia sensu tej historii przez Polaków. Pobyt na Kremlu nie był bowiem skutkiem intryg, bezhołowia i prywaty możnowładców, lecz konsekwentnej, trwającej kilka dekad, polityki pokojowej ekspansji poprzez federalizację.

Dymitriady a Pax Polona

Dymitriady były rzeczywiście dziełem różnego autoramentu awanturników. Brali w nich udział zbankrutowani magnaci, sfrustrowani uczestnicy rokoszu Zebrzydowskiego, Kozacy głodni mołojeckiej chwały czy też lisowszczycy – najemnicy, przed którymi drżała cała Europa. Co do tego nie ma sporu.

Jednak dymitriady, o czym zbyt rzadko przypominają polscy i zagraniczni historycy, nie miały formalno-prawnej legitymacji ze strony parlamentu i króla. Co więcej, stały w sprzeczności z polityką pokojowej ekspansji poprzez federalizację, której wyrazem była unia polsko-litewska.

Dlatego też dziwić musi upór dziejopisów, z jakim wydarzeniom tym przyznają pierwszoplanową rolę (chlubny wyjątek stanowi synteza Mariusza Markiewicza „Historia Polski 1492–1795”). Prowadzi on bowiem do zaciemnienia prawdziwego znaczenia ówczesnego konfliktu pomiędzy Rzecząpospolitą a Moskwą.

Unia polsko-litewska gruntownie przekształciła ówczesną konstelację międzynarodową. Powołała do życia mocarstwo – do połowy wieku XVII najsilniejszego wschodnioeuropejskiego gracza, współdecydującego o ładzie europejskim.

Geopolityczne położenie Rzeczypospolitej Obojga Narodów implikowało konflikt interesów z najważniejszymi konkurentami w regionie: z Wielkim Księstwem Moskiewskim i ze Szwecją. Stawka była niebagatelna: hegemonia w Europie Północnej (Dominium Maris Baltici) i Wschodniej.

Konflikt z Moskwą był wianem, jakie Wielkie Księstwo Litewskie wniosło do wspólnego państwa. Był z pewnością jednym z najważniejszych motywów skłaniających Wilno do mariażu z Koroną. Litwini zaczęli przegrywać rywalizację z Moskwą i trwały sojusz z Polakami miał zatrzymać napór na ich północne i wschodnie rubieże.

Wiek XVI to czas stopniowego stawania się wschodnio-ruskiej mocarstwowości. W polityce wewnętrznej – scalania terytorialnego i centralizacji władzy. W polityce zewnętrznej – ekspansji. W regionie nie było miejsca na dwa mocarstwa. Konflikt polsko-moskiewski był więc nieunikniony.

Rzeczpospolita mogła poradzić sobie z tym wyzwaniem w dwojaki sposób. Albo osłabiać potencjał moskiewski za pomocą tradycyjnych środków dyplomatycznych, których przedłużeniem w razie konieczności była konfrontacja zbrojna. Albo – co było oryginalną polską metodą – doprowadzić do kolejnej, trzeciej unii, czyli pokojowo rozszerzyć Rzeczpospolitą o kolejny człon: Moskwę.

Zabiegi o trzecią unię

Poważne impulsy do unii z Moskwą pojawiły się podczas pierwszego bezkrólewia, w latach 1572–1574. Wówczas jednym z najpoważniejszych kandydatów do tronu Rzeczypospolitej był nie kto inny jak wsławiony okrucieństwami Iwan IV Groźny.

Plany federalizacji odżyły w 1584 r. po śmierci cara. Stefan Batory dał Kremlowi wybór: albo kontynuacja wojny, albo unia. W roku 1585 z poselstwem do Moskwy udał się kasztelan miński Michał Haraburda. Według Władysława Konopczyńskiego proponował on „taką unię Rzeczypospolitej z państwem moskiewskim, aby wspólnego władcę wybierali ci, którzy już mają wolną elekcję, tj. Polacy i Litwini, a przyjmowali go z ich rąk Moskale jako podlegli władzy dziedzicznej i absolutnej”. Opór drugiej strony i śmierć Batorego te plany pokrzyżowały.

W roku 1598, po śmierci Fiodora, syna Iwana Groźnego, wygasła dynastia Rurykowiczów. Rozpoczął się okres wielkiej smuty. Rzeczpospolita natychmiast wysłała do Moskwy swoich posłów. Mieli oni przekonać bojarów, by wstrzymali się z elekcją kolejnego cara i podjęli rozmowy na temat unii personalnej. Ci wybrali jednak Borysa Godunowa. Pomimo to w grudniu 1600 r. do Moskwy przybyło wielkie poselstwo, któremu przewodził kanclerz litewski Lew Sapieha. Przedstawił on wielki plan połączenia obu państw. Rzeczpospolita i Moskwa miały prowadzić wspólną politykę zagraniczną, razem wybudować flotę, zagwarantować wolności religijne. Władcy obu państw nosiliby podwójne korony symbolizujące unię. W przypadku bezpotomnej śmierci cara jego tron przypadłby królowi; w razie śmierci króla posłowie moskiewscy mieliby prawo do elekcji króla polskiego; jednakże pierwszeństwo wyboru przysługiwałoby królewiczom przed carem. Propozycje te zostały odrzucone, a posłowie przywieźli kolejny pokój.

Koncepcja unii powróciła w roku 1606. Tym razem impuls wyszedł od Rusinów. Po wstąpieniu na carski tron Samozwaniec wysłał do Polski swojego posła, Bezobrazowa. Ten w rzeczywistości reprezentował grupę opozycyjnie nastawionych do Dymitra bojarów (m.in. późniejszego cara Wasyla Szujskiego) i w ich imieniu zaproponował wybór syna Zygmunta III, królewicza Władysława, na tron carski. Król zlekceważył go.

W Moskwie doszło do kolejnego zwrotu. Zamordowano Dymitra, władzę przejął Wasyl Szujski, „cudownie” odnalazł się Dymitr II Samozwaniec. W 1609 r. car Wasyl zawarł z Karolem IX, królem szwedzkim, układ, w którym oba państwa zobowiązały się do prowadzenia wspólnej polityki zagranicznej, a Szwecja oddała do dyspozycji Moskwy kontyngent wojskowy. Zygmunt III słusznie uznał to za casus belli. Z niewielką armią udał się na Smoleńsk. Wojnę rozstrzygnął w polu rok później hetman Stanisław Żółkiewski. Pod Kłuszynem rozgromił pięciokrotnie (a wedle niektórych nawet siedmiokrotnie) silniejsze połączone siły rosyjsko-szwedzkie, po czym ruszył na Moskwę.

Jednak zamiast szukać okazji do rozniesienia na husarskich kopiach ciągle jeszcze silnych przeciwników, podjął rozmowy z bojarami. Rozumiał, że o ostatecznym sukcesie w grach międzynarodowych decyduje dyplomacja, a nie armaty i jazda. Moskwa otworzyła swoje bramy przed polskim hetmanem, bojarzy wybrali na cara królewicza Władysława. Rzadka rzecz nie tylko w historii Polski: owoce militarnego zwycięstwa zostały bez zbędnej zwłoki skonsumowane politycznie.

Po prawie trzydziestu latach wysiłków polsko-litewsko-moskiewska unia personalna stała się faktem. Żółkiewski miał jednak świadomość, że uczynił dopiero pierwszy krok. W liście do Lwa Sapiehy przekonywał: „Z WMciami bracią naszą narodem W.X. Litewskiego wyszło lat sto sześćdziesiąt, nim do skutecznego zjednoczenia przyszło, a z tak wielkiem, szerokiem cesarstwem moskiewskiem za niedziel kilkanaście chcą, żeby wszystko sprawić jako potrzeba”. Niestety, cierpliwości i zrozumienia dla polityki Żółkiewskiego nie miał król Zygmunt; nie zgodził się ratyfikować układu zawartego przez hetmana, bo sam chciał być carem. Pod koniec roku 1612 Polacy poddali Kreml.

Ten – z konieczności pobieżny – opis pokazuje, że ówczesna polityka polska wobec Moskwy awanturnicza nie była. Awanturnicze były jedynie zachowania niektórych drugoplanowych aktorów. Rzeczpospolita podnosiła kwestię unii konsekwentnie od momentu śmierci Iwana Groźnego. Grała o najwyższą stawkę, o federalizację, która zapewniłaby jej pozycję hegemona w środkowej i wschodniej Europie. To nie awanturnictwo, lecz poważna i długofalowa polityka, której celem było ustanowienie Pax Polona w rozległym regionie.

Dla oceny ówczesnej polityki nie jest najważniejsze, czy szansa, by królowie polscy nosili czapkę Monomacha, była realna, czy też nie. Tego bowiem nie sposób jednoznacznie rozstrzygnąć – wynika to z natury historiografii jako nauki społecznej. Pytanie, na które można szukać sensownej odpowiedzi, brzmi: czy polska polityka wschodnia miała w ówczesnych realiach inny, lepszy wybór? Boć przecież polityka jest sztuką optymalnego w danych warunkach wyboru.

Racjonalność polityki federalizacji

XVII-wieczna Polska na wschodnich i południowych kresach miała trzech wielkich rywali: Wielkie Księstwo Moskiewskie, Szwecję oraz Imperium Osmańskie. Jeśliby miała stosować klasyczne reguły polityki realnej, kierowałaby się wyłącznie własnym, egoistycznym interesem. W praktyce tworzyłaby koalicję z jednym z konkurentów przeciwko drugiemu; koalicję, której jedynym warunkiem byłoby osiągnięcie militarnej przewagi nad przeciwnikami.

Trzymając się ściśle zasad Realpolitik, prawdopodobnie należałoby wybrać alians z Turkami. Tego rodzaju cyniczna gra nie była jednak do pomyślenia. Strategiczny, agresywny sojusz z państwem muzułmańskim przeciwko państwu chrześcijańskiemu nie wchodził w grę w kontrreformującej się Europie i Polsce. Co najwyżej można było myśleć o czymś w rodzaju paktu o nieagresji lub zawartym ad hoc sojuszu obronnym. Z kolei alians ze Szwecją stał w sprzeczności z polityką dynastyczną, jaką prowadził ówczesny król. Warunkiem jakichkolwiek rozmów o współpracy z Karolem IX i jego następcami było zrzeczenie się przez polskich Wazów pretensji do szwedzkiej korony.

Pozostawała więc opcja moskiewska. Problem w tym, że Rzeczpospolita i Moskwa miały niezwykle trudne do pogodzenia interesy. Oba państwa równocześnie rościły pretensje do ogromnego terytorium, obejmującego dzisiejszą Estonię, Łotwę, Białoruś i Ukrainę. Dlatego zamiast współdziałać, prowadziły wojny. Wykorzystanie wielkiej smuty nie do podboju, ale federalizacji, było ze wszech miar racjonalne, gdyż unia gwarantowała trwałe rozwiązanie kwestii regionalnej. Dariusz Kondrakiewicz, badacz międzynarodowych systemów równowagi sił, zwraca uwagę, że „pewną prawidłowością prowadzonych wojen między tymi państwami [Rzecząpospolitą, Moskwą i Szwecja – przyp. K. R.] było to, że gdy jedna ze stron odnosiła wyraźne sukcesy, następowała kontrakcja pozostałych i jeśli nawet nie przybierała formy bliskiej współpracy, to była rodzajem życzliwej pomocy, jak np. czasowe zawieszenie działań zbrojnych na innych obszarach”. Idąc krok dalej, można założyć, że racjonalne zachowanie się wszystkich trzech aktorów prowadziłoby do powstania naturalnego układu równowagi sił w regionie, czyli rodzaju sytuacji patowej, w której nie pojawi się jedno dominujące mocarstwo. Unia z Moskwą była próbą przezwyciężenia tego rodzaju pata, przekroczenia logiki równowagi; próbą wyprowadzenia Rzeczypospolitej na pozycję regionalnego hegemona.

Nie tylko kalkulacje geopolityczne, ale i uwarunkowania wewnętrzne dostarczają argumentów za racjonalnością polityki federalizacyjnej. Rzeczpospolita nie mogła prowadzić wojny bez zgody Sejmu. Na arenie międzynarodowej zachowywała się podobnie jak współczesna demokracja: nie była skłonna prowadzić wojen zdobywczych ani zawierać agresywnych paktów militarnych. Była jednak mocarstwem. Typową dla mocarstw skłonność do ekspansji realizowała na drodze federalizacji. Unia stanowiła więc jedyny sposób rozwiązania kryzysu i konfliktu regionalnego. Potencjał państwa polsko-litewsko-prusko-rusko-moskiewskiego skutecznie odstraszałby zarówno Szwedów, jak i Turków.

Wszystko zatem wskazuje na to, że jedyna skuteczna i dalekosiężna polityka bezpieczeństwa Rzeczypospolitej elekcyjnej mogła być realizowana poprzez tworzenie federacji z Moskwą; najpierw unię personalną, a następnie poprzez stopniowe pogłębianie jej w kierunku unii realnej.

Dlaczego więc udało się tę racjonalna politykę tak łatwo zdeprecjonować? Wśród wielu powodów warto wskazać dwa podstawowe.

Na polskim trupie

Ma niewątpliwie rację Adam Zamojski, twierdząc, że „historia polski jest pierwszą w dziejach powszechnych ofiarą politycznej propagandy. Rosja i Prusy zbudowały imperialną potęgę swych państw z materiałów uzyskanych z rozbiórki polskiej konstrukcji państwowej. [...] Musiały zatem doprowadzić do tego, by świat zapomniał, że kiedykolwiek istniało państwo polskie, które oni tak brzydko rozgrabili. […] perfidny plan zatajenia prawdy historycznej i zakłamania przeszłości Polski powiódł się tak znakomicie, że do dziś, poza regionem Europy Środkowej, mało kto jest świadom, iż Polska była kiedyś niepodległym państwem, nie mówiąc o tym, że była potęgą”.

Manipulacja świadomością historyczną miała na celu odebranie Polakom tożsamości, a więc pozbawienie ich fundamentu, na którym wybudowana jest narodowa wspólnota. Wystarczyło im wmówić, że najważniejsze momenty historii narodowej to awanturnictwo lub farsa, na którą Duch Świata patrzył z nieukrywaną pogardą. Najgorsze jednak, że w dużej mierze udało się Polaków zarazić wirusem niższości, niedojrzałości, młodszości i peryferyjności.

Ówczesna propaganda zaborców jest i dziś niezwykle żywa w świadomości Europejczyków, nie tylko samych Polaków. W wyemitowanym przed kilku laty przez polską telewizję publiczną serialu dokumentalnym (międzynarodowa koprodukcja) o historii Rosji, w odcinku opowiadającym o okresie, w którym Moskwa z mocarstwa przekształciła się w imperium (XVII–XVIII w.), nie wspomina się o Polsce w ogóle. Według autorów filmu i grona zawodowych konsultantów historyków Rosja swą pozycję imperialną osiągnęła kosztem imperium osmańskiego i Szwecji. Najpierw zwyciężając pod Połtawą w 1709 r. Piotr I wyeliminował Szwecję z gry mocarstwowej, a następnie seria zwycięskich kampanii w drugiej połowie XVII w. zapewniła jej przewagę nad Turcją.

Taka wykładnia jest zgodna z dominującym nurtem historiografii europejskiej. Tak jak gdyby z historii imperium rzymskiego wyeliminować Kartaginę, wojny punickie i Hannibala!

A przecież o prawdzie każdy może przekonać się naocznie. Wystarczy wziąć do rąk atlas historyczny i porównać trzy mapy: Europę wieku XVI, XVII i XVIII, zwracając uwagę na to, w jaki sposób zmienia się terytorium Polski i jej sąsiadów. Wniosek nasuwa się sam. Rosja osiągnęła pozycję mocarstwową, ponieważ wyeliminowała z gry i podporządkowała sobie najsilniejsze mocarstwo środkowej i wschodniej Europy: Rzeczpospolitą Obojga Narodów.

Historia mocarstwowa

Polska nie zawsze była krajem peryferyjnym. Przez bez mała cztery wieki była najważniejszym mocarstwem wschodniej części Europy. Początek jego końca to fiasko unii z Moskwą. Po stu latach od opuszczenia Kremla Polska stała się rosyjskim protektoratem. Jasne jest, dlaczego dla współczesnej Rosji najważniejszym świętem państwowym jest „wyrzucenie interwentów z Kremla”. Gdyby powiodły się plany Batorego, Zamoyskiego, Sapiehy, Żółkiewskiego, Moskwa nie zbudowałaby imperium, lecz stała się częścią wielkiej federacji środkowo-wschodnioeuropejskiej. Dlatego pamięć o hańbie rozbiorów musi być ściśle związana z triumfem kłuszyńskim i wyborem Władysława IV na cara.

Historia Polski do XVIII w. jest historią powstania, rozwoju i upadku wielkiego mocarstwa.

Krzysztof Rak

Artykuł ukazał się na łamach najnowszego numeru Tygodnika Online "Nowa Konfederacja", który współpracuje z portalem Fronda.pl.