Informacje o tym, że Krauze zamierza zrealizować film o Smoleńsku potwierdził pół roku temu w rozmowie z fronda.pl. „Teraz pracuję nad filmem o tragedii smoleńskiej. Przestałem się z tym kryć. Uważam, że ten temat jest niesłychanie ważny. Będzie to film fabularny, choć jeszcze nie rozpocząłem zdjęć” – mówił. Teraz twórca wstrząsającego „Czarnego czwartku” ujawnia kolejne kulisy swojej nowej produkcji. „Nie wiem, czy uda mi się zrobić ten film. Pracuję nad nim już bardzo długo. A przy tym wszyscy już chyba mają poczucie fikcji w wyjaśnianiu katastrofy z 10 kwietnia. Wręcz kłamstwa, którym nas karmiono. To wszystko teraz pęka i mam nadzieję, że ułatwi mi sytuację” - mówił w rozmowie z Rafałem Kotomskim dla serwisu www.portalfilmowy.pl. „Obserwuję i próbuję dowiedzieć się jak najwięcej ze śledztwa smoleńskiego, także od moich znajomych posiadających jakąś wiedzę na ten temat. Okazuje się przy tym, że ludzie z którymi w czasie stanu wojennego i później robiliśmy rożne rzeczy nielegalnie, w imię prawdy i poczucia wolności, dzisiaj nie chcą mi pomóc. Prawda o Smoleńsku nie może być w żaden sposób czymś, co komukolwiek zagraża. Wręcz odwrotnie! Naukowcy, eksperci w czymś uczestniczą, coś wiedzą i niczego nie chcą nam, ludziom zainteresowanym, o tym powiedzieć. Dzieje się jakaś niepojęta rzecz, która jest dla mnie złym znakiem czasu” - dodaje reżyser w wywiadzie Krauze mówi, że na razie pracuje nad scenariuszem i jeszcze nie jest gotowy do realizacji obrazu. „Poza tym czas, który mija od tej historii przynosi ciągle coś nowego. Na pewno jednak w moim filmie znajdzie się spojrzenie na katastrofę również pod kątem tego, co do tragedii doprowadziło i zawiera się w okresie pięciu lat od roku 2005, gdy w Polsce stały się rzeczy bardzo złe. Wykorzystując wiedzę ludzi bardziej ode mnie kompetentnych, chciałbym mówić o tych latach z perspektywy 10 kwietnia. Wszystko jedno co było jej bezpośrednią przyczyną”- mówi i dodaje, że jego dzieło nie będzie opowiadać jedynie o samej katastrofie, ale również jej następstwach. Twórca podkreśla, że chcę „spróbować odpowiedzieć na pytania dlaczego doszło do wyjazdu dwóch polskich delegacji do Katynia, a potem w Smoleńsku do rzeczy niewyobrażalnej. Myślę, że żadne państwo na świecie nie dopuściłoby do takiej tragedii. To się po prostu nie mieści w głowie”- mówi.


Smoleńsk jak 9/11


/

Niektórzy polscy komentatorzy starają się zestawić ze sobą datę 11/09 do 10/04. Jest to o tyle uzasadnione, że obie tragedie miały charakter ogólnonarodowy i złączyły narody, które ich doświadczyły.  W USA tragedia 9/11 jest do dziś (mimo kontrowersyjnych następstw) przeżywana w jedności narodowej, zaś w Polsce Smoleńsk pogłębił rów, jaki od wielu lat istnieje między Polakami. Różnic między tymi tragediami można wymieniać wiele. W USA zginęło kilka tysięcy osób, zaś w Smoleński niecała setka. Z drugiej strony nie można zapominać, że polska katastrofa pochłonęła najwyższych przedstawicieli państwa, łącznie z jego głową, natomiast w USA zginęli "zwykli" Amerykanie. 11 września był datą graniczną zmierzchu naiwnego mitu Fukuyamy o końcu historii i początkiem wizji Huntingtona o wojnie cywilizacji. W końcu atak na Pentagon i WTC zmienił losy całego świata. Smoleńsk zasadniczo nie zmienił nic nawet w naszym kraju, łącznie z warstwą polityczną. Jednak zastanawiając się, jakie podobne jednorazowe i jednocześnie przełomowe wydarzenia w USA zostały przeniesione na ekran, muszę stwierdzić, że to właśnie Smoleńsk i ataki z 11 września 2001 wydają się sobie najbliższe.


Atak z 11 września 2001 roku był pierwszym wydarzeniem w historii, który z pietyzmem był emitowany na żywo w telewizjach całego świata. Wielu ludzi oglądając tego dnia programy informacyjne, myślało, że widzi film katastroficzny. Atak na WTC pokazał jak bardzo matrix zmieszał się z rzeczywistością. Trudno więc się dziwić, że filmowcy do tej pory nie odtworzyli dokładnie na ekranie wydarzeń z "czarnego wtorku". Po co odtwarzać obrazy, które wryły się w serca setek milionów ludzi na całym globie? Nie znaczy to, że filmowcy zrezygnowali z kina dotyczącego tego wydarzenia. Kilku reżyserów (m.in. Sean Penn, Meksykanin Alejandro Gonzalez Inarritu, Francuz Claude Lelouch, Izraelczyk Amos Gitai i Brytyjczyk Ken Loach) zrealizowało już rok po atakach wspólny film  "11.09.01". W 2003 roku filmowcy zajęli się zaś historią bohatera Nowego Jorku, burmistrza Rudiego Gulianniego, który był prawdziwym przywódcą miasta tego feralnego dnia. Jednak dopiero 5 lat po ataku, za historię osób, które znalazły się pod gruzami wież zabrał się Oliver Stone i zrealizował "World Trade Center". W tym samym roku na ekrany wszedł  "Lot 93", który do tej pory pozostaje najbardziej wzruszającym filmem o 9/11. Nie wiem, jaki byłby scenariusz  filmu Krauzego o Smoleńsku, ale z uwagi na charakter śmierci prezydenta Polski i 97 innych osób, to "Lot 93" byłby najbliższy wydarzeniom 10/04. Film Paula Greengrassa pokazywał nie tylko bohaterstwo pasażerów samolotu, którzy uratowali życie innych Amerykanów, ale przede wszystkim ich ludzkie reakcje w konfrontacji ze zbliżającą się śmiercią. Nasuwa się jednak pytanie, jak taki film byłby odebrany w Polsce? W końcu w Smoleńsku zginęły osoby publiczne, które znaliśmy z telewizji. Cierpienie w tym wypadku dotyczyłoby nie tylko rodzin ofiar. Ponadto przy takim podziale wśród samych rodzin smoleńskich, można się spodziewać nieustających kłótni przy jego realizacji. Bardzo słaby "smoleński" film Piotra Matwiejczyka "Prosto z nieba" pokazał, że pewien dystans do tragedii jest potrzebny, by móc o niej wiarygodnie opowiedzieć.


Ludzki dramat


/

 W przypadku filmów nawiązujących do 9/11 ciekawsze wydają się filmy dotyczące tego, jak ta tragedia wpłynęła na życie poszczególnych osób. Najbardziej wzruszającym obrazem był znakomity "Zabić wspomnienia" z fenomenalnym Adamem Sandlerem, pokazujący dramat człowieka, który stracił w ataku na WTC całą, lecącą jednym z samolotów, rodzinę. W znakomity sposób dramat 9/11 wykorzystał też Spike Lee w "25 godzinie", gdzie pokazał duszę skrzywdzonego miasta i niesamowicie gęsty nowojorski klimat panujący po atakach. Jako polityczny publicysta chciałbym oczywiście  zobaczyć polską wersję obrazu "The Path to 9/11", gdzie twórcy pokazaliby polityczne kulisy tragedii. Jednak jako widz wolałbym obejrzeć film pokazujący dramat Polaków, pęknięcie narodu, które pokazała w dokumentalnych filmach Ewa Stankiewicz czy nawet historię jednostki, na którą wpłynął 10/04. Przecież każdy z nas pamięta co robił w momencie, gdy dowiedział się o tej tragedii.  Trudno o bardziej filmowy temat. Może to jest dobra droga dla Krauzego?  



Jak już podkreślałem, amerykańscy filmowcy potrafią szybko reagować na przełomowe wydarzenia, które dotknęły ich kraju. Tak było w przypadku jednego z największych kryzysów politycznych w USA - "aferą Watergate", która została sfilmowana już 4 lata po tym, jak wstrząsnęła Ameryką. Na dodatek film "Wszyscy ludzie prezydenta" okazał się być kamieniem milowym dla "political movies", które są specjalnością Amerykanów. Można również śmiało powiedzieć, że całe pokolenie (nie tylko Amerykanów) zna Watergate właśnie z tego filmu. 20 lat później temat ponownie poruszył w "Nixonie" czołowy polityczny publicysta kina, Oliver Stone, który skupił się na pokazaniu afery z punktu widzenia Białego Domu. Stosunkowo późno przedstawiono w kinie zastrzelenie J.F.K. Mimo tego, że 10 lat po śmierci Jacka Kennediego powstał telewizyjny  "The Missiles of October" o kryzysie kubańskim, to śmierć jednego z najbardziej kochanych prezydentów w USA pokazano dopiero w świetnym mini serialu "Kennedy" (1983) z Martinem Sheenem. Podejrzewam, że w wypadku Kennediego Amerykanie musieli dojrzeć do tego, by zobaczyć na ekranie jego rozlatującą się głowę i rzucającą się na tył samochodu Jackie,  choć pamiętajmy, że śmierć prezydenta została zarejestrowana amatorską kamerą i była wielokrotnie pokazana w wielu filmach dokumentalnych oraz odjazdowym stone’owskim "JFK". Ciekawe natomiast jest to, że do tej pory nie nakręcono porządnego filmu o zabójstwie Martina Luthera Kinga. Najczęściej śmierć legendarnego bojownika o prawa czarnych Amerykanów jest filmowo łączona ze śmiercią JFK i służy jako pewien "background" opowiadanej  historii, co jest bardzo popularnym sposobem na podejmowanie w USA drażliwych tematów.


Granica 4 lat?


W wielu innych przypadkach Amerykanie dosyć prędko brali kamery, by odtworzyć bolące ich punkty zapalne historii. Jednak dziwnym trafem (?) obowiązuje ich nad wyraz często magiczna granica 4 lat, od kiedy dane wydarzenie pojawia się na ekranie. Tak było w przypadku tragedii wahadłowca Challenger, która wstrząsnęła USA  (telewizyjny "Challenger") jak i makabrycznej strzelaniny w liceum Columbine ("Słoń" Van Santa).  Bez wątpienia można by wymienić jeszcze wiele wstrząsających i przełomowych wydarzeń w USA, które zostały zekranizowane przez filmowców. Tak naprawdę każdy większy wstrząs za oceanem miał swoją kontynuację na srebrnym lub małym ekranie. Trudno spodziewać się by w kraju, gdzie znajduje się Hollywood, nie przenoszono na ekran rzeczywistości. Dla twórcy przyszłego filmu o Smoleńsku wyznacznikiem powinny być jednak dzieła Olivera Stone’a albo Paula Greengrassa. "JFK" tego pierwszego jest idealnym przykładem jak robić kino oparte na teoriach spiskowych...

 

Łukasz Adamski

 

Tekst w krótszej formie pojawił się też na www.portalfilmowy.pl