Media obiegła informacja o słowach Kaczyńskiego z jego książki, że kanclerstwo Angeli Merkel nie było wynikiem czystego zbiegu okoliczności oraz że jej celem jest podporządkowanie Polski Niemcom. Tomasz Lis podchwycił to stwierdzenia i próbował nim poturbować Kaczyńskiego. Lisia kosa trafiła jednak na kamień i wiadomo jak ti się skończylo dla gwiazdy TVP.  Jednak od chwili, gdy słowa prezesa PiS ujrzały światło dzienne, dziennikarze nie widzą niczego poza „atakiem Kaczyńskiego na Merkel” i niemieckim „fobią” prezesa.

 

Należy oczywiście podkreślić, że pojawienie się w książce takich dwuznacznych słów, szczególnie w trakcie gorącej kampanii wyborczej , jest  albo genialnym makiawelicznym ruchem, który jest preludium do czegoś większego, albo jest to kolosalna wpadka pijarowa sztabu PiS. Podejrzewam, że chodzi o tą drugą kwestię.  Zresztą tak podpowiada logika i jakieś dziwne fatum krążące nad  PiS-em. Kilka lat temu po kampanii z „trzema aniołkami”, która miała ocieplić wizerunek prezesa, Kaczyński również „strzelił” coś o mediach niemieckich.  „Nie mam wątpliwości, że polski naród w bardzo dużej większości ceni przyjaźń z Niemcami” - powiedział szef niemieckiej dyplomacji Guido Westerwelle, pytany o kontrowersyjne słowa prezesa PiS. Niemieccy korespondenci są mniej poprawni politycznie i mówią o tym, że Kaczyński będzie musiał przeprosić kanclerz Merkel jeżeli  zostanie premierem Polski. Dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung" napisał, że Jarosław Kaczyński znów sięgnął w kampanii wyborczej po niemiecką kartę, a rolę "złego Niemca" odgrywa tym razem kanclerz Angela Merkel. Portale dziennika "Die Welt", tygodników "Stern" i "Focus", portal grupy medialnej WAZ "DerWesten.de  wykorzystują depeszę agencji AFP, informując, że Kaczyński zarzuca Merkel "imperializm" albo "mocarstwowe ambicje" oraz sugeruje, iż doszła ona do władzy z pomocą Stasi. Nie ważne, że Kaczyński nie pisał nic o Stasi. Swoje dopowiedzieli niektórzy  polscy reporterzy. PiS wynajęło już adwokata w Niemczech, żeby pozywał niemieckie media, które będą w nieprawdziwy sposób cytować Jarosława Kaczyńskiego ws. kanclerz Angeli Merkel. Ja się oczywiście niemieckim żurnalistom nie dziwię. Dbają po prostu o wizerunek swojego kraju.  Trudno było sobie oczywiście  wyobrazić by polskie media nie zajęły się wypowiedziami Kaczyńskiego. Niestety zrobiły to niczym Lestat będący na głodzie.


Nie tylko Tomasz Lis robił wszystko by rozzłościć podczas swojej katastrofalnej debaty  prezesa PiS. W momencie gdy w rozmowie Kaczyński użył słowa „wy”, Lis jakby dotknięty prętem pod wysokim napięciem rzucił się wściekle na prezesa pytając go dlaczego znów dzieli on naród. Polscy żurnaliści przyzwyczaili nas już do tego, że nie umieją żyć bez bon motów lidera PiS. Naprawdę ciężko im było egzystować w czasie, gdy prezes nałożył maskę osoby łagodnej i wyciszonej.  Można sobie wyobrazić, że jak na rynku pojawiła się książka prezesa PiS, dziennikarze z wypiekami na twarzy nastolatka mającego pierwszy raz w ręku Playboya, przeglądali stronnice w poszukiwaniu czegoś co spełniłaby choć odrobinkę ich nadzieję. I znaleźli. Cytat o Merkel nadawał się średnio do walenia w Kaczyńskiego. Ale jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma.  


Jak już pisałem, słowa Kaczyńskiego były niepotrzebne i, mówiąc bardzo delikatnie, niefortunne.  Jeszcze mniej sensu miało pytanie dziennikarzy czy ich telewizja jest polska. Takie awantury tylko szkodzą partii Kaczyńskiego. Jednak nie można zaprzeczyć, że absurdalne rozdmuchiwanie tego nieszczęsnego cytatu stwarza wrażenie, że niektórzy  żurnaliści rzeczywiście traktują Niemcy w jakiś specjalny sposób. Ta cała bezsensowna i żałosna awantura to samonapędzająca się spirala i jeszcze nie raz będziemy świadkami jej obecności. Szczególnie jeżeli PiS wygra wybory 9 października. Znów będzie trzeba naładować strzykawkę z narkotykiem, który napędza ten konflikt. Ciekawe kto pierwszy zaaplikuje sobie złoty strzał? Bo tak to musi się skończyć.   

 

Łukasz Adamski