- Jeśli ktoś boi się krwi, nie powinien zostawać lekarzem, jeśli ma taki a nie inny światopogląd, to nie powinien leczyć. Lekarz jest po to, aby pomóc pacjentom, a nie sądzić i opierać swoje przekonania na religii i sumieniu. Być może prof. Chazan powinien zatrudnić się w klasztorze – oznajmił Dubieniecki w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”. I już tylkon te zdania dowodzą zasadnie, że facet nie wie o czym mówi. Z tych wypowiedzi wynika, że katolik nie ma prawa być lekarzem, że ktoś, kto uznaje, że zabijanie nie jest leczeniem może być zatrudniony tylko w klasztorze, i wreszcie, że zamordowanie chorego jest pomocą dla jego rodziny. Przerażająco brzmią też sugestie, że lekarz nie może kierować się sumieniem.

Ale idąc dalej Dubieniecki stwierdza również, że dziecko należało zabić, bon „z medycznego punktu widzenia chłopiec nie miał szans przeżyć, co potwierdziła jego śmierć zaledwie po dziewięciu dniach życia”. A ja odpowiadam mecenasowi Dubienieckiemu, że i on – z medycznego punktu widzenia nie ma szans na przeżycie, co potwierdzi fakt, że w pewnym momencie on umrze. Ale z tego, że mecenas na pewno kiedyś umrze nie wynika, że jakikolwiek lekarz ma prawo przerwać jego życie...

Kompletnym absurdem jest zaś uzasadnienie pomysłu, by za to, że szpital nie zabił człowieka miał wypłacić milion złotych. - Fakt, że miała wolę wykonania zabiegu przerwania ciąży może się w przyszłości wiązać z określonymi konsekwencjami – ze strony pracodawcy, środowiska, które może ją odtrącić. Ludzie mogą się od niej odwrócić – oznajmia Dubieniecki. I dodaje: „już dziś moja klientka i jej mąż ponoszą koszty w postaci silnej depresji. Nie wiadomo, czy klientka będzie jeszcze kiedykolwiek starała się mieć dziecko i czy będzie mogła je mieć”. A ja się pytam, czy gdyby dziecko zostało zlikwidowane, to skutków od pracodawcy, środowiska i ludzi, którzy mogliby się odwrócić, by nie było? I czy, zdaniem mecenasa, zabicie dziecka nie ma dla matki skutków w postaci depresji?

TPT/Rp.pl