Jest o wiele trudniejsza od sztuki zwyciężania. Każdy przecież widzi kto wygrał, a kto przegrał spór. W sztuce kapitulacji chodzi o to, by tak skapitulować, żeby nikt tego nie zauważył i można było ogłosić wygraną.

Dlatego kapitulacja musi być maksymalnie rozciągnięta w czasie i rozłożona na etapy. Za każdym razem ogłaszamy zwycięstwo, a ustępstwa za nic nie znaczące i ostateczne. Ludzie lubią słuchać, że wygraliśmy, że jest dobrze i nie trzeba kiwnąć nawet palcem, nie mówiąc już o jakimś narażaniu się czy mobilizacji narodowej. Dostarczamy więc klientom – wyborcom upragnionej przez nich strawy. Większość nie zauważy, a ci, którzy uprzedzali – to przecież malkontenci i frustraci, nie rozumiejący złożoności świata.

Najważniejszy jest podział przekazu. Dla zagranicy mówiły o niedojrzałym narodzie, który nie dorósł jeszcze do nowoczesności, bo pańszczyzna, zabory, komunizm, ale jak mu dać czas, to zrozumie konieczność dziejową. Tylko pomału, pomału. W ten sposób uzyskujemy czas. Na użytek krajowy po ogłoszeniu zwycięstwa, po cichu przystępujemy do kolejnego etapu ustępstw. Możemy jeszcze, wyłącznie po polsku, ogłosić jacy jesteśmy pryncypialni i nawet guzika nie oddamy, a po cichu szybko przegłosujemy kolejne poprawki.

Można by było wykorzystać jeden z mało znaczących etapów kapitulacji do zmiany postępowania o 180 i ogłosić, że zostaliśmy napadnięci i musimy bronić Ojczyzny, przejść do kontrataku i odzyskać utracone pozycje, ale pokonanie przeciwnika wymagałoby mobilizacji narodowej. Odwołania się do narodu i otwarty konflikt wbrew duchowi dziejów. Narodu jednak politycy boją się najbardziej i dlatego wolą pozostać w swoim gronie. I w ten sposób niejeden minister nawet nie zauważy gdy stanie się ugotowaną żabą.


Jerzy Targalski

jozefdarski.pl