Donald Tusk - ujmując sprawę z publicystycznym radykalizmem - powinien otrzymać zakaz kandydowania na urząd prezydencki. Przemawiają za takim rozwiązaniem trzy kwestie.

Po pierwsze, Tusk dopuścił się po katastrofie smoleńskiej rażących błędów i zaniechań. Nie wiem, czy śledztwo wraz z kluczowymi dowodami przekazano w ręce Rosjan z czystej głupoty, bo naprawdę zaufano Moskwie, czy stały za tym zupełnie inne powody. Pozostaje faktem, że rzetelne zbadanie przyczyn tragedii prawdopodobnie uniemożliwiono już na zawsze. Byłego premiera nie udaje się skazać za niedopełnienie obowiązków i sprzeniewierzenie się racji stanu, co jest kolejnym dowodem utrzymującej się wciąż słabości państwa polskiego. Jeżeli nawet Tusk w świetle prawa jest niewinny niedopełnienia obowiązków, to w świetle faktów jest inaczej. Jak szef rządu patronujący wydarzeniom po 10 IV 2010 roku jest człowiekiem obciążonym odpowiedzialnością za jeden z największych błędów w historii III RP.

Po drugie, Tusk jest odpowiedzialny za zniszczenie polskiej polityki. Każdy Polak boleje dziś nad skrajnym poziomem chamstwa w debacie publicznej. Od tego chamstwa nie jest wolne także Prawo i Sprawiedliwość oraz media publiczne i prawicowe. Jednak nie z własnej winy. Gdy biją, trzeba się bronić. To Donald Tusk po przegranych w 2005 roku wyborach rozpętał bezprecedensową kampanię nienawiści. Wiem, że Jarosław Kaczyński bywał skrajnie brutalnie atakowany już wcześniej, choćby za prezydentury Lecha Wałęsy. Jednak rzucając na front takie postaci jak Stefan Niesiołowski, a zwłaszcza Janusz Palikot, Tusk ponosi za totalny upadek kultury politycznej najwyższą moralnie winę. W 2010 roku nakręcanie spirali nienawiści do śp. Lecha Kaczyńskiego doprowadziło do tragedii, która unaoczniła bestialstwo propagandowego systemu Tuska. Jednak nawet gdyby do katastrofy smoleńskiej nie doszło, Tusk i tak powinien spalić się ze wstydu i zostać objęty publicznym ostracyzmem za prezentowaną przez siebie politykę nienawiści, zarówno w czasach opozycji wobec rządów PiS, jak i już po przejęciu władzy.

Wreszcie, po trzecie, Tusk jest przykładem polityka, który potrafił dla osobistych korzyści całkowicie zignorować kraju. Gdy władza Platformy Obywatelskiej waliła się wskutek afery podsłuchowej, premier dał przykład popisowego braku odpowiedzialności, uciekając do Brukseli. To w wymiarze symbolicznym kolejny destrukcyjny akt byłego szefa PO. Z brukselską posadą wiąże się jeszcze jedna sprawa. Prawdopodobnie chcąc zaprezentować się w liberalnych salonach unijnych jako polityk w pełnym tego słowa znaczeniu postępowy, Tusk przeforsował skrajnie nieuczciwą reformę emerytalną oraz barbarzyńską reformę szkolnictwa, z jednej strony bezlitośnie traktując zwłaszcza pracujące kobiety w starszym wieku, z drugiej depcząc prawa rodziców i narażając dzieci na olbrzymie problemy emocjonalne i wychowawcze posyłaniem ich do nieprzygotowanych na to szkół.

Pomijam już wszystkie afery z czasów Platformy Obywatelskiej, z Amber Gold, wyłudzaniem VAT czy skokiem na kasę zgromadzoną w OFE na czele. Trzy wymienione wcześniej rzeczy – niedopełnienie obowiązków, zniszczenie kultury politycznej, skrajny partykularyzm – powinny zaowocować niedopuszczeniem Donalda Tuska do kandydowania na urząd prezydenta Polski. Jeżeli Tusk otrzyma jednak poparcie opozycji i wystartuje w wyborach prezydenckich, to okaże się, że w Polsce osobom niegodnym wolno już wszystko, a wszelka przyzwoitość zaginęła. Nie dość, że tytuł generała zachowuje Wojciech Jaruzelski, to jeszcze o najwyższy urząd w państwie może ubiegać się ktoś o tak katastrofalnym dorobku politycznym. Nie wierzę wprawdzie, że Tusk może zwyciężyć z kandydatem obozu niepodległościowego, ale sam fakt jego stanięcia w szrankach przypominałby casus Stana Tymińskiego. Kolejny raz postkomunistyczne dziadostwo i pogarda dla powagi państwowej odniosłyby spektakularne zwycięstwo, czyniąc polską politykę jeszcze żałośniejszą, niż można było przypuszczać.

Jeżeli - co biorąc pod uwagę kondycję państwa bardziej niż prawdopodobne - nie udałoby się środkami prawnymi powstrzymać Tuska od kandydowania, a środowiska opozycyjne byłyby skłonne w swoim zaślepieniu postawić na tego człowieka, apeluję - mając świadomość bezcelowości takiego kroku - do osobistej odpowiedzialności Grzegorza Schetyny o wycofanie poparcia dla byłego premiera i wystawienie w wyścigu wyborczym w roku 2020 innego kandydata. 

Paweł Chmielewski