Państwo w głębokim kryzysie, penetrowane przez tajne służby, których pochodzenia władze nie są w stanie wskazać, klasa polityczna cyniczna i skorumpowana, zainteresowana wszystkim prócz racji stanu Rzeczpospolitej i losami jej obywateli. „Taśmy hańby” w sposób dramatyczny ujawniły konieczność wymiany dużej części elit politycznych, przebudowy kraju i wsparcia mechanizmu rządzenia na zdrowych, moralnych podstawach oraz przywrócenia funkcji kontrolnej instytucjom do tego powołanym. M.in. CBA, ABW, NIK, rozmaitych rzeczników obrony interesów obywatela, klienta, dziecka, etc, ale przede wszystkim kontrolnej roli mediów. Rozciągających nadzór nie nad tymi, którzy przypadki potknięć władzy ujawniają, lecz skorumpowanej władzy na którą wskazują.

W demokracjach to właśnie media sprawują zasadniczą rolę w wymiataniu z systemu jednostek skompromitowanych. Tak w Niemczech, o czym pisał Piotr Cywiński, jak i w Wielkiej Brytanii, o czym pisuję ja, to od mediów wychodzą zwykle sygnały o wpadkach polityków – jak zrobił to program Panorama BBC przy okazji afery Patricka Mercera, BBC i Daily Telegraph w skandalu załatwiania przez posłów wejściówek dla ulubionych lobbystów, czy Daily Telegraph w „aferze stulecia”, na skutek której 43 torysów i labourzystów nie kandydowało w wyborach powszechnych w 2010 roku, a kilkunastu z nich postawiono zarzuty karne. Brytyjskie (amerykańskie, niemieckie, skandynawskie) media zajmują się nie tylko nagannym zachowaniem polityków w Westminsterze, ale i poza nim – patrz: afera obyczajowa wicemarszałka Izby Gmin Gaya Nigela Evansa, która zmiotła go z wysokiego stołka speakera za seksualne nękanie mężczyzn, jak i heteryka lorda Rennarda, oskarżonego o to samo w stosunku do kobiet. We wszystkich tych skandalach kluczową rolę odegrały właśnie media - prawicowy Daily Telegraph i liberalna BBC z lewej strony sceny. Do polskich władz nie dotarła jeszcze wieść, że osoba publiczna musi zachować się obyczajnie i przyzwoicie nie tylko w pracy, ale w restauracjach i na bankietach, nie tylko w kraju, ale i za granicą, zawsze. A do mediów głównego nurtu nie trafił news- że w przypadku naruszenia przez polityka kodeksu etycznego – chodzi przecież o oczyszczenie systemu z gnoju - dziennikarze ze sobą współpracują.

„Taśmy hańby” ujawniły głęboką zapaść państwa – jaką mamy politykę zagraniczną, jeśli w wojującej z Brukselą Grecji poziom dochodów na mieszkańca jest czterokrotnie wyższy niż w Polsce? – gnicie w szeregach elity rządzącej, kompletny brak wiedzy na temat standardów zachowań polityków, choćby ministerial code, bo i taki istnieje. A co na to media głównego nurtu? Zamiast działać ręka w rękę z mediami niezależnymi, chodzi przecież o interes obywateli, próbują… bronić skompromitowanej władzy! Zaczęły się lansady i piruety, próby szukania argumentów przeciw - nie, nie Sikorskiemu, Belce czy Giertychowi – lecz opozycji i swoim kolegom dziennikarzom, którzy te wpadki ujawnili! W ostatniej „Loży prasowej” Daniel Passent oznajmił: "Te taśmy, to pełzający zamach stanu wobec rządów Tuska". Może zamiast do Chile, jakby nie było republiki latynoskiej, należałoby go posłać do którejś z europejskich demokracji, skąd mógłby zaczerpnąć trochę wiedzy o mechanizmach działania wolnych mediów? „Platforma się wykrwawia” – zawodził inny dziennikarz jak na pogrzebie, którym mam nadzieję „taśmy prawdy” dla PO będą – zmartwiony nie upadkiem Rzeczpospolitej, lecz tym, że wiedza o tym wydostała się spod dywanu. No i okazało się, że najbardziej oburzeni podsłuchami są "mieszkańcy wielkich miast z wyższym i średnim wykształceniem", czyli elektorat Platformy. Co może być tylko dowodem na to, że stan moralny Polaków z wykształceniem nigdy nie był równie opłakany.

Jesteśmy nie tylko świadkami szpachlowania przez media głębokich rys na fasadzie Platformy. Bo oto Helsińska Fundacja Praw Człowieka, która ze swego statutowego obowiązku winna bronić wolności słowa, zorganizowała debatę, zatytułowaną „Dziennikarze i podsłuchy”, z której bynajmniej nie wynikało, po której stoi stronie. Było na co patrzeć i czego posłuchać! W panelu, złożonym z przedstawiciela HFPCz Adama Bodnara, Seweryna Blumsztajna (Towarzystwo Dziennikarskie) i Jerzego Domańskiego (SDRP, dawniej SDPRL), tylko jedna przedstawicielka wolnych mediów, Agnieszka Romaszewska. Z pełną sympatią dla dr Adama Bodnara, którego pracę szanuję - dobre obyczaje i arytmetyka wskazywałyby, że powinno ich być przynajmniej dwoje. Nie 3:1, lecz choćby 3:2. Po prezentacji poglądów panelistów, rozpoczęła się dyskusja, podczas której Seweryn Blumsztajn sprzeciwiał się podsłuchom, twierdząc, że nawet w przypadkach podejrzeń o korupcję na wysokich szczeblach aparatu władzy, są to działania „niemoralne”, Jerzy Domański wspominał „o wyjątkach w regule”, a Jacek Żakowski zaapelował do zebranych dziennikarzy, aby „mieli wzgląd na cierpienie ludzi”, czyli podsłuchiwanych ministrów. Otrzymał silne wsparcie od pani, która krzyknęła „podsłuchom - nie, nie i jeszcze raz nie!”, co przypomniało mi dawne złe czasy, gdy podobnych formuł używano aby potępić kapitalistów, „wrogów ludu” oraz amerykański imperializm.

Odpowiedź Jackowi Żakowskiemu, wyrażona także na sali obrad, brzmi: ”Kategorie cierpienia można, i trzeba, stosować przy okazji spotkań RSPCA, Królewskiego Towarzystwa Ochrony Zwierząt przed Okrucieństwem, ale na pewno nie w przypadku podsłuchiwanych polityków. Osób publicznych, którzy za duże pieniądze, wpływy i apanaże zgodzili się pracować na rzecz wyborców, przestrzegać ministerial code, i wyrazili zgodę na ujawnianie przez media wszelkich od tego odstępstw. Uczciwa umowa, coś za coś. Po drugie – nie są to żadni wybrańcy bogów, tylko wysocy urzędnicy państwowi, wybierani przez ludzi na 4 lata kadencji. A po trzecie, w demokracjach to władza pełni w stosunku do społeczeństwa role służebną i ma spełniać jego wymagania, a nie jak za caratu czy komuny, społeczeństwo ma zalecać się do władzy, bo inaczej odwróci się i zdzieli przez plecy. Np. we Francji, która, jeśli idzie o standardy nie zawsze świeci przykładem, nawet były prezydent Nicolas Sarkozy, nie jest nie do ustrzelenia. Czy za znane wszystkim przekręty naszych byłych prezydentów, Wałęsy (który ostatnio sam wyznał, że w jego przeszłości  „były momenty romantyczne, były i kryminalne”) i Kwaśniewskiego (dwa tygodnie temu na Sardynii dowiedziałam się, że Kwaśniewscy mają willę w Porto Cervo, zwanym „placem zabaw światowych celebrytów”), któremuś z nich spadł włos z głowy?

A tu afera goni aferę. Prezes Narodowego Banku Polskiego Marek Belka mówi o obejściu konstytucji, by uruchomić rezerwy NBP i pomóc przetrwać partii rządzącej u władzy; skorumpowane środowisko biznesmenów, kupuje przy pomocy znanych prawników milczenie dziennikarzy; znani prawnicy, naciągają polskich oligarchów na wielkie pieniądze, widać brak kompetencji ministra spraw wewnętrznych, który nie panują nad swoim aparatem, i spraw zagranicznych, który plecie trzy po trzy, kompromitując Polskę za granicą. Dziś szef NBP powiedział: ”Rezygnacja byłaby przyznaniem się do winy”, co świadczy o tym, że klasa rządząca powinna być przez wyborców jak najrychlej odsunięta od władzy, bo nie zna swoich podstawowych obowiązków. I takie obrazki, to nie żadne mrzonki, lecz cytaty z rzeczywistości politycznej Niemiec, Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych czy Skandynawii. Bo ponad programem partyjnym w Niemczech i Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych i Skandynawii, istnieje sfera wartości uniwersalnych - jak prawda, uczciwość, przyzwoitość, interes społeczny - na które umawiają się wszystkie strony: władza i obywatele, organizacje pozarządowe i media. To dlatego w casusie brytyjskiej „afery korupcyjnej stulecia”, 43 posłów Izby Gmin wycofało się z wyścigu o mandat, a kilkunastu z nich prokuratura przedstawiła zarzuty karne. I dopóki w polskich elitach politycznych nie będzie o tym wiedzy, a o przestrzeganie tych standardów nie będą upominać się wszystkie media, Polska nie wyjdzie z tego szamba, w którym tkwi po uszy.

Na koniec dodam tylko, że tzw. sting operations, prowokacja oraz podsłuchy, w przypadku podejrzenia o korupcję w aparacie władzy, są w USA, Niemczech czy Wielkiej Brytanii, uprawnionym środkiem walki z przestępstwem. Szkoda, że „europejczycy” jak Jacek Żakowski czy Seweryn Blumsztajn o tym nie wiedzą, i konserwatyści czyli „ciemnogród”, musi im o tym przypominać.

Elżbieta Królikowska-Avis/Sdp.pl