Polityczni wędrownicy

Nie było po 1989 roku wyborów parlamentarnych, przed którymi tak wielu chętnych do zasiadania w Sejmie i w Senacie polityków zmieniło partyjne barwy. Owszem, bywały takie przypadki (niektóre dosyć spektakularne), ale teraz mamy do czynienia ze zjawiskiem o charakterze masowym.

Mógłbym oczywiście wskazać wiele efektownych przykładów, czyli wymienić nazwiska ludzi gotowych do zdrady dotychczasowych sojuszników, ale jest ich tylu, że byłby to nazbyt długi wykaz, a i tak na pewno kogoś bym pominął.

Chcę natomiast zwrócić uwagę na dętą i napuszoną frazeologię używaną w tych okolicznościach. Nikt nie powie szczerze, iż zaproponowano mu w nowym ugrupowaniu lepsze miejsce na liście, wszyscy bredzą natomiast o stałości swoich poglądów, która każe im dokonać radykalnej zmiany w karierze politycznej. Ich tłumaczenie jest proste do bólu: „chcąc pozostać wiernym sobie muszę odejść z partii, która porzuciła ideały dla jakich do niej wstępowałem”.

Jestem pewny, że coraz mniej rodaków daje się nabierać na te banialuki wypowiadane w poważnym tonie, z poczuciem misji i z przekonaniem, że wszyscy w nie uwierzą. Trzeba dobrze zapamiętać nazwiska cyników usiłujących uchodzić za ludzi honoru, którego są całkowicie pozbawieni (podobnie zresztą jak większość klasy politycznej na całym świecie), aby na nich nie zagłosować 13 października.

Jerzy Bukowski