Po raz pierwszy od 1989 r. świadomie nie skorzystałem wczoraj z prawa uczestnictwa w głosowaniu powszechnym. Nie będę się jednak tutaj pastwił nad byłym już prezydentem, który ogłaszając to nieszczęsne referendum próbował przekonać do siebie wyborców Pawła Kukiza, nie rozumiejąc kompletnie, że większość z nich głosowała na muzyka nie tyle z powodu sympatii do niego, ale w proteście przeciw Bronisławowi Komorowskiemu uosabiającemu ośmioletnie rządy PO oraz Andrzejowi Dudzie, symbolizującemu trwającą tyle samo lat aktywność PiS-u w roli głównej partii opozycyjnej. Nie będę też lamentował nad wydanymi niepotrzebnie milionami złotych, bo w końcu większość tych pieniędzy trafi do kieszeni niezbyt zamożnych członków komisji wyborczych, a nie właścicieli bogatego, zagranicznego koncernu jak np. w przypadku przepłaconego zakupu pociągu pendolino.

Znacznie ciekawsze jest dla mnie, jak dużo na referendalnej katastrofie straci teraz PO. Jest bowiem jasne, że to właśnie ta formacja – mimo żałosnych prób zwalenia odpowiedzialności na Komorowskiego (bo referendum zainicjował) i Dudę (bo go nie odwołał) – ponosi główną odpowiedzialność za oczywiste psucie w ten sposób polskiej demokracji. O ile bowiem można jeszcze jakoś usprawiedliwiać nocny szok Komorowskiego i jego doradców wywołany wynikami I tury wyborów prezydenckich, to trudno traktować tak samo zachowanie senatorów PO, którzy w kilka dni później przepchali pomysł upadającego prezydenta w Senacie. Skalę strat PO będą obrazowały przeprowadzane w tym tygodniu sondaże, których wyniki poznamy w drugiej połowie września. Zdziwiłbym się jednak, gdyby hucpa referendalna, której byliśmy świadkami nie została przez wyborców ukarana.

Jednak najważniejszy wniosek, jaki powinniśmy wyciągnąć z wczorajszej smutnej lekcji jest taki, że referendum powinno być szczególną instytucją, po którą sięga się tylko w sprawach najwyższej wagi państwowej, a  próba wykorzystywania go do bieżącej walki politycznej czy wyborczej obraca się przeciw jego inicjatorom i promotorom.

I jeszcze jedno: sensowne referendum powinno dotyczyć wyłącznie konkretnego, przygotowanego wcześniej i powszechnie dostępnego projektu aktu prawnego, zawierającego wszystkie szczegóły proponowanego rozwiązania(tak było np. z konstytucją w 1997 r. czy traktatem akcesyjnym do UE w 2003 r.). W przeciwnym razie, odpowiedź na najlepiej nawet sformułowane pytanie, może się później stać przedmiotem różnych manipulacji. Wszak diabeł tkwi w szczegółach.

Antoni Dudek

Źródło: salon24.pl